W dymie ze składowiska odpadów znajdują się pyły PM10 i PM2,5, tlenki siarki i azotu, wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne oraz dioksyny i furany. Na zdjęciu pożar w zielonogórskim Przylepie, 22 lipca 2023 r. W dymie ze składowiska odpadów znajdują się pyły PM10 i PM2,5, tlenki siarki i azotu, wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne oraz dioksyny i furany. Na zdjęciu pożar w zielonogórskim Przylepie, 22 lipca 2023 r. WŁADYSŁAW CZULAK / Agencja Wyborcza.pl
Struktura

Nielegalne składowiska odpadów: ogień zagraża powietrzu, wodzie i glebie

Pożar jednego nielegalnego magazynu odpadów to zdarzenie tak duże, że może oddziaływać na sporą część Europy – mówi dr hab. inż. Katarzyna Grzesik, profesor Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie.
K. GrzesikArch. pryw.K. Grzesik

Dr hab. inż. Katarzyna Grzesik – profesor Akademii Górniczo-Hutniczej im. Stanisława Staszica w Krakowie. W Katedrze Kształtowania i Ochrony Środowiska zajmuje się gospodarką odpadami, w tym wpływem ich pożarów na środowisko i klimat, gospodarką o obiegu zamkniętym oraz analizą cyklu życia produktów.

Jędrzej Winiecki: Płonie nielegalny magazyn odpadów niebezpiecznych. Co się dzieje?

Katarzyna Grzesik: Dochodzi do niekontrolowanego procesu spalania i emisji zanieczyszczeń do powietrza. Zostają uwolnione substancje podobne jak przy paleniu odpadów komunalnych, węgla w domowych piecach czy papierosa.

To brzmi trochę uspokajająco.

Tyle że stężenia niektórych substancji są znacznie wyższe.

O czym konkretnie mówimy?

O pyłach PM10 i PM2,5, tlenkach siarki i azotu oraz WWA, czyli wielopierścieniowych węglowodorach aromatycznych, w tym benzenie i benzoalfapirenie. Ten ostatni ma udowodnione działanie rakotwórcze, toksyczne i teratogenne, czyli jest szkodliwy dla płodu. Do tego emitowany jest tlenek węgla, choć na otwartej przestrzeni nie prowadzi do zaczadzenia. Wreszcie dioksyny i furany, czyli najbardziej toksyczne substancje, jakie gdziekolwiek i kiedykolwiek istniały. Nimi był podtruwany Wiktor Juszczenko. Przeżył, ale ślady na jego twarzy dobitnie świadczą o toksyczności tych związków.

Ile jest tych zanieczyszczeń?

Nie mamy pojęcia. Aby to obliczyć, potrzebne jest szalenie wymagające modelowanie, może da się je kiedyś wykonywać z wykorzystaniem sztucznej inteligencji. Znamy właściwie tylko warunki atmosferyczne, jakie panują podczas takiego pożaru. Brakuje nam podstawowych danych: ile i jakich materiałów w tym miejscu zgromadzono, jakim przemianom ulegają, kiedy płoną i jakie są ich warunki spalania, czyli temperatura, dostępność tlenu itd. Inne substancje wytworzą się w warunkach tlenowych, inne w warunkach beztlenowych lub z ograniczonym dopływem tlenu. Dlatego nie umiemy dać precyzyjnej odpowiedzi, ile np. wagonów węgla trzeba by spalić, by osiągnąć porównywalne zanieczyszczenia. Owszem, możemy zmierzyć stężenia, choćby benzenu, benzoalfapirenu czy pyłów zawieszonych w powietrzu, ale nie podamy wyemitowanej ilości w liczbach bezwzględnych. A już metodyka oznaczenia dioksyn i furanów jest tak skomplikowana i droga, że oznacza się je głównie na potrzeby prac naukowych i z rzadka wyrywkowo w spalarniach odpadów komunalnych, gdzie zresztą jest ich bardzo niewiele.

Kiedy 22 lipca 2023 r. płonęły odpady w Przylepie, zielonogórskie stacje monitoringu powietrza nie podniosły alarmów. Plotka głosiła, że je wyłączono.

Działały prawidłowo. Po pierwsze, one mierzą tylko wybrane parametry – tak są wyposażone. Po drugie, było ciepło i bezwietrznie, co sprawiło, że dym powędrował w górę i rozprzestrzenił się dopiero w górnych warstwach atmosfery.

Jaki zasięg może mieć taki dym?

Potencjalnie bardzo duży. Naukowcy z AGH, m.in. dr inż. Robert Oleniacz, modelowali rozprzestrzenianie się zanieczyszczeń z pożarów składowisk odpadów, do których dochodziło u nas masowo w latach 2018–19, kiedy m.in. Chiny zaprzestały importu tworzyw sztucznych do odzysku. Okazało się, że po zdarzeniach w Zgierzu i Żorach wzrost poziomu pyłów zanotowały stacje monitoringowe w Wiedniu.

Austriackie urządzenia są czulsze?

Nie. Metodyka oznaczania pyłów zawieszonych PM2,5 i PM10 jest taka sama. Po prostu to tam pył znalazł się przy powierzchni.

W Przylepie woda użyta do gaszenia ognia przedostała się do miejscowego cieku i wsiąkła w glebę. Co z nią spłynęło?

Substancje, które się w niej rozpuszczają – głównie chlorki i siarczany, ale bez pobrania próbek i ich analizy nie wiemy dokładnie, z czym mamy do czynienia w tym przypadku. Wiemy za to, że dopóki nie zlikwiduje się pogorzeliska, mogą je jeszcze z niego wymywać deszcze. O ile jednak zanieczyszczenia powietrza należy się obawiać, o tyle skażenia wód i gruntu są zdecydowanie mniejsze.

To znaczy?

To, co przedostaje się do wód powierzchniowych, stosunkowo szybko spływa z biegiem rzek. Związki WWA ulegają rozkładowi pod wpływem mikroorganizmów – na terenach wykorzystywanych ogrodniczo dzieje się to znacznie szybciej niż na terenach nieuprawnych. Metale niestety się nie rozkładają.

Jeżeli ktoś się obawia zanieczyszczeń, to istnieje tzw. fitoremediacja, czyli zastosowanie wybranych gatunków roślin do ich usuwania. Najczęściej wykorzystywane są gatunki wierzby, topoli oraz rośliny z rodziny kapustowatych, np. kapusta ozdobna, ale też z innych rodzin, np. łubin. Wody powierzchniowe świetnie oczyszcza trzcina pospolita.

Dopóki pogorzelisko nie zostanie uprzątnięte, deszcz wypłukuje szkodliwe substancje do gleby i wód.LECH MUSZYŃSKI/PAPDopóki pogorzelisko nie zostanie uprzątnięte, deszcz wypłukuje szkodliwe substancje do gleby i wód.

Na to, by wyrosły drzewa, trzeba jednak poczekać. Substancje po pożarze mogą pozostać w glebie tak długo?

Uczestniczyłam w badaniach w Trzebini. W 2018 r. spłonął tam porzucony magazyn odpadów teoretycznie zgromadzonych i przeznaczonych do recyklingu: opon, pianek poliuretanowych, plastików, tekstyliów. Mieszkańcy, zwłaszcza użytkownicy ogródków działkowych, byli zatroskani skutkami potencjalnego skażenia i jego wpływem na uprawy. W pobranych mniej więcej 10 dni po zdarzeniu próbkach gleby stwierdziliśmy głównie podwyższone poziomy cynku i ołowiu oraz – w nielicznych – WWA. Ich charakter wskazywał jednak, że były wątpliwą pamiątką długiej tradycji trzebnickiego wydobycia cynku i ołowiu oraz hutnictwa.

W nielegalnym składowisku odpadów niebezpiecznych zawsze jest „cała tablica Mendelejewa”?

Każde takie miejsce jest inne. Najczęściej gromadzone są w nich odpady przemysłowe pochodzące z różnych branż i procesów technologicznych. Może być tam większość pierwiastków układu okresowego poza gazami szlachetnymi i pierwiastkami promieniotwórczymi. Przy czym taki jest też skład materiałów, z których zbudowany jest dowolny współczesny telefon komórkowy.

Są w nim niezbędne?

Zgodnie z modelem obecnego etapu rozwoju cywilizacyjnego, w którym urządzenia i przedmioty są wybitnie skomplikowane, w tych elektronicznych, którymi na co dzień się posługujemy, jest bardzo dużo substancji, w tym te niebezpieczne. I z procesów wytwarzania tych produktów i materiałów też pochodzą niebezpieczne odpady.

Czyli jakie?

Wybuchowe, łatwopalne, żrące, mutagenne, kancerogenne, zakaźne – lista negatywnych właściwości obejmuje kilkanaście pozycji. Zresztą niebezpieczne odpady generuje każda branża. W każdym zakładzie przemysłowym są oleje, stosuje się je do maszyn, urządzeń i pojazdów, a po użyciu klasyfikuje się jako tzw. oleje przepracowane. W wielu halach fabrycznych są świetlówki, a one zawierają rtęć. Tak jak termometry i urządzenia pomiarowe. W przypadku przemysłu chemicznego odpadów niebezpiecznych może być więcej. Głośno ostatnio o produkcji trotylu. Zostają po nim np. pozostałości przereagowanych surowców, toksycznego i łatwopalnego toluenu oraz żrące kwasy siarkowy i azotowy.

Ich nielegalne magazyny to tykające bomby? Obawy ludzi mieszkających w pobliżu są uzasadnione?

Mogą bać się oparów. Znów: nie wszystkie z odpadów niebezpiecznych są groźne dla zdrowia, ale oczywiście być mogą. Jeśli w mauserach – tak nazywa się zbiornik o pojemności tysiąca litrów obudowany kratownicą ze stali, ale wykonany z plastiku – przechowywane są substancje żrące, to nie wiadomo kiedy dojdzie do przecieku. No i w okresie letnim, zwłaszcza w upalne dni, czyli powyżej 27 st. C, znacząco rośnie ryzyko samozapłonu.

Sprowadzając rzecz do absurdu: z punktu widzenia sąsiadów lepiej, by taki magazyn jak najszybciej spłonął. Koniec z ulatniającymi się oparami, dymy idą w górę, pyły lecą do Wiednia i po sprawie.

Absolutnie nie! Ilości związków uwalnianych bez kontroli do atmosfery są gigantyczne. Nie wszystkie pyły polecą do Wiednia – tylko część, bo w zależności od pogody, przemieszczą się w różne strony. Lokalnie inna sytuacja będzie z pożarem zimą, gdy dochodzi do inwersji: temperatura w dolnych warstwach atmosfery jest niższa niż wyżej i dym się nie unosi, wędruje przy powierzchni. Z kolei podczas deszczu pyły są z powietrza wypłukiwane i sporo z nich pozostanie w najbliższej okolicy. Jeżeli odpady są już gdzieś zmagazynowane, to najlepiej, by czekały na przekazanie do właściwych zakładów przetwarzania odpadów niebezpiecznych. Co się pewnie prędzej czy później stanie.

W opowieści o odpadach niebezpiecznych zawsze pojawia się uwaga o ich koszmarnie drogiej utylizacji. W jednym z obejść wsi Szołajdy w Wielkopolsce zlokalizowano magazyn, którego sprzątanie kosztować ma 8 mln zł – dwie trzecie rocznego budżetu gminy Chodów. Co tu jest takie drogie?

Gwoli ścisłości: w gospodarce odpadami nie mówimy o utylizacji, zawsze o przetwarzaniu, czyli odzysku lub unieszkodliwianiu. W odzysku zawiera się recykling – odpady (szklane, aluminiowe, zielone, te o wysokiej wartości opałowej itp.) mają służyć użytecznemu zastosowaniu, do czegokolwiek się przydać. Unieszkodliwianie to zaś składowanie na składowiskach odpadów, specjalnie do tego celu zaprojektowanych i wybudowanych, spalanie bez odzysku energii (odpadów o niższej wartości opałowej) i metody fizyko-chemiczne: neutralizacja, strącanie, zestalanie itd.

Instalacje do przetwarzania odpadów są poważnymi zakładami przemysłowymi. Ich koszty inwestycyjne sięgają setek milionów euro. Na przykład instalacja spalarni składa się z pieca, a za nim znajduje się jeszcze system oczyszczania spalin. Takie zakłady mają koszty eksploatacyjne, są regularnie modernizowane i dostosowywane do coraz ostrzejszych wymogów, w tym emisyjnych. Tu normy nie są dane raz na zawsze, ewoluują wraz z postępem technicznym, w tym w związku z coraz doskonalszymi sposobami oczyszczania gazów odlotowych. Na koszty składają się także rzecz jasna pensje załogi oraz choćby energia. Wreszcie instalacja nie jest czarną dziurą, w której wszystko znika. Ze spalania odpadów niebezpiecznych pozostają żużle paleniskowe i pyły z oczyszczania spalin, w technologii mokrej jeszcze odpady ciekłe – wszystkie są niebezpieczne. Te tzw. odpady końcowe też trzeba odpowiednio przetworzyć. Na przykład pyły z oczyszczania gazów odlotowych się zestala – ogólnie mówiąc, miesza z cementem i wysyła na składowisko odpadów niebezpiecznych.

Dokąd?

W naszym przypadku najczęściej do Niemiec, gdzie składowane są pod ziemią, w wyrobiskach kopalni soli.

Z Polski do Niemiec?

Nie mamy podziemnego składowiska pozostałości z oczyszczania spalin, także ze spalania odpadów komunalnych. Były plany zorganizowania go w kopalni soli w Kłodawie, ale nie doczekały się realizacji.

Wracając do cen: do sprzątania nielegalnego magazynu musi przyjechać jakaś ekipa.

Owszem. I to nie może być grupa z doskoku i przypadku. Zajmują się tym wyspecjalizowane firmy, z pozwoleniami na zbieranie konkretnych rodzajów odpadów. Muszą mieć odpowiednie środki techniczne i organizacyjne. Do każdego odpadu jest wyspecjalizowany sprzęt: do mauserów przyjedzie jeden samochód, do transportu beczek inny, do czegoś leżącego luzem jeszcze inny.

Ciężarówki są szczelne, czy w trasie będzie się lało na drogę?

Jeśli firma działa legalnie, nic nie może się wylewać.

To co, nie trzeba rzucać wszystkiego i likwidować nielegalnych magazynów?

Zdecydowanie trzeba, byle nie na hurra. Potrzebne są strategia i plan. W pierwszej kolejności muszą zostać zabrane substancje łatwopalne, skoro pożar to zdarzenie tak duże, że oddziałuje na sporą część Europy.

Skoro system jest tak dobrze wymyślony, to co robią w nim oszuści?

Jest kilka słabych ogniw. Zaczyna się od każdej branży i każdego zakładu przemysłowego. Odpady z nich powinny zostać przekazane firmie, która ma odpowiednie pozwolenie na ich zbieranie, a dalej podmiotowi, który jest uprawniony do ich przetwarzania. Jeśli działają legalnie, to są systematycznie kontrolowane, muszą dbać o standardy emisyjne, iść z postępem technologicznym, co roku odprowadzają opłaty marszałkowskie za korzystanie ze środowiska (środki te zasilają później Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej). Oszust nie musi się kłopotać pozwoleniami, prowadzeniem ewidencji, inwestycjami czy kontrolami WIOŚ, czyli Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska.

Jak system uzdrowić?

Trzeba reagować. Mieszkańcy widzą, co się dzieje na posesjach wokół nich, co przyjeżdża do hali po sąsiedzku, jak często, czy ciężarówki są rozładowywane nocami. Jeżeli mają jakiekolwiek podejrzenie, niech je zgłaszają na policję i do WIOŚ. Jego inspektorzy mogą nie wiedzieć, gdzie są wszystkie nielegalne magazyny, potrzebują informacji. Powinni je także przekazywać gospodarze gmin, oni muszą znać lokalizacje magazynów. Za właściciela odpadów uznaje się właściciela działki, więc niech ci, którzy najmują komuś nieruchomość, sprawdzają, co się na działce dzieje.

W ostatnich tygodniach odkrywane są kolejne składowiska, a można mieć wrażenie, że wciąż widać jedynie wierzchołek góry lodowej.

Lokalizacja zdecydowanej większości magazynów jest dobrze znana.

Jak bardzo Polska jest zaśmiecona odpadami niebezpiecznymi przywiezionymi „z Niemiec”?

Niekoniecznie z Niemiec. Przecież ze śledztwa dziennikarskiego dowiedzieliśmy się, że odpady niebezpieczne z produkcji trotylu pochodziły ze spółki Skarbu Państwa. Poza tym odpady przywożone do Polski są mocno kontrolowane, zezwolenia Głównego Inspektora Ochrony Środowiska obejmują wyłącznie odpady przeznaczone do odzysku. Najczęściej chodzi o metale i zawarte w nich cenne surowce – np. o zużyte akumulatory kwasowo-ołowiowe. Na marginesie: jeden tylko zajmujący się ich przetwarzaniem zakład miał moc przerobową wystarczającą do obsługi wszystkich takich akumulatorów wykorzystywanych u nas w kraju.

Mamy jeszcze pozostałości z PRL? Co z tego czasu zostało do posprzątania?

Na pewno mogą nas spotkać niespodzianki po upadłych zakładach. Od byłych pracowników wiemy, co się z odpadami robiło w PRL. Sukcesem zakończyła się już za to historia ponad dwustu mogilników.

Co to były za miejsca?

Kręgi betonowe zasypane pod powierzchnią gruntu, doły ziemne lub bunkry z drugiej wojny światowej. W latach 70. deponowano w nich przeterminowane środki ochrony roślin. Chodzi o wybitnie toksyczne substancje, wyprodukowane do niszczenia życia biologicznego, m.in. owadów, ale nie obojętne dla innych form życia. Spędziły pod ziemią kilkadziesiąt lat, przereagowały ze sobą, nad nimi powstały gazy, do tego trująca maź o niezidentyfikowanych właściwościach. Usuwa się to w kombinezonach i maskach gazowych, ładuje do szczelnych beczek i wiezie do spalarni odpadów niebezpiecznych. Przy czym nie załadowuje się całego pieca, ale pali pojedynczo – resztę wsadu stanowią rozpoznane odpady niebezpieczne.

Teraz jednak najpilniejsze są odpady najnowsze, nielegalnie zmagazynowane w halach i pod gołym niebem. To, co jest zakopane, może czekać. Jeśli odpady były szczelnie zapakowane, to się nie wydostały. Jeśli opakowania miały nieszczelności, to deszcz i wody opadowe pewną część znajdujących się tam substancji wymyły. I do skażenia mogło dojść dawno.

Czy odpadów niebezpiecznych szybko przybywa?

Mamy jeden z najniższych wskaźników w Unii: odpady niebezpieczne to maksymalnie 1,5 mln ton – 1 proc. wszystkich wytwarzanych. Tych jest zaś 130–140 mln ton, przeważnie z górnictwa węgla i opartej na nim energetyki, jedna dziesiąta to odpady komunalne. W liczbach względnych odpadów niebezpiecznych też jest bardzo mało, dużo poniżej europejskiej średniej: w przeliczeniu na jednego mieszkańca wychodzi góra po 50 kg rocznie.

Można sobie wyobrazić gospodarkę bez odpadów niebezpiecznych?

W Unii Europejskiej, ale też np. w Chinach, próbuje się wdrażać model gospodarki o obiegu zamkniętym i odpady zupełnie wyeliminować. Stąd bardziej ambitne poziomy recyklingu, przepisy o bardziej trwałych urządzeniach, które nie popsują się chwilę po zakończeniu okresu gwarancyjnego, nakaz takiego projektowania, by dały się naprawiać, zachęty do wspólnego użytkowania. Jednak przy obecnym zaawansowaniu technologicznym wyeliminowanie odpadów – zwłaszcza tych niebezpiecznych – nie jest możliwe.

W naturalnych ekosystemach nie ma czegoś takiego jak odpady, wszystkie organizmy są albo producentami, konsumentami lub destruentami. Wszystko się przydaje, materia krąży w doskonałym obiegu zamkniętym, z grubsza mikroorganizmy rozkładają ją do związków mineralnych, które pobierają producenci, przede wszystkim rośliny itd. Tymczasem my zbudowaliśmy linearny model gospodarczy: weź – zrób – wyrzuć. Nie umiemy jeszcze naśladować Natury. Proces fotosyntezy – którego tlen jest produktem ubocznym – pozostaje dla nas nieosiągalny. Nawet nie zbliżamy się do tego pułapu rozwoju.