Sasha Marianna Salzmann. Sasha Marianna Salzmann. Leonardo Cendamo / Getty Images
Struktura

Sasha Marianna Salzmann: Poezja się nie liczy, liczą się fakty

Wygodnie jest rozważać kwestie natury przemocy wśród elokwentnych rozmówców, nad brzegiem jeziora, którego nazwa historycznie budzi grozę, w kraju, który od dekad pracuje nad zbiorową winą za hekatombę drugiej wojny światowej. Sasha jednak wybudziła mnie z tej bezpiecznej komy.

Tegoroczny, grudniowy Berlin przywitał mnie mrozem i dziesiątkami świątecznych jarmarków. Razem z córką i żoną raczyliśmy się łakociami, raz po raz oglądając się za siebie, czy przypadkiem nie wjedzie w nas jakaś ciężarówka. Na wielu budynkach wisiały flagi Izraela i Ukrainy, na niektórych flagi Palestyny. Berlin jest podzielony niewidzialnym murem podejrzliwości. Świąteczna, mulikulturowa atmosfera ma w tym roku coś z oczekiwania pogromu. To trudno uchwytna, ale wyraźna, paruzja lęku. Czy we współczesnym świecie jest jeszcze miejsce na radykalne wybaczenie?

Wokół tego pytania krążyły emocje w Literarisches Colloquium Berlin – jednej z najbardziej zasłużonych instytucji niemieckiego życia intelektualnego. Nad zmrożonym jeziorem Wansee mieści się piękna willa, gdzie na uboczu metropolii rozmawia się o ideach. Byłem zaskoczony powagą tych dyskusji, całkowitą rezygnacją z obowiązkowej etykiety ironii, która wydawała mi się przynależna zamkniętemu w wieży ponowoczesnego dobrobytu, niemieckiemu życiu intelektualnemu. Zostałem zaproszony do tych rozmów przez Sashę Mariannę Salzmann, w Polsce znaną z nominowanej do nagrody Angelusa prozy „Poza siebie”.

***

Sasha nade wszystko jest dramaturgiem pracującym w berlińskim teatrze Maksyma Gorkiego. Podczas naszego spotkania odegrała rolę kuratora. Prowadziła to kolokwium idei meandrując między doświadczeniami – przenoszonych przez pokolenia – historycznych traum, jakie przywieźli z sobą do Berlina pisarze, artyści, intelektualiści z bardzo różnych krajów. Nasze spotkanie odbyło się pod auspicjami Haus der Kulturen der Welt – równie znamienitej instytucji – a zatytułowane było Utopia Europy Wschodniej. Wsłuchując się w głosy ludzi z Rumunii, Bałkanów, Ukrainy, Turcji czy Białorusi, zastanawiałem się, czy mam w ogóle prawo wypowiadać się pozycji traumy, dajmy na to, związanej z trudną przeszłością relacji polsko-niemieckich, tępo podgrzewaną przez osiem lat trwania reżimu pisowskiego.

Rzecz jasna zrezygnowałem z tego rodzaju wypowiedzi. Max Czollek, drugi z naszych kuratorów, poeta i tłumacz, zachęcił mnie jednak do zajęcia stanowiska w sprawie tak abstrakcyjnej, jak radykalne wybaczenie, w momencie, kiedy na naszych oczach trwa pandemonium w Ukrainie i Gazie. Jak mówić o wybaczaniu niż tylko w kontekście projektu jakiejś przyszłości, która w całości zasilana będzie obrazami rozczłonkowanych izraelskich kobiet, zgwałconych i zarżniętych mieszkanek Buczy czy pogrzebanych żywcem pod gruzami Gazy dzieci? Materiał przyszłości to nie wybaczenie z uznaniem winy, tylko materia gnilna bestialstwa, do którego wciąż zdolny jest człowiek jako taki. Strach przed człowiekiem wyzbytym pamięci historycznej, całkowicie ukształtowanym przez współczesne, telewizyjne obrazy zagłady, która wydaje się tak bardzo łatwa i płynna, a zarazem bezkarna w wymiarze jednostkowym, jest jednak rodzajem afektu, który powoduje, że po ulicach nie chodzimy już całkiem beztrosko.

Sasha podkręciła moją odwagę do tego rodzaju twierdzeń, opowiadając o swojej reakcji na masowo pojawiające się w Belinie gwiazdy Dawida, spisane bohomazami ewidentnie bezmózgich jednostek, na budynkach, w których mieszkają Żydzi. Repetycja grozy tego rodzaju aktów, dla niej – urodzonej w Wołgogradzie Żydówki – dziecka tzw. kwotowych uchodźców, nie jest bynajmniej dobrze opracowaną z przeszłości zachętą do pogromu, któremu państwo demokratyczne może stawić opór. To nie podżeganie, tylko całkowicie uwolniona od moralnej sankcji i tabu energia mordu, do jakiego zdolny jest każdy, wychowany w karcerze religijnego radykalizmu, adolescent.

Kiedy dajmy na to, oglądam filmiki, jakie w czasie rzeczywistym orgii gwałtu i zabijania kręcili bojówkarze Hamasu, wtórnym szokiem pozostaje oczywiście ich młody wiek i ekspresja „nagiego życia” wyzbytego jakichkolwiek odruchów empatii. Na tych filmikach nie uchwycono procesu odczłowieczenia ofiar, który poprzedza zabijanie. To nie dowody w sprawie intelektualnego kiczu, jakim jest radykalny islam, który niczym się nie różni od każdego, religijnego kiczu. Te materiały są dla mnie epifaniami perwersji, jakiej dopuścić się może każdy człowiek, którego pensum etyczne sprowadza się do wiary w istnienie wiecznego życia, jakie osiąga się za cenę zgładzenie jak największej ilości „niewiernych”, czyli tych, dla których seks nie jest tabu, tylko domeną wolności i radości. Zagłada przez zbiorowy gwałt jest faktyczną bramą do Dżanny dla represjonowanej przez islam seksualności wjeżdżającej na motorach w głąb Izraela 7 października. Dekady konfliktu między Izraelem a Hamasem nie są dla mnie li tylko zderzeniem projektów polityczno-kulturowych, tylko katastrofą bezpośredniego spotkania zaspokojonych i niezaspokojonych popędów.

***

Oczywiście niezmiernie wygodnie jest rozważać kwestie natury przemocy wśród niezmiernie elokwentnych rozmówców, nad brzegiem jeziora, którego nazwa historycznie budzi grozę, w kraju, który od dekad pracuje nad zbiorową winą za hekatombę drugiej wojny światowej. Sasha jednak wybudziła mnie z tej bezpiecznej komy, uświadamiając mi, w jak bardzo niebezpiecznym momencie politycznym znajdują się Niemcy. Przy okazji zapytała, jak nastroje w powyborczej Polsce, która ma teraz swoje pięć minut demokratycznej sławy w Europie, trawionej wciąż szokiem po rezultacie wyborczym, jaki osiągnął w Holandii Geert Wilders, sam też mocno zszokowany swoim sukcesem.

Patrząc w jej wielkie oczy, przysłonięte burzą loków, zastanawiałem się podczas naszych dni kolokwialnych, z której strony wjadą do Europy motory. Sęk w tym, że prawdopodobnie już tu są, między nami, w bliskim sąsiedztwie, w całkowicie intymnych rozmowach, w których nie potrafimy pomyśleć radykalnego wybaczenia. Bo to, że nie potrafimy, jest dla mnie aksjomatyczne. Człowiekowi jako takiemu nie można wybaczać. Można tylko zapominać, do czego jest zdolny. Zapomnienie to jakiś rodzaj ćwiczenia się w autarkii – jest przecież warunkiem koniecznym przeżycia swojego życia, bez konieczności zgłaszania się co tydzień na odział psychiatryczny. Spotwornienie świata bowiem przyspieszyło gwałtownie. Rozkład i rozpad porządku światowego, całkowita reorganizacja globalnego układu sił, odbywać się będą za cenę tężenia atmosfery pogromu. Tak jakby klauzula globalnego sumienia, która trwała od zakończenia drugiej wojny światowej, na naszych – wpatrzonych niemo w ekrany telewizorów – oczach właśnie traciła termin ważności. Pamięć, ostateczny temat naszego berlińskiego kolokwium, okazuje się nieprzydatną ramotką, zamkniętą szczelnie w archiwach cmentarzy, na jakich spoczywają świadkowie historii.

O statusie świadka Sasha Marianna Salzmann mówiła dużo i przekonująco. Mało tego. Ośmieliła mnie do jednego zdania, o którym będę rozmyślał do czasu, kiedy znowu się zobaczymy w Berlinie. Mianowicie kiedy Anastasiia Kosodii, ukraińska dramaturg i pisarka, a także dokumentalistka zbrodni, jakie popełniają Rosjanie w Ukrainie, opowiadała o swoim nowym projekcie dramaturgicznym, w pewnym momencie wypaliłem, że spokojnie może wprowadzać elementy fikcji do swojego dramatu. Być może tylko fikcja – w rozumieniu wolności wyobraźni twórczej – może być jakimś rodzajem estetycznego gestu uruchomienia nowej etyki, w której możliwe będzie kiedyś radykalne wybaczenie. Z niepokojem patrzyłem na Sashę. Uśmiechnęła się jednak. I nie był to uśmiech politowania nad moją naiwną wiarą w twórczość literacką.

***

Przy naszym wspólnym, utopijnym, europejskim stole nagle przypomniałem sobie frazę z wiersza Zdzisława Jaskuły, jednego z moich ulubionych poetów, zmarłego przed paroma laty: „Poezja się nie liczy. Liczą się fakty. Fakty są przeciwko nam”. Sasha Marianna Salzmann jako pisarka i dramaturg, jako aktywistka, chyba podpisałaby się pod tymi zdaniami, a jednak robi wszystko, żeby poezja jednak się liczyła, żeby jeszcze była możliwa. W swojej książce „Poza siebie” zadaje faktycznie jedno pytanie: kim jesteśmy? I jest to tyleż pytanie tożsamościowe, ile ściśle egzystencjalne, stawiane w warunkach pełnej grozy świata, który nigdy nie był specjalnie gościnny, bo takim go urządziliśmy. Dżanna, Walhalla, Empireum – wszystko to mamy na wyciągnięcie ręki. Albo pistoletu.

Po powrocie z Berlina w mediach społecznościowych zobaczyłem obrazek płonącego jarmarku świątecznego, dokładnie tego samego, na którym parę dni wcześniej moja córka biegała między straganami, jeździła na kolejce i karuzeli, ubawiona po pachy wielością kuchni świata, wielością języków świata i kolorów skóry tego świata. Odetchnąłem z ulgą, kiedy jednak okazało się, że to jakiś pijany turysta zaprószył ogień na stanowisku z kiełbaskami, najpewniej potykając się o rozpalony grill. Jak na razie nie wykazano działania intencjonalnego. Nie było mowy o kwestii woli podpalenia znanego mi świata. W lutym przyszłego roku Sasha Marianna Salzmann poprowadzi dalej nasze kolokwium idei. Mogę mieć tylko nadzieję, że do tego czasu znikną z budynków wszystkie gwiazdy Dawida, choć nie zniknie nasz strach, będzie tężał. I może właśnie w nim jest nadzieja, że pamięć nie znika do końca, tylko go odracza.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną