Biologie fantastyczne. „Mission: Impossible – The Final Reckoning”: cuda na różnych wysokościach
W kinach wciąż gości ósma, podobno ostatnia część kultowego, choć nieco już zmęczonego cyklu filmów z Ethanem Huntem (Tom Cruise). Całe szczęście na „Biologiach fantastycznych” nie ciąży obowiązek oceniania fabuły czy ogólnego poziomu artystycznego. W serii tej można więc skupić się na samym „mięsie”. W tym wypadku niech będzie to ocena wiarygodności niektórych biologicznych czy fizjologicznych aspektów fabuły. Pod lupę weźmy trzy, subiektywnie i stronniczo wybrane wątki.
Wątek 1. Intryga cyjankowa
Ethan i Grace (Hayley Atwell) zostają pochwyceni przez ludzi Gabriela (Esai Morales) i uwięzieni w typowych dla filmów tego typu „lochach złoczyńcy” – podziemnym bunkrze służącym Gabrielowi za tymczasową kanciapę do prowadzenia tortur. Sytuacja zdaje się beznadziejna, ale wtedy Ethan wyciąga asa z rękawa: sztuczny ząb z dziąsła, który ma zawierać kapsułkę z cyjankiem. Jeśli Hunt umrze, razem z nim zginą informacje, których jego wrogowie potrzebują, by osiągnąć swe mroczne cele. Ethan przegryza ząb. Z jego ust zaczyna się wydobywać piana, jego ciałem wstrząsają konwulsje.
Podczas II wojny światowej brytyjscy i amerykańscy agenci mogli mieć na wyposażeniu tzw. L-pill (lethal pill). Były to szklane ampułki zawierające cyjanek potasu (KCN). Nie ma jednak wiarygodnych dowodów na to, by takie kapsułki montowano w sztucznych zębach. Ze zbiorów International Spy Museum (niezależnego muzeum historycznego typu non-profit, posiadającego największą kolekcję artefaktów szpiegowskich wystawianych na widok publiczny) wynika, że chowano je np. w zausznikach okularów. Gryząc je, niby to machinalnie, można było dostać się do ukrytej przegródki z trucizną. Podobne skrytki montowano w końcówkach długopisów. Co ciekawe, w szpiegowskich zbiorach muzealnych nie brakuje sztucznych zębów zawierających schowki. Z dostępnych informacji wynika jednak, że przeznaczano je raczej na filmy czy mikropunkty, czyli zminiaturyzowane teksty, fotografie czy rysunki techniczne. Poza tym wiele wskazuje na to, że L-pills nie były na wyposażeniu szpiegów tak powszechnie, jak chciałaby tego popkultura.
Z publikacji, która ukazała się w 2001 r. w „Yale Medicine Magazine”, wynika, że już w latach 50. XX w. USA próbowało zastąpić cyjanek potasu innymi, bardziej skutecznymi, choć mniej znanymi truciznami. Jedną z nich miała być saksitoksyna, czyli substancja działająca neurotoksycznie, uśmiercająca szybciej i w mniejszej dawce, niż cyjanek. Z archiwów udostępnianych na oficjalnych stronach CIA można wyczytać, że saksitoksyna „podobno znajdowała się” na wyposażeniu Francisa Gary’ego Powersa – pilota wojskowego wypełniającego szpiegowskie zadania na rzecz USA. To właśnie on został w 1960 r. zestrzelony nad terytorium Związku Radzieckiego – jego losy zostały zekranizowane w filmie „Most szpiegów” z 2015 r. (reż. Steven Spielberg). Powers, podobnie jak wielu innych szpiegów schwytanych podczas misji, nie zdecydował się jednak na użycie toksyny – podaje National Air and Space Museum – jednostka podlegająca Smithsonian Institute.
Czy ten aktorski popis wiarygodnie odzwierciedlał prawdziwe konsekwencje zatrucia cyjankiem potasu lub cyjanowodorem? Częściowo tak. KCN blokuje enzym o nazwie oksydaza cytochromowa. To białko kluczowe do przeprowadzania procesów oddychania komórkowego. Gdy nie może ono pełnić swoich funkcji, narządy i tkanki „duszą się” pomimo obecności tlenu. Cyjanek potasu jest niewielką cząsteczką i z łatwością przenika do ustroju, gdzie szybko dostaje się do komórek. Nie jest jednak prawdą, że wywołuje on błyskawiczną i bezbolesną śmierć. Po przyjęciu dużej dawki szybko może dojść do utraty przytomności, jednak zgon następuje zwykle w ciągu kilku-kilkunastu minut, a procesy, które do niego prowadzą, nie należą do przyjemnych. W przeciwieństwie do substancji stosowanych np. podczas eutanazji KCN nie ma działania uspokajającego, usypiającego. Przeciwnie, wywołuje ekscytację, hiperwentylację i tachykardię, czyli prowadzi do panicznego poczucia duszenia się oraz bardzo szybkiej pracy serca – wynika z artykułu „Cyanide Poisoning” opublikowanego w przewodniku toksykologicznym University of Nebraska. U osoby, która przyjęła KCN, mogą wystąpić drgawki, wymioty, obfite ślinienie się, bezwolne oddawanie moczu i kału.
Z danych udostępnianych przez IPCS (International Programme on Chemical Safety) – program bezpieczeństwa chemicznego tworzony m.in. przez Światową Organizację Zdrowia, wynika, że aby ratować ofiarę zatrucia cyjankiem, trzeba jej przede wszystkim podać antidotum. Istnieje kilka, często stosuje się więcej niż jedną na raz, wieloma drogami, np. w iniekcji dożylnej, domięśniowej, a także w inhalacji. Fakt, że np. azotyny, tiosiarczany czy metyloaminofenole same w sobie mogą wykazywać działanie toksyczne, nie działają też jak natychmiastowe remedium na zatrucie cyjankiem. Pozwalają jednak zwiększyć szansę na przeżycie. Poza nimi u osoby zatrutej stosuje się m.in. sztuczną wentylację, tlenoterapię i wlewy z glukozy.
Co ciekawe, na liście odtrutek znajduje się również hydroksokobalamina, czyli jedna z form witaminy B12. Potrafi ona wiązać jony cyjankowe i formować z nimi cyjanokobalaminę. Dowody na jej skuteczność są jednak ograniczone. W literaturze medycznej można znaleźć opisy zarówno niepowodzeń, jak i sukcesów w stosowaniu tej substancji u osób zatrutych KCN. Efekt zależy w dużej mierze od przyjętej dawki, drogi intoksykacji i czasu, po jakim rozpoczęto terapię. Relatywnie wysoką skuteczność stosowania hydroksokobalaminy opisywano u osób, które zatruły się cyjankiem drogą wziewną – podczas pożaru. W takiej sytuacji może dochodzić do uwalniania cyjanowodoru (HCN), który powstaje podczas niepełnego spalania niektórych materiałów, zwłaszcza syntetycznych tkanin czy dywanów, a także pianek izolacyjnych lub tapicerowanych mebli.
Złoczyńcy z filmu nie zastosowali żadnej z wymienionych metod. Sięgnęli za to po defibrylator. Nawet gdyby za jego pomocą przywrócili Huntowi krążenie, nie zatrzymaliby procesów patologicznych zachodzących w jego ciele. Serce pozbawione tlenu na poziomie komórkowym nie byłoby w stanie pompować krwi. A nawet gdyby mogło to zrobić, śmierć kolejnych układów ciała byłaby nieunikniona – krew nosiłaby gazy oddechowe do tkanek, ale zatrute komórki nie potrafiłyby go wykorzystać. To dlatego osoby zatrute blokerami łańcucha oddechowego mają zwykle jaskrawo czerwoną (bo bardzo silnie natlenowaną) krew i tkanki.
Pozostaje jeszcze pytanie, co tak naprawdę – bo cała ta akcja to blef – zawierał sztuczny ząb Ethana? Jaka substancja wywołałaby tak obfite pienienie się śliny, a zarazem byłaby niegroźna dla zdrowia?.
Opcji jest tu bardzo wiele, ale chyba najczęściej wykorzystywaną (np. w ramach efektów specjalnych do filmów) mieszaniną jest wodorowęglan sodu (tzw. soda oczyszczona) oraz kwas cytrynowy w proszku. Obie substancje można zamknąć w żelatynowych kapsułkach – dopóki nie zostaną rozgryzione/rozpuszczone i nie wejdą w kontakt z wilgotną śliną, nie będą ze sobą reagować. Dla wzmocnienia efektu spienienia można dodać środek powierzchniowo czynny, np. laurylosiarczan sodu, lepiej znany jako SLS (Sodium Lauryl Sulfate).
Niektórzy twórcy filmowi stosują do takich celów Alka-Seltzer, czyli kwas acetylosalicylowy występujący w postaci tabletek musujących (również zresztą zawierających kwas cytrynowy i wodorowęglan sodu), a nawet oranżadę w proszku, w której poza sodą oczyszczoną występuje często kwas winowy lub cytrynowy. Ta ostatnia wymaga jednak zwykle podania aktorowi dodatkowej porcji wody, bo sama ślina może okazać się niewystarczająca.
Wątek 2. Motyw wodnych skoków
Ethan wyskakuje z samolotu (czy raczej ze zmiennowirnikowca, czyli tiltrotora) wprost do Morza Beringa. Przepis na połamanie nóg na tafli wody? Owszem, choć wysokość nie jest duża – wynosi „zaledwie” kilkanaście metrów. W literaturze medycznej aż roi się od opisów pęknięć kompresyjnych kości stóp, skręceń stawów skokowych czy złamań nasady piszczeli u osób, które skakały do wody na nogi z wysokości 12–15 m. Te urazy dotyczą jednak przede wszystkim skoczków amatorskich, którzy wykonali taki manewr bez wcześniejszego przygotowania i – powiedzmy to sobie szczerze – szczególnego pomyślunku.
W 2022 r. uczeni z Cornell University wyliczyli, z jakiej maksymalnej wysokości może wskoczyć do wody przeciętna, nieuprawiająca profesjonalnie sportu, osoba. W tym celu wydrukowali trójwymiarowe modele skoczków i pomierzyli siły działające na nie podczas zetknięcia się z taflą. Ustalili, że dla osób skaczących na główkę bez wyciągniętych do przodu rąk maksymalna bezpieczna wysokość to 8 m. Ci, którzy w odpowiedni sposób ułożą przed sobą ramiona, mogą uderzyć w taflę, spadając z 12 m. A ludzie skaczący do wody nogami do przodu są w stanie przeżyć bez szwanku zanurzenie wykonane z wysokości 15 m. Z tego wynika, że Hunt miał niemałą szansę na bezkolizyjne wyskoczenie ze statku powietrznego do Morza Beringa.
Tym bardziej że analizując tę scenę, trzeba by potraktować agenta IMF (Impossible Missions Force) nieco inaczej niż typowych amatorów. Układ kostno-stawowy Ethana, choć już nie najmłodszy, jest zapewne dobrze wzmocniony częstym treningiem, regularnymi obciążeniami i wyzwaniami wytrzymałościowymi. Należy się też spodziewać, że taki stary wyjadacz wie to i owo o biomechanice ciała i fizyce płynów, dlatego potrafi prawidłowo dać nura do wody. Nie takie wyczyny ma zresztą na swoim koncie (vide: „Mission: Impossible Rogue Nation”, gdzie z wysokości kilkudziesięciu metrów wskoczył do podwodnego szybu prowadzącego do systemu chłodzenia reaktora).
Sportowcy startujący w zawodach high diving wskakują do wody z platform i desek zawieszonych ok. 20 m nad taflą. Jeszcze lepsze są osoby prześcigające się w tzw. skokach z klifów. Obecny rekord świata został ustanowiony przez Laso Schallera: 58,8 m. Nie skończyło się to wprawdzie tragicznie, ale pomimo stosowania pewnych zabezpieczeń skoczek doznał uszkodzenia więzadła kolanowego oraz zwichnięcia biodra. Ponieważ Ethan Hunt nie ma czasu na jakieś tam urazy więzadeł, zapewne dokonałby tego samego bez najmniejszego uszczerbku na zdrowiu.
Wątek 3. Sekwencja nurkowo-hipotermiczna
Wskoczenie do Morza Beringa ze statku powietrznego było jedynie wstępem do dalszych podwodnych wyczynów Ethana. Później czekało go pojmanie i pobyt w łodzi podwodnej, nurkowanie głębokościowe w eksperymentalnym skafandrze, wejście do wraku, porzucenie skafandra, ewakuacja przez wyrzutnię torped, pływanie w samych gaciach w lodowatej wodzie na głębokości kilkudziesięciu metrów, szybkie wynurzenie, choroba dekompresyjna, utrata przytomności, śmierć, reanimacja i powrót do żywych.
Na temat samej sekwencji nurkowej napisano już w polskim i zagranicznym internecie bardzo wiele. Zwracano uwagę na nierealistyczne aspekty tych scen, na to, że nagłe porzucenie skafandra i tak szybkie wynurzenie bez przystanków dekompresyjnych, w dodatku w tak lodowatej wodzie, byłoby tragiczne w skutkach. Albo na to, że wyrzutnie torped w łodziach podwodnych nie są zaprojektowane jako wyjścia awaryjne, mają inne ciśnienie operacyjne i ogólnie nie nadają się do ucieczki. Rozpisywano się nawet o tym, że przenośna komora dekompresyjna, w której Ethan dochodził do siebie, nie dałaby tak spektakularnych efektów, zwłaszcza w tak krótkim czasie. Nudy. W tej serii silę się na oryginalność, więc tylko przytaknę: to prawda, że sekwencja nurkowa to niemały bajzel. Mnie bardziej zaintrygował jednak pomysł, by celowo „utopić się” pod lodem i ożyć dzięki zjawisku hipotermii.
Koncept ocalenia życia dzięki skrajnemu wychłodzeniu ciała zostaje do fabuły wprowadzony jeszcze zanim Ethan wyrusza na swoją podwodną misję. Z szacunków dokonywanych przez ekipę Hunta jeszcze „na sucho” wychodzi, że na pewnym etapie nie wystarczy mu już zaczerpniętego wcześniej powietrza, zachłyśnie się wodą i technicznie rzecz biorąc, stanie się topielcem. Zanim przyjaciele odkryją jego lokalizację i wydobędą go na powierzchnię, minie kilka ładnych minut. Gdyby to wszystko wydarzyło się w ciepłych wodach tropikalnych, szanse na przywrócenie funkcji życiowych byłyby znikome. Lodowata woda jednak niejako zakonserwuje martwe ciało Ethana, zahamuje procesy patologiczne i pozwoli go skutecznie „ożywić”. Brzmi nierealistycznie, nie jest to jednak pomysł tak całkiem odklejony (choć oczywiście „nie róbcie tego w domu”).
W 2019 r. na łamach „Journal of Medical Case Reports” opisano przypadek 51-letniego alpinisty, który został zasypany w szczelinie lodowcowej. Czekał tam na pomoc przez 7 godz. W tym czasie jego wewnętrzna temperatura ciała spadła do 26 st. Kiedy ekipa ratunkowa wydobyła go z zagłębienia lodu, jego układ krążenia był tak wychłodzony, że przestał pracować. Ze względu na trudne warunki pogodowe nie przetransportowano go do specjalistycznego ośrodka medycznego, lecz do lokalnego wiejskiego szpitala. Medycy kontynuowali resuscytację przez 5 godz. 44 min. Dopiero po tym czasie serce pacjenta zaczęło pracować. Temperatura ciała wzrosła do 29,8 st. Po 7-tygodniowej hospitalizacji mężczyzna został wypisany do domu bez żadnych dysfunkcji układu nerwowego – z w pełni sprawnym mózgiem.
Studium innego przypadku opublikowano w 2024 r. w „Journal of the American College of Emergency Physicians”. Dotyczyło ono 34-letniej kobiety, której zaginięcie zgłoszono kilka godzin po tym, jak wyszła na spacer w czasie intensywnych opadów śniegu. Ekipa ratunkowa odnalazła ją nieprzytomną i w stanie hipotermii (temperatura ciała: 24 st.). Podczas transportu do szpitala akcja serca pacjentki się zatrzymała. Pomimo agresywnej resuscytacji jej układ krążenia pozostawał nieresponsywny. W ośrodku medycznym zastosowano pozaustrojową resuscytację krążeniowo-oddechową, czyli system pomp i oksygenatorów (natleniaczy krwi), który podłącza się do naczyń krwionośnych pacjenta. Sam w sobie nie przywraca on pracy serca czy płuc, ale pozwala „kupić czas”. W tym wypadku procedurę kontynuowano przez 6,5 godz. Dopiero po tym czasie serce kobiety „ruszyło”. Ona sama została wypisana do domu po dwutygodniowej hospitalizacji – bez uszczerbków neurologicznych.
Podobne przypadki hipotermii, zatrzymania akcji serca i ustania oddechu, a potem skutecznego powrotu do zdrowia opisywano wielokrotnie. W 2024 r. 58-letni narciarz zasypany lawiną, w 2023 r. 34-letni alpinista odnaleziony po trzech dniach na wysokości 6 tys. m, w 2024 r. 31-letni kajakarz, który przez 50 min pozostawał w wodzie o temperaturze 3 st., w 2025 r. 60-letni mężczyzna żyjący na ulicy, odnaleziony w stanie nieresponsywnej hipotermii.
Wszystkie te opisy łączyło to, że temperatura ciała poszkodowanych uległa tak drastycznemu obniżeniu, że – z jednej strony – poszczególne układy ich ciał samoistnie przestawały pracować. Z drugiej, wskutek bardzo znacznego spadku metabolizmu patologie ustrojowe zachodziły u nich wolniej. Każdy z tych przypadków wywołuje niedowierzanie i podziw tak dla wytrzymałości ciał pacjentów, jak i dla działań zespołów ratunkowych. Aczkolwiek najbardziej chyba spektakularne zdarzenia hipotermiczne znane medycynie opisano w 1995 r. na łamach „Prehospital and Disaster Medicine” oraz w 2000 r. w „The Lancet”.
Pierwsze dotyczy 4-letniego chłopca, który wpadł pod lód skuwający zamarznięte jezioro. Dziecko zachłysnęło się wodą, a praca jego serca i płuc bardzo szybko ustała. Kiedy ekipa ratunkowa wydobyła poszkodowanego z lodowatej wody, jego temperatura wynosiła 19,8 st., a układ krążeniowo-oddechowy nie odpowiadał na środki resuscytacyjne, intubację i wentylację. Czyli serce i płuca nie zaczęły pracować pomimo udzielonej pomocy.
W szpitalu potwierdzono asystolię (zatrzymanie serca), brak odruchów – nawet tych źrenicowych. Zaczęto jednak stopniowo ogrzewać ciało chłopca. Po 20 min samoistnie powróciły podstawowe funkcje serca, a po kolejnych 10 min narząd ten odzyskał prawidłowy, zatokowy rytm. Medycy ustalili, że zatrzymanie krążenia trwało u dziecka łącznie 88 min. Chłopiec spędził w szpitalu ok. 3 tygodni, po czym został wypisany w pełni zdrowia. W podsumowaniu publikacji omawiającej ten przypadek napisano: „szybka utrata ciepłoty ciała z wywołaniem ciężkiej hipotermii była głównym powodem przeżycia”.
Drugi, najbardziej chyba znany, przypadek dotyczył 29-letniej kobiety, która wskutek wypadku na nartach została uwięziona pod lodem. Po 40 min przebywania w wodzie jej serce przestało pracować. Została wydobyta po kolejnych trzech kwadransach. Odnotowano u niej rekordowo niską temperaturę wewnętrzną: 13,7 st. Medykom udało się przywrócić krążenie oraz prawidłową temperaturę ciała. Jednak świadomość odzyskała dopiero po 10 dniach intensywnej terapii i początkowo była sparaliżowana od szyi w dół. Powrót do sprawności wymagał od niej długiej rehabilitacji. Jej mózg pozostał w pełni sprawny, ale niektóre objawy neurologiczne wynikające z uszkodzenia nerwów kończyn pozostały u niej do dziś (kobieta nadal żyje, obecnie ma 55 lat).
Jasne jest, że skoro ci wszyscy ludzie byli w stanie przeżyć tak skrajne wychłodzenie, to i Ethan Hunt dałby radę. Wszak obce są mu dolegliwości wieku średniego, a zdolności regeneracyjnych mógłby mu pozazdrościć niejeden aksolotl. Pośród tych wszystkich śmieszków trzeba jednak przyznać, że cała seria „Mission: Impossible” opiera się na założeniu, że cuda, które wyczynia Hunt, są co do zasady niemożliwe do wykonania, a jednak za każdym razem udaje się je zrealizować. Gdyby więc wszystkie jego przygody były całkowicie realistyczne, cykl powinien zrezygnować z połowy tytułu (z kultowej muzyczki również).