Pulsar - wyjątkowy portal naukowy. Pulsar - wyjątkowy portal naukowy. Iza Kucharska / Polityka
Struktura

Plagiator z tytułem profesora? Błędy przeszłości wracają do człowieka po latach

Czy plagiator zasługuje na splendor w postaci tytułu profesora belwederskiego?

Zdarza się, że błędy przeszłości wracają do człowieka po latach. Wyblakłe, zapomniane, nagle znów nabierają kolorów. To właśnie spotkało dr hab. Magdalenę Sitek. W 2000 r. ta absolwentka Wydziału Kanonicznego Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie (magisterium na początku 1995 r., doktorat obroniony we wrześniu 1996 r.) pracowała jako adiunkt na Wydziale Prawa Uniwersytetu Szczecińskiego, gdy odkryto, że jej skrypt „Prawo cywilne i gospodarcze dla ekonomistów” jest plagiatem podręczników doc. Wojciecha Siudy i prof. Jana Kufla z Akademii Ekonomicznej w Poznaniu. Obecnie Sitek jest rektorką Wyższej Szkoły Gospodarki Euroregionalnej im. Alcide De Gasperiego w Józefowie k. Warszawy i profesorką tejże uczelni. Ubiega się o tytuł profesora belwederskiego (przyznawany przez Prezydenta RP).

Błąd młodości

„Szanowni Państwo, ponawiam wniosek o dopuszczenie przez RDN [Radę Doskonałości Naukowej – RS] na podstawie przepisów Unii Europejskiej moich zeznań jako niejawnego sygnalisty w sprawie plagiatu, którego dopuściła się dr hab. Magdalena Sitek, wnioskująca o tytuł profesora. Posiadam dokumenty zawierające jej oświadczenie o przyznaniu się do plagiatu książek prof. Kufla i Siudy” – to fragment listu podpisanego Jan Kowalski. Autor tłumaczy, że nie może ujawnić danych personalnych, bo obawia się szykan ze strony niektórych członków RDN, a konkretnie prof. Bronisława Sitka. Mąż ubiegającej się o profesurę dr hab. Magdaleny Sitek jest bowiem sekretarzem RDN.

Gremium o szumnej nazwie Rada Doskonałości Naukowej jest nowym wcieleniem dawnej Centralnej Komisji do spraw Stopni i Tytułów, powołanym ustawą Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce z 20 lipca 2018 r., którą Jarosław Gowin określał mianem „konstytucji dla nauki” albo „Ustawą 2.0”. Ujmując rzecz w skrócie, RDN ma dbać o to, by stopnie naukowe i tytuł profesora otrzymywały osoby, których dorobek na to zasługuje.

Był koniec grudnia 2022 r., kiedy pismo sygnalisty dotarło także do dr. hab. Marka Wrońskiego, emerytowanego profesora Akademii Kaliskiej, postrachu plagiatorów. Wroński od ponad 20 lat na łamach „Forum Akademickiego”, miesięcznika środowisk naukowych, opisuje środowiskowe patologie. Jego cykl „Z archiwum nieuczciwości naukowej” jest swego rodzaju pręgierzem, pod który trafiają plagiatorzy i osoby popełniające inne naukowe nadużycia. Nierzadko artykuł w „FA” jest jedyną karą, która ich spotyka. Karą nieformalną, bo odpowiedzialności z urzędu z różnych przyczyn udaje się uniknąć.

W przypadku wykrytego w 2000 r. plagiatu Magdaleny Sitek rzecz się miała podobnie. Wroński przedstawił jej casus w artykule „Cud przedawnienia” z października 2006 r. „Sprawa była o tyle nieprzyjemna – pisał Wroński, że mężem 28-letniej plagiatorki był 42-letni dr hab. Bronisław Sitek, profesor uczelniany, wykładowca prawa rzymskiego oraz prodziekan ds. nauki i rozwoju Wydziału prawa. (...) Brak miejsca, aby opisać wszystkie zabiegi, które podejmował prof. Sitek, aby ochronić żonę przed surowymi konsekwencjami plagiatu. W każdym razie zarówno doc. Siuda, jak i prof. Kufel, po otrzymaniu od dr Sitek listu z wyznaniem winy, zgodzili się nie kierować sprawy do sądu, tylko zdali się na uczelnianą sprawiedliwość”.

Rozprawa dyscyplinarna zaczęła się na przełomie 2000/01 r. Państwo Sitkowie nie pracowali już wtedy w Szczecinie, tylko na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. Dr Sitek przyznała się do plagiatu. Wzięła udział w kilku posiedzeniach zespołu orzekającego, a potem przez cztery lata dostarczała zwolnienia i zaświadczenia lekarskie. Jednak zajęcia w Olsztynie i Józefowie prowadziła. Przed Komisją Dyscyplinarną Uniwersytetu Szczecińskiego ponownie zaczęła się stawiać w roku 2005. I w maju 2005 r. komisja ta uznała ją za winną popełnienia plagiatu, orzekła karę zwolnienia z uczelni i zakaz pracy w zawodzie nauczycielskim w okresie trzech lat od wydania orzeczenia. Dr Sitek odwołała się od tego orzeczenia, argumentując, że nastąpiło przedawnienie. Odwoławcza Komisja Dyscyplinarna Rady Głównej w czerwcu 2006 r. uznała tę argumentację i orzekła o przedawnieniu.

To orzeczenie zbulwersowało Wrońskiego: „Komisja – pisał – nie wzięła pod uwagę zasady, że rozpoczęcie postępowania dyscyplinarnego przerywa bieg przedawnienia. Usankcjonowano fakt, iż dr Sitek nie stawiała się na terminy kolejnych rozpraw, aby obejść prawo”. Jednak okazało się, że ówczesne przepisy nie przewidywały przedłużenia terminu przedawnienia w razie wszczęcia postępowania. Co więcej, w wyniku zaniedbań ze strony Uniwersytetu Szczecińskiego sprawa była przedawniona już w momencie, gdy to postępowanie zostało wszczęte. Czyli chorowanie dr Sitek właściwie było bez znaczenia. I bez tego zdołałaby uniknąć odpowiedzialności.

Dzieła wybrane

Obecnie jest inaczej – co jak co, ale odpowiedzialność dyscyplinarna za plagiat nie ulega przedawnieniu. Z upływem pięciu lat przedawnia się odpowiedzialność karna (zagrożenie: do trzech lat pozbawienia wolności), a po 10 latach także odpowiedzialność cywilna. Dziś Magdalena Sitek ubiega się o tytuł profesora belwederskiego i gremia opiniujące jej wniosek mają zagwozdkę. Jak potraktować plagiat sprzed ponad 20 lat, za który plagiatorka nie poniosła kary? Wprawdzie tajemniczy sygnalista Jan Kowalski w styczniu 2023 r., na krótko przed posiedzeniem zespołu RDN rozpatrującego wniosek, wycofał swoje wcześniejsze zastrzeżenia. Niektórzy zastanawiają się, czy anulacja aby na pewno pochodzi od tego samego Jana Kowalskiego, bo tych Janów ci u nas dostatek. Ale formalny list do przewodniczącego RDN napisał Marek Wroński, załączając szczegółowy opis sprawy i zgromadzoną dokumentację. Wskazywał, że plagiaty (w tym jeden liczący 160 stron) w skryptach, które dr Sitek sprzedawała studentom, przedawnione czy nie, są jednak faktem. I że „tak poważne naruszenie etyki akademickiej wyklucza nadanie profesury tytularnej”.

Na jednej szali jest pięć pozytywnych recenzji dorobku naukowego kandydatki, na drugiej szali skaza natury etycznej. A w tle jeszcze prof. Bronisław Sitek, który wyłączył się z obrad, gdy przyszło do dyskusji nad wnioskiem profesorskim żony. Ale przecież na co dzień jest w różnych relacjach z członkami rady i byłoby naiwne mniemać, że ten fakt w żaden sposób nie rzutuje na ich podejście do problemu. Co gorsza, sprawa dr hab. Sitek nie jest wyjątkiem. RDN już wcześniej zdarzyło się „klepnąć” wnioski obarczone analogiczną skazą. Zaopiniowane pozytywnie trafiły do Kancelarii Prezydenta RP, do którego należy decyzja. I może dwaj naukowcy byliby już profesorami belwederskimi, gdyby nie Wroński. Uprzedził on prezydenckich urzędników o etycznej ułomności kandydatów. Prezydent odesłał obie sprawy do RDN, by zasięgnęła opinii Komisji ds. Etyki w Nauce (KEN).

Cóż to takiego ta komisja? To gremium wybierane przez Zgromadzenie Ogólne Polskiej Akademii Nauk spośród kandydatów zgłoszonych przez całe środowisko naukowe i akademickie. Wyraża ona opinie w sprawach dotyczących naruszeń zasad etyki w nauce. I generalnie uznaje plagiat za istotną przeszkodę w nadaniu kandydatowi tytułu profesora. Można odnieść wrażenie, że RDN i KEN inaczej podchodzą do kwestii nierzetelności w nauce, a zwłaszcza do konsekwencji, jakie z tego powinny wynikać. Ktoś tłumaczy to tym, że RDN kieruje się prawem, a KEN etyką.

Prawo, niestety, jest kiepskiej jakości. – Nasza komisja jest jedynym ciałem, które zwróciło uwagę na to, że w Polsce, według obowiązującego prawa, kandydat do tytułu profesora belwederskiego wybiera ze swego dorobku prace, które uważa za najważniejsze, i one są przedmiotem analizy, czy należy się mu ten tytuł, czy nie – mówi prof. dr hab. n. med. Andrzej Górski, przewodniczący KEN. – Trafiały do nas doniesienia o plagiacie w innych, tych niewybranych publikacjach kandydata czy nawet osoby, która tytuł już otrzymała. Były przypadki, że ktoś kwestionował habilitację osoby, która otrzymała tytuł profesorski. I okazało się, że nie można nic z tym zrobić, ponieważ ta habilitacja nie była ujęta w dorobku do oceny. Bulwersujące. Ręce opadają.

Prof. Górski przedstawił ten problem na Zgromadzeniu Ogólnym PAN. I było poruszenie, bo nie wszyscy zdawali sobie sprawę, że może funkcjonować tak oczywisty absurd. – To prawo musi być jak najszybciej zmodyfikowane – powtarza prof. Górski. – Ocenie powinien podlegać cały dorobek, nie tylko wybrany. I to jeszcze wybrany przez kandydata. To jakaś wielka anomalia, która nie ma chyba precedensu.

Rygoryzm kontra relatywizm

Komisja ds. Etyki w Nauce interweniowała w Ministerstwie Edukacji i Nauki. Odpowiedź była zdawkowa. Dlatego w kwietniu postanowili wspólnie z RDN jako głównym weryfikatorem w sprawach dotyczących stopni i tytułów naukowych zwrócić się do ministra z propozycją szeregu zmian w ustawie Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce z 20 lipca 2018 r. Proponowane zmiany uzależniają awans naukowy od tego, czy kandydat ma na swoim koncie grzechy typu plagiat albo fałszowanie badań. W przypadku, gdy plama wyjdzie na jaw już po nadaniu tytułu profesora, nowe przepisy miałyby umożliwiać jego odebranie.

Od propozycji do nowelizacji daleka droga. Notabene „Ustawa 2.0” była zmieniana nie dawniej jak w tym roku. Przy akompaniamencie zapowiedzi medialnych: „Za plagiat profesor straci tytuł”. I co? Prof. dr hab. Grzegorz Węgrzyn, przewodniczący RDN, tłumaczy, że faktycznie ta nowelizacja wprowadziła zapis o utracie tytułu. Ale pat trwa. Bo nie wiadomo, jak to wyegzekwować. – W ustawie nie napisano, że prezydent odbiera tytuł, tylko że w przypadku stwierdzenia plagiatu osoba traci tytuł profesora – mówi prof. Węgrzyn. – Kto ma wydać decyzję o utracie? RDN nie może, bo tylko opiniuje wniosek. A co, jeśli ktoś popełnił plagiat dzień przed wejściem w życie tej nowelizacji? Przepis jest o tyle precyzyjny, że musi to być plagiat stwierdzony sądownie.

Swoją drogą, to dziwne, że Rady Doskonałości Naukowej nie uwierała ta ewidentna niedoskonałość pozwalająca kandydatom na selekcję dorobku i chowanie pod suknem pozycji wątpliwych. Że trzeba było inicjatywy KEN. Przewodniczący RDN prof. dr hab. Grzegorz Węgrzyn tłumaczy, że dopiero w ostatnim okresie pojawiły się owe wybiórcze wnioski.

Podkreśla, że nad sprawą dr hab. Sitek Zespół Nauk Społecznych RDN dyskutował wyjątkowo długo: dać szanse czy potraktować restrykcyjnie? I zdania były podzielone. W tajnym głosowaniu za profesurą opowiedziało się 17 osób, osiem było przeciw, cztery się wstrzymały. W prezydium RDN już nikt nie był przeciw – osiem osób za, jedna się wstrzymała. Wniosek o nadanie tytułu trafił do Kancelarii Prezydenta RP. A stąd, podobnie jak te oprotestowane wcześniej przez Wrońskiego, wrócił do RDN z prośbą, by zasięgnąć opinii KEN. Ta, ujmując rzecz w skrócie, uznała, że plagiat był, plagiatorka się przyznała, ale „nie poniosła konsekwencji dyscyplinarnych swego czynu”.

Prezydium RDN zadecydowało, by wznowić postępowanie profesorskie. To oznacza powołanie nowych recenzentów. Zamówiono też zewnętrzną opinię prawną. Marek Wroński spodziewa się powtórki z rozrywki. Czyli tego, że po nowej turze dyskusji i głosowań zaopiniowany pozytywnie wniosek raz jeszcze trafi na biurko prezydenta. Ma nadzieję, że prezydent go nie podpisze.

W atmosferze tolerancji

Plagiaty zdarzają się dziś osobom pełniącym wysokie funkcje nie tylko w jakichś prowincjonalnych szkołach wyższych tego lub owego, ale także na uczelniach o dobrych notowaniach. Wystarczy wspomnieć plagiat Jerzego Gwizdały, byłego rektora Uniwersytetu Gdańskiego. – Wpływ ma nie tylko złe prawo, ale też atmosfera tolerancji wobec tych faktów – stwierdza prof. Górski. – Trochę czasu spędziłem w świecie naukowym USA. Tam za coś takiego człowiek jest skończony, w ogóle nie ma dyskusji. A u nas zawsze bywa: no tak, ale... Albo różne próby manipulacji.

W sprawie dr Sitek różne warianty tego „ale” można usłyszeć z ust prof. Węgrzyna, przewodniczącego RDN. Że kandydatka była młoda, że ponad 20 lat minęło, że się przyznała, że zapożyczenie dotyczyło podręcznika, a podręcznik to wiedza już znana… – Dr hab. Marek Wroński – mówi prof. Węgrzyn – uważa, że ktoś taki do końca życia powinien mieć zablokowaną karierę naukową. A na przykład ks. prof. Krzysztof Góźdź, szef zespołu teologicznego RDN, jak zapytaliśmy go w podobnej sprawie, powiedział: grzechy się wybacza i daje jeszcze raz szansę. Mówimy o stronie etycznej, nie o meritum. Bo to jest oceniane przez recenzentów.

Prof. Górski przypomina, że odpowiedzialność dyscyplinarna za plagiat już nie ulega przedawnieniu, jak to było przed laty. Choć wobec plagiatu sprzed 20 lat byłby nie tyle liberalny, ile otwarty na dyskusję. Jednak pod warunkiem że plagiator poniósł rzeczywiste konsekwencje – został ukarany i wyciągnął z tego wnioski. – Jeśli ktoś nie poniósł żadnych konsekwencji, bo zręcznie się migał, co się zdarza, to uważam, że taka osoba nie powinna otrzymać tytułu profesora. A ostateczna decyzja i tak należy do pana prezydenta, my nie ferujemy wyroku, tylko opiniujemy – konkluduje przewodniczący KEN.

Z tymi konsekwencjami jest bieda. Właśnie przez atmosferę tolerancji, która owocuje pobłażaniem. I kto wie, czy nie jest bardziej szkodliwa niż luki i niezborności w prawie. Plagiaty rzadko kończą się sprawą karną. Postępowania często są umarzane ze względu na znikomą szkodliwość społeczną czynu. Sprawy dyscyplinarne się ślimaczą. Plagiatorzy zręcznie lawirują. Uczelniane ciała dyscyplinarne nierzadko gubią się w procedurach (orzeczenia przepadają z powodów czysto formalnych w postępowaniach odwoławczych). Albo ograniczają się do symbolicznych upomnień i nagan.

W efekcie plagiatorzy wychodzą obronną ręką, a poturbowane emocjonalnie zostają osoby, których praca została przywłaszczona. Ponieważ upomniały się o swoje, bywają traktowane jako burzyciele spokoju i to ich spotyka niechęć. Dotyczy to zwłaszcza sytuacji, gdy plagiatorem jest osoba zajmująca wyższą pozycję w naukowej hierarchii. Kilka miesięcy temu na łamach „Tygodnika Powszechnego” ukazał się artykuł Anny Golus „Ofiar się nie przeprasza”. Poruszający. Autorka dotarła do kilkorga poszkodowanych, których pracę ukradziono. Opisała ich drogę – traktowanie w sądach, przed komisjami dyscyplinarnymi, na uczelni. Pokazała traumę i wtórną wiktymizację.

Po takiej lekturze doprawdy trudno się rozczulać nad kwestią: czy popełniony kiedyś plagiat albo inna nieuczciwość naukowa ma być piętnem niezmywalnym, blokującym – jak się to określa – dalszy rozwój, rozumiany jako dostęp do tytułu profesora. Bo przecież prawa do rozwoju nikt nikomu nie odbiera. Prawa do kariery zawodowej również – włącznie ze stanowiskiem profesora uczelnianego. I wszystkimi funkcjami, które można osiągnąć w uczelnianych tudzież pozauczelnianych ciałach. Profesor tytularny to coś innego – najwyższa godność w świecie nauki. Powinna być zarezerwowana dla tych, których nie tylko dorobek naukowy, ale i postawa etyczna nie budzą wątpliwości. Gdzieś trzeba wyznaczyć granicę.