„Problem trzech ciał”. „Problem trzech ciał”. Netflix / IMDB
Struktura

Biologie fantastyczne: Relatywizm komunikacyjny w „Problemie trzech ciał” i „Nowym początku”

Biologie fantastyczne: Czerwie z Diuny
Struktura

Biologie fantastyczne: Czerwie z Diuny

Ekosystemy wyobrażone są nie mniej interesujące niż te realne – każą przemyśleć nie tylko dotychczasową wiedzę naukową, ale i granice ludzkiej wyobraźni. Przyjrzymy się im uważniej. A pierwszym spojrzeniem obdarzymy pustynną krainę Arrakis, którą  w „Kronikach Diuny” opisał Frank Herbert.

Biologie fantastyczne: Magiczne ekosystemy Marii Prymaczenko
Struktura

Biologie fantastyczne: Magiczne ekosystemy Marii Prymaczenko

Ukraińska artystka stworzyła dzieła, w których dominuje oddolne rozumienie praw natury, swego rodzaju przyroda w praktyce. Człowiek staje się dziś jednak innym bogiem, niż to sobie wymarzyła.

Fonetyczny alfabet kaszalotów: kliki, kody, ornamenty i rubato
Środowisko

Fonetyczny alfabet kaszalotów: kliki, kody, ornamenty i rubato

Dokładna analiza dźwięków wydawanych przez 60 osobników, pozwoliła autorom pracy opublikowanej właśnie w „Nature Communications” rozpoznać nowe składniki oraz poziomy wielorybiej komunikacji.

Czy możliwe jest istnienie inteligentnego, samoświadomego i zaawansowanego społecznie gatunku, który jest całkowicie wyzbyty fałszu? [Uwaga, liczne spojlery!]

Bohaterowie serialu „Problem trzech ciał”, stworzonego na motywach trylogii napisanej przez Cixina Liu („Problem trzech ciał”, „Ciemny las” oraz „Koniec śmierci”) komunikują się z pozaziemską cywilizacją. Obcy są bardzo inteligentni i zaawansowani technologicznie, dlatego początkowo dialog przebiega dość pomyślnie (w każdym razie dla tych ludzi, którym kosmici dają się wypowiedzieć, a nie od razu grożą śmiercią). Wkrótce jednak San-Ti (jak określani są w serialu) czy też Trisolarianie (jak nazywa się ich w książkach) zrywają komunikację. Dlaczego? Ponieważ dowiadują się, że ludzie potrafią kłamać (dokładniej: tworzyć fikcyjne narracje), a sami są niezdolni do mówienia nieprawdy.

Grube nici, czyli czy San-Ti naprawdę nie potrafią kłamać?

W koncepcji bezwzględnej prawdomówności San-Ti kryje się wiele luk. Pierwsza: trudno się zgodzić z tym, że obcy naprawdę nie potrafią kłamać. Przecież stworzyli zaawansowaną iluzję: grę, która oszukiwała zmysły, przedstawiała zmyślone scenariusze i postaci, pokazywała, że ktoś umarł, gdy tak naprawdę nie ginął. W porównaniu z fabułami, jakimi San-Ti mamili ludzi, historia o Czerwonym Kapturku (która rzekomo zdemaskowała ludzką naturę) to dziecięca igraszka.

Druga luka: dlaczego obcy zorientowali się, że ludzie to kłamcy, dopiero podczas tej konkretnej rozmowy z Evansem, a nie wcześniej – np. dzięki sofonom – superkomputerom, które mają rozmiar protonu i inwigilują ludzkość o każdej porze dnia i nocy? Lub wtedy, gdy zapoznali się z całą treścią Wikipedii (wspominał o tym jeden z bohaterów)?

Tego typu wątpliwości można by mnożyć, ale zamiast rozmieniać się na drobne, lepiej skupić się na zasadniczym pytaniu. Czyli: czy możliwe jest istnienie inteligentnego, samoświadomego i zaawansowanego społecznie gatunku, który jest całkowicie wyzbyty fałszu? Serial w żaden sposób nie wyjaśnia, dlaczego San-Ti mieliby być niezdolni do kłamstwa, ale książki, na których produkcja bazuje, udzielają pewnych odpowiedzi. Z trylogii dowiadujemy się, że Trisolarianie nie potrafią mówić nieprawdy, ponieważ nie mają żadnych organów odpowiedzialnych za komunikację. Wszelki kontakt nawiązywany jest poprzez przekazywanie strumienia świadomości wprost z mózgu – aby się z kimś porozumieć, wystarczy wysłać mu swoje myśli. Z książek wynika również, że obcy mają wprawdzie pewne możliwości obejścia swojej podstawowej fizjologii (chociażby dzięki zaawansowanym technologiom), ale prawdomówność jest tak głęboko zakorzeniona w ich kulturze, że każda forma oszustwa stanowi tabu.

Trochę to przekonujące, a trochę grubymi nićmi szyte. Przekonujące, bo – jak wynika z fabuły trylogii – Trisolarianie żyją nieco podobnie do ziemskich owadów eusocjalnych (np. mrówek, pszczół), czyli w myśl zasady: nie liczy się jednostka, tylko kolonia. Potrafią indywidualnie formułować myśli i mieć własne opinie, ale np. ich postęp cywilizacyjny dokonywany jest dzięki inteligencji kolektywnej (w tym akurat są zresztą podobni nie tylko do owadzich kolonii, ale też do ludzi).

Pewne aspekty są tu jednak nieco naciągane, nawet jeśli weźmie się poprawkę na dodatkowe informacje podane w książkach. Wiemy na przykład, że San-Ti mają wśród siebie przynajmniej jednego zdrajcę – Słuchacza, który próbował odwieść ludzi od nawiązywania kontaktu z Trisolarianami i ostrzegał, że przybycie obcych na Ziemię będzie druzgocące dla jej mieszkańców. Zdrada to nie to samo, co kłamstwo (Słuchacz wyznał swoim pobratymcom, co zrobił), ale z pewnością zawiera ona w sobie element fałszu.

Jak wynika z książek, San-Ti nie posiadają sztuki, nie znają miłości ani przyjaźni. Cała ich egzystencja skupiona jest na jednym celu: na przetrwaniu. Nie ma nic większego i nic ważniejszego. A jednak przynajmniej jeden z ich przedstawicieli wolał, by cała jego rasa wyginęła, niż by dalej podtrzymywała pozbawioną sensu i „ozdobników” (takich jak literatura piękna) egzystencję. To świadczy o tym, że dążenia i interesy poszczególnych Trisolarian nie zawsze są takie same. Przesłanek świadczących o tym, że nie jest to homogeniczny gatunek, jest więcej.

Mimo że Trisolarianie żyją w swego rodzaju koloniach, to jednak rozmnażają się indywidualnie (to różni je od owadów społecznych), prowadzą osobne życia, ale gdy są już bezużyteczni ze względu na zaawansowane lata, zostają wyeliminowani. Do tego ich system społeczny jest bardzo zhierarchizowany. Zwykli zjadacze „chleba” nie mają nic do gadania, a wszystkie decyzje podejmuje – podkreślmy: za cały gatunek i za całą planetę – ich przywódca. Te rozwiązania predysponują do konfliktu interesów, a zatem stanowią znakomitą pożywkę do tego, by zwodzić i oszukiwać.

Oczywiście, można by powiedzieć, że takie podejście jest typowo ludzkie, albo typowo „ziemskie”, bo przecież nie można wykluczyć istnienia cywilizacji żyjącej w pełnej, szczerej harmonii. Należy jednak przyjąć, że taka cywilizacja musiałaby nie wykazywać żadnej zmienności. Bo każda odrębność może mieć subtelnie odmienny cel i chcieć do niego dążyć kosztem innych celów. A San-Ti są od siebie odmienni: chociażby dlatego, że ich potomstwo ma wymieszane cechy obojga rodziców, więc zmienność populacyjna przypomina tę ziemską.

Widać więc, że u Ziemian i Trisolarian występuje pewne podobieństwo reguł ewolucyjnych i społecznych. Potraktujmy to jako punkt wyjścia do rozważenia, czy istnienie systemów bezwzględnie prawdomównych jest w ogóle możliwe.

Zdolna sieweczka, czyli czy zwierzęta są zdolne do fałszu?

Większość badaczy uważa, że tylko ludzie używają prawdziwego języka, ponieważ tylko ludzka komunikacja spełnia na raz wszystkie konieczne kryteria, takie jak: abstrakcyjność, produktywność, dyskretność czy gramatyka. Wciąż jednak przybywa naukowych doniesień, które dowodzą, że niektóre systemy zwierzęcej komunikacji mogą być bardzo złożone. Na przykład, z pracy opublikowanej na początku maja w „Nature Communications” wynika, że kaszaloty mogą używać – jak to określili autorzy badań – fonetycznego alfabetu. Możliwe więc, że kiedyś przyjdzie nam zrewidować nasze definicje. Dziś możemy jednak asekuracyjnie przyjąć, że złożony język potwierdzono jedynie u ludzi, ale u wszystkich pozostałych zwierząt występuje komunikacja. Składają się na nią sygnały, które odzwierciedlają wewnętrzny stan organizmu. Kiedy pies merda ogonem, „mówi”, że jest zadowolony albo podekscytowany. Pawian sygnalizuje swoją gotowość do rozrodu kolorem genitaliów. A zraniony przez drapieżnika łosoś informuje pobratymców o zagrożeniu, wydzielając odpowiednie sygnały chemiczne do wody.

Te przykłady pokazują, że na Ziemi komunikacja może zachodzić na różnych poziomach i nie zawsze bazuje na specjalnie wykształconym do tego celu aparacie „mowy”. Czasami przypomina system, który występuje u Trisolarian. Czy zatem przyroda, podobnie jak San-Ti, nie potrafi kłamać?

Szybki przegląd wszystkich zaawansowanych poznawczo gatunków pokazuje, że oszustwa występują w naturze na porządku dziennym. By kłamać, wcale nie potrzeba języka. Wystarczy mieć odmienne interesy niż inny podmiot oraz świadomość, że jego postrzeganie jest odrębne od własnego. Kiedy krukowate zorientują się, że są obserwowane, udają, że ukrywają swój pokarm w jednym miejscu, a tak naprawdę zakładają spiżarnię w zupełnie innym. Demonstrują przy tym teatralnie pozy i zachowania, które mają przekonać obserwatora, że schowały jedzenie właśnie tam, gdzie mu się wydaje. Nie inaczej robią naczelne. Wiadomo na przykład, że szympansy stojące niżej w hierarchii (a zatem takie, którym jedzenie może być łatwo odebrane) potrafią zwodzić silniejsze od siebie osobniki i udawać, że idą po smakołyk w miejsce, w którym go nie ma. Gdy potencjalni oprawcy są pochłonięci poszukiwaniem przekąski w nieprawidłowej lokalizacji, sprytni kłamcy prędko udają się do prawdziwego schowka.

By odnaleźć przejawy oszustwa w przyrodzie, nie trzeba zresztą sięgać po intelektualne „elity” zwierzęcego świata. Sieweczka (średniej wielkości ptak żywiący się bezkręgowcami) nie jest mistrzynią testu lustra, a jednak, gdy w pobliżu jej gniazda znajdzie się drapieżnik, potrafi go bardzo skutecznie oszukać. Udaje, że jest ranna i odciąga źródło zagrożenia od lęgu. Czasem jest w tym tak przekonująca, że ma się wrażenie, jakby spadły na nią wszystkie plagi świata.

Przemyślny ścierwnik, czyli czy da się kłamać za pomocą fizjologii?

Natura potrafi być przesycona fałszem nie tylko na poziomie behawioralnym. Oszustwa mogą dotyczyć nawet prostej fizjologii, której – zdawać by się mogło – nie da się oszukać.

Karotenoidy to dla ptaków bardzo cenne związki. Zwierzęta te nie potrafią ich samodzielnie syntetyzować, dlatego, jeśli chcą je zdobyć, muszą pozyskać je ze środowiska (zwykle z wysyconych nimi roślin lub z jaj innych ptaków). Nie jest to łatwe, bo substancje te nie występują zbyt powszechnie. Dlatego wiadomo, że osobnik, który ma silnie wybarwione części ciała (np. łabędź – intensywnie pomarańczowy dziób), jest zaradny i dobrze dostosowany do swojego środowiska, ma prawidłowo rozwinięty instynkt eksploracyjny oraz dobrą kondycję. Słowem – jest ogarnięty. Z tego powodu karotenoidy są ważnym elementem komunikacji między ptakami – szczególnie w kontekście rozrodczym. Sygnalizują bowiem innym osobnikom, że ich posiadacz włożył w zdobycie tych związków duży wysiłek i teraz jest bardzo atrakcyjnym partnerem do rozrodu. Pytanie tylko, czy ten trud zawsze jest tak ogromny, jak chciałby to komunikować nadawca sygnału.

Niektóre ptaki nie są zainteresowane handlem detalicznym, preferują hurt. Zamiast przeczesywać środowisko w poszukiwaniu wielu drobnych porcji karotenoidów, wolą pozyskać je z jednego miejsca: od kogoś, kto sam je wcześniej zdobył. Tak robią na przykład ścierwniki – duże ptaki z podrodziny orłosępów. Chętnie spożywają one odchody innych zwierząt, zwłaszcza krów, owiec czy kóz. Te przeżuwacze zjadają codziennie ogromne ilości roślin z różnych źródeł, dlatego ich kał stanowi coś w rodzaju botanicznego „wyciągu” ze środowiska, w którym żyją – jest bogaty w materię roślinną, mimo że przeszła przez układ pokarmowy. Dlatego ścierwniki zdobywają tą drogą wiele karotenoidów, pozwalających im wysycić bezwłose głowy i „twarze” jaskrawożółtym kolorem. Barwa uzyskana dzięki skrupulatnemu przeczesywaniu ogromnych areałów jest nie do odróżnienia od tej nabytej dzięki konsumpcji łatwo dostępnych odchodów. Z tego powodu wielu biologów uważa to zjawisko za przykład tzw. nieuczciwego sygnału, czyli „kłamstwa” na poziomie fizjologicznym.

Nieuczciwej komunikacji jest w przyrodzie więcej. Wiele, jak chociażby mimikra (czyli udawanie innego gatunku, np. jadowitego) nie wymaga ani posiadania języka, ani teorii umysłu, czyli samoświadomości.

W kontekście komunikacji opartej na prawdzie lub na kłamstwie rodzi się jednak jeszcze jedno pytanie. Czy to możliwe, że kultura Trisolarian jest tak odmienna od naszej, że inaczej definiują oni prawdomówność? Zgodnie z koncepcją relatywizmu, „prawdziwość” nie jest oceną bezwzględną, lecz zależy od okoliczności, w tym zwłaszcza od kultury, języka czy zdolności poznawczych. Biologia obcych może podlegać podobnym regułom, co biologia ziemska, ale ich kultura oraz język różnić się od naszych. Czy taka odmienność przekłada się na ich percepcję rzeczywistości? „Problem trzech ciał” nie jest pierwszym dziełem science fiction, które prowokuje do zastanowienia się nad tym. Najbardziej wyrazistym przykładem fabularnego eksplorowania koncepcji relatywizmu językowego jest film „Nowy początek” wyreżyserowany przez Denisa Villeneuve’a inspirowany opowiadaniem Teda Chianga „Historia twojego życia”.

Wszystkowidzące oko, czyli czy język zmienia percepcję?

„Jeśli zanurzysz się w obcym języku, to możesz przeprogramować swój mózg” – mówi Ian Donnely, bohater – w książce: Gary Donnely. Zarówno fabuła filmu, jak i opowiadania ukazuje praktyczne konsekwencje tzw. relatywizmu językowego, znanego również jako hipoteza Sapira-Whorfa. Jak wyjaśnia w serialu lingwistka Louise Banks, protagonistka obu dzieł: to teoria, wedle której „język, którym mówisz, determinuje sposób, w jaki myślisz i wpływa na to, jak postrzegasz świat”. Ten koncept został odniesiony do Heptapodów (siedmionogów) – obcych, których język oraz percepcja są bardzo odmienne od tego, co znamy z Ziemi. Największa różnica dotyczy sposobu, w jaki kosmici postrzegają czas. Jest on dla nich nielinearny, a przeszłość i przyszłość przenikają się ze sobą w formie pamięci o zdarzeniach, które już nastąpiły i „wspomnień” o chwilach, które dopiero nadejdą. Jak to określono w książce: świadomość u ludzi jest sekwencyjna, a u siedmionogów – jednoczesna.

„Nowy początek”.PARAMOUNT PICTURES/IMDB„Nowy początek”.

W miarę, jak główna bohaterka poznaje język Heptapodów, jej percepcja czasu również się zmienia, co ma potwierdzać, że hipoteza Sapira-Whorfa jest prawdziwa, a język potrafi wpływać nawet na bardzo podstawowe składowe percepcji. Taka interpretacja relatywizmu językowego to tzw. mocna wersja hipotezy, czyli wittgensteinowskie „granice mojego języka wyznaczają granice mojego świata”. Współcześnie w zasadzie żaden lingwista nie bierze tej wersji na poważnie. Nie zawsze jednak tak było.

Dla przeciętnego mieszkańca Zachodu takie kolory, jak czarny, niebieski, brązowy, zielony i fioletowy są nie do pomylenia. W języku Krahn (grupy etnicznej zamieszkującej Liberię i Wybrzeże Kości Słoniowej), wszystkie one zostałyby zaś określone w ten sam sposób: „kpe”. Z kolei barwy, które my nazwalibyśmy żółtą lub czerwoną, Krahn potraktowaliby zbiorczo jako „sain”. Jaki z tego wniosek?

Według wielu XIX-wiecznych i wczesnych XX-wiecznych badaczy taki: skoro natywne ludy mają mniej nazw kolorów podstawowych, to znaczy, że ich nie widzą. Są zatem mniej rozwinięte od przedstawicieli zachodniego świata. Wczesnym badaczom języka zdarzało się wyciągać podobne konkluzje również w odniesieniu do kultur starożytnych. Oberwało się nawet Homerowi, który w swoich dziełach opisywał tym samym określeniem – tłumaczonym na polski jako „purpura” – krew, ciemne chmury, morskie fale czy tęczę. Z tego powodu niektórzy badacze jego dzieł uznali, że w przeszłości ludzie nie rozróżniali tylu barw, co obecnie.

Są to oczywiście bzdury. Budowa oka (w tym anatomia jego receptorów kolorystycznych) jest taka sama i u mieszkańców Zachodu, i u osób żyjących w społecznościach zbieracko-łowieckich. Nie zmieniła się ona też na przestrzeni ostatnich tysiącleci. Identyczność podstawowej percepcji u ludzi należących do różnych kultur potwierdziły zresztą bardziej dogłębne analizy językoznawcze. Wykazały one na przykład, że w wielu społecznościach, w których nie ma nazw podstawowych kolorów obecnych w zachodnim pakiecie, stosuje się określenia opisowe. Takie jak nasze: łososiowy, piwny czy butelkowy.

Nieprawidłowość hipotezy Sapira-Whorfa w mocnej i zbiologizowanej wersji można też wykazać, posiłkując się światem przyrody. Wiele zwierząt widzi światło ultrafioletowe oraz podczerwień. My nie odbieramy tych części spektrum, choć mamy dla nich nazwy. Na tej samej zasadzie nie zyskamy umiejętności echolokacji, nawet jeśli nasz język jest w stanie bardzo dokładnie ją opisać. Samo nazwanie zjawiska nie uruchamia więc jego percepcji.

Jednak istnieje również tzw. słaba wersja hipotezy Sapira-Whorfa. Głosi ona, że sposób, w jaki kategoryzujemy rzeczywistość, ma pewien związek z tym, jak ją postrzegamy, nawet jeśli zależność ta nie przekłada się na najbardziej podstawowe aspekty percepcji. Nie brakuje na przykład badań, które dowodzą, że osoby bilingwalne subtelnie inaczej interpretują i opisują zdarzenia w jednym i drugim języku. W końcu – jak to ujął Panos Athanasopoulos, profesor lingwistyki z Lancaster University – „język służy do porządkowania bałaganu świata w możliwe do zidentyfikowania kategorie”.

To prowadzi do dwóch wniosków. Pierwszy: nie wydaje się prawdopodobne, by Trisolarianie z „Problemu trzech ciał” byli w stanie funkcjonować w bezwzględnej prawdomówności, bo nawet sama biologia predysponuje ich do pewnego fałszu i zwodzenia. Drugi: możliwe, że brak doświadczenia w kłamaniu sprawia, że San-Ti mają problemy z kategoryzowaniem kłamstw, a zatem i z wartościowaniem ich szkodliwości. Dowiedli tego zresztą, oburzając się konceptem baśni, którą uznali za obrzydliwe i niepokojące „kłamstwo o kłamcy”, a jednocześnie nie widząc niczego zdrożnego w tworzeniu immersyjnej gry, w której głowy tnie się jak kapusty. Wygląda więc na to, że decydujący jest tu nie sam język, ale kultura, która doprowadziła do jego wytworzenia. Jak to ujęła Louise Banks w opowiadaniu Chianga: „nie postrzegam rzeczywistości tak jak siedmionóg. Mój umysł ukształtowały ludzkie, sekwencyjne języki i nawet najgłębsze zanurzenie w obcym języku nie może zmienić go całkowicie”.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną