Reklama
Nil Nil Shutterstock
Struktura

Moja, twoja, nasza. O konfliktach wokół rzek transgranicznych

Z lądów znika woda. W tempie zastraszającym
Środowisko

Z lądów znika woda. W tempie zastraszającym

Schną przede wszystkim gleby. Wilgoć z nich przenosi do oceanów i podnosi ich poziom.  Są powody do niepokoju – stwierdzają naukowcy, którzy wyniki swoich badań opublikowali właśnie w „Science”.

Zmiana klimatu może sprawić, że w niektórych regionach spory o wodę, z którymi już mamy do czynienia, staną się jeszcze ostrzejsze i mogą przeradzać w wojny. Na razie są jednak przykłady na to, że rozsądek może wygrać z emocjami. [Artykuł także do słuchania]

Co czwarty mieszkaniec globu nie ma dostatecznego dostępu do czystej wody pitnej. Według ocen ONZ w ciągu tej i kolejnej dekady susze mogą zmusić do migracji około 700 mln ludzi. One same lub wojny, których będą przyczyną. Raporty sporządzane dla potrzeb ONZ, NATO, czy Pentagonu ostrzegają, że właśnie woda może być jednym z głównych źródeł konfliktów politycznych w XXI w. Zmiany klimatyczne mogą bowiem sprawić, że pomiędzy krajami korzystającymi ze wspólnych jej zasobów zwycięży nie logika współpracy, ale troska o własne bezpieczeństwo wodne, bez oglądania się na sąsiadów.

To się dzieje na naszych oczach. Przykładem obecne napięcia pomiędzy Pakistanem a Indiami – państwami posiadającymi broń nuklearną. Dotyczą one również wody. W kwietniu tego roku Indie zawiesiły obowiązujący od 1960 r. traktat dotyczący wspólnego korzystania z wód Indusu i jego górnych dopływów. W odpowiedzi Pakistan ostrzegł, że każdą próbę zatrzymania lub przejęcia przez Indie „wody, która mu się należy” potraktuje jak wypowiedzenie wojny. Stawka potencjalnego konfliktu jest gigantyczna – Indus z dopływami nawadnia 80 proc. pakistańskich pól i zasila niemal wszystkie elektrownie wodne w kraju liczącym 250 mln ludności. Do tej pory jakoś udawało się niepokoje rozładowywać. Traktat, który podpisały Indie i Pakistan, nigdy nie został zerwany, mimo dwóch wojen toczonych w międzyczasie przez oba kraje z innych niż woda powodów.

SyrdariaShutterstockSyrdaria

Pomruki Egiptu, czyli Nil

Eksperci od „dyplomacji wodnej” mają nadzieję, że mimo wszystko rozsądek zwycięży nad emocjami, jednakże te drugie coraz trudniej jest poskromić, gdy susza redukuje zasoby wody. Od tysięcy lat jest ona jednym z surowców o olbrzymim znaczeniu geopolitycznym. Nieprzypadkowo starożytni Rzymianie byli mistrzami hydroinżynierii, a pierwsze wielkie cywilizacje Afryki i Azji do perfekcji opanowały sztukę pozyskiwania i rozprowadzania wód rzecznych za pośrednictwem rozległych i skomplikowanych systemów nawadniających. Dlatego określane są czasami „społeczeństwami hydraulicznymi”. Egipt jest darem Nilu – pisał grecki historyk Herodot w V w. p.n.e. Faraonowie niekiedy orężnie upominali sąsiadów, aby ci nie ważyli się umniejszać zasobów wodnych rzeki. Starożytni Egipcjanie wierzyli, że otrzymali ją od bogów na wyłączność, a każdy, kto w tej kwestii miał inne zdanie, był traktowany jak wróg. Podobnie uważali wszyscy kolejni władcy tej krainy.

To już jednak przeszłość. Dziś pretensje do wód Nilu zgłaszają inne kraje. Nic dziwnego: ich populacje szybko rosną, zwiększa się więc zapotrzebowanie na wodę, której najdłuższa rzeka świata nie niesie znowu tak dużo. Cztery piąte tej dostarcza Nil Błękitny wypływający z wielkiego górskiego jeziora Tana w Etiopii, której mimo to nie wolno sięgnąć do tego skarbca bez zgody Egiptu i Sudanu. To zaszłość jeszcze z czasów kolonialnych. Tymczasem Etiopia ze swoją populacją szacowaną na 135 mln i powiększającą się w tempie ponad 3 mln rocznie, potrzebuje coraz więcej żywności i energii elektrycznej. Co ciekawe, dzięki monsunowym deszczom ma ona klimat dogodny dla rolnictwa, a także żyzne wulkaniczne gleby. Ma też największe w Afryce zasoby wody i teoretycznie nie musi się oglądać na umowy sprzed wielu dekad pomiędzy Egiptem i Sudanem, których nie jest stroną. Właśnie dlatego w 2011 r. postanowiła zbudować na Nilu Błękitnym tamę Grand Ethiopian Renaissance Dam z elektrownią o mocy 6,5GW oraz zbiornikiem mieszczącym 74 km sześc. wody (tyle mniej więcej transportuje Nil w ciągu roku).

Inwestycja jest na ukończeniu, mimo wielu groźnych pomruków ze strony przede wszystkim Egiptu obawiającego się tego, że zbyt szybkie zapełnianie zbiornika zredukuje ilość wody w rzece na wiele lat oraz że w razie większej suszy w regionie Etiopia zatrzyma więcej dla siebie. Zaufania pomiędzy oboma krajami nie ma za grosz. Nie pomogło nawet powołanie specjalnej organizacji o nazwie Nile Basin Initiative, w ramach której szukano kompromisu. „Moim braciom z Etiopii mówię, by nie ważyli się zabrać Egiptowi nawet kropli jego wody, bo wszystkie opcje są wciąż otwarte” – pogroził palcem prezydent tego kraju Abdel Fattah el-Sisi w 2021 r., gdy Etiopia zaczęła zapełniać zbiornik.

W dorzeczu Nilu nie ma jeszcze otwartego kryzysu, ale jego ryzyko wzrosłoby, gdyby przyszły długotrwałe susze. Akurat pod tym względem prognozy są jednak rozbieżne. Według jednych badaczy za parę dekad Nil będzie niósł o 70 proc. mniej wody niż teraz, według innych – o 25 proc. więcej. Wszystko zależy od natężenia deszczów monsunowych, a te – wedle jednych modeli – wzrosną, ale według innych – spadną. Dlatego zdaniem ekspertów, zdawanie się tylko na przychylność klimatu jest igraniem z losem. Najlepiej byłoby po prostu ulżyć Nilowi, podobnie jak innym transgranicznym rzekom. Opracować oszczędne systemy irygacji, w których woda jest wielokrotnie wykorzystywana, zbudować odsalarnie wody morskiej i sięgnąć po rezerwuary wód głębinowych. A tych akurat nie brakuje pod wschodnią Saharą. Geolodzy namierzyli tam na głębokości kilkuset metrów rozległy i bardzo zasobny poziom wodonośny.

EufratShutterstockEufrat

Nerwy Iraku, czyli Tygrys i Eufrat

O ile co do przyszłości Nilu nie ma wśród badaczy zgody, o tyle na Bliskim Wschodzie sprawa jest jasna – ten region szybko się wysusza już teraz. Jest tam coraz mniej opadów deszczu, za to rosną temperatury, a wraz z nimi tempo parowania. Tym samym ubywa też wody w Tygrysie i Eufracie. Obie te wielkie rzeki mają dziś źródła w Turcji, która zbudowała na nich – szczególnie na tej drugiej – wiele zapór, zbiorników i hydroelektrowni. Znaczną część wody z Eufratu pobiera do nawadniania milionów hektarów ziem. W efekcie zmienił się ich rytm przepływów rocznych. To, ile akurat wody niosą, tylko częściowo zależy od natury – w dużym stopniu zaś od jej ilości spuszczonej ze zbiorników retencyjnych. Niedoborowi wody towarzyszy spadek jej jakości. Często nie nadaje się do picia. Liczbę potencjalnych „migrantów wodnych” na Bliskim Wschodzie eksperci oszacowali na 40 mln. Dotyczy to głównie mieszkańców Syrii i Iraku.

Oba kraje także korzystają z wód Eufratu i Tygrysu, ale są w gorszej sytuacji, bo leżą w dolnych odcinkach rzek. Co najmniej raz wojna o wodę wisiała tu w powietrzu. W latach 70. XX w. Irak groził zbombardowaniem syryjskich tam. W ostatniej chwili zażegnano konflikt, ale wciąż nie stworzono wspólnego system monitorowania przepływu wody. Irak twierdzi zaś, że tureckie budowle hydroinżynieryjne i systemy irygacyjne zredukowały o 80 proc. ilość wody przynoszonej przez Tygrys i Eufrat do tego kraju.

IndusShutterstockIndus

Zarzuty Uzbekistanu, czyli Amu-Daria i Syr-Daria

Konflikt o wodę wisi w powietrzu również w Azji Środkowej, gdzie wiele państw musi podzielić się Amu-Darią i Syr-Darią. Od upadku ZSRR doszło tam do ok. 20 międzynarodowych sporów o wodę. Nikt za broń jeszcze tam nie chwycił, ale iskrzy regularnie. Dwie trzecie tego kawałka świata to pustynie, półpustynie i suche stepy. Woda od zawsze była tu najcenniejszym zasobem. W tej odległej i tej bliższej przeszłości regularnie stawała się albo przyczyną konfliktu, albo bronią w konflikcie.

I dziś poziom nieufności jest wysoki. Uzbekistan zarzuca Turkmenistanowi podkradanie wody z Amu-darii, a sam jest oskarżany przez Kazachstan o nadmiernie uszczuplanie zasobów Syr-darii. Problem w tym, że ilość wody niesionej przez obie główne rzeki Azji Środkowej może się zmniejszyć już w drugiej połowie XXI w. Stanie się tak po zniknięciu wielu lodowców w Pamirze, Hindukuszu i Tien-Szan. Jeśli kraje nie dojdą do porozumienia co do podziału ograniczonych zasobów wody, ryzyko konfliktu wzrośnie jeszcze bardziej. Pocieszające, że od czasu do czasu zwycięża jednak kompromis. W ubiegłym roku Kazachstan i Uzbekistan po ćwierć wieku sporów zgodziły się na zbudowanie przez Kirgizów zapory na rzece Naryn – jednej z dwóch, które dają początek Syr-darii.

Ostatni przykład pokazuje, że jak się chce, to można. Na przykład Izrael i Jordania rozdzieliły między siebie wody Jordanu na podstawie umowy z 1994 r. Uczyniło tak skutecznie, że rzeka praktycznie przestała wpływać do Morza Martwego, co doprowadziło do obniżenia się jego poziomu. W praktyce to Izrael jest dostawcą wody dla Jordanii i ostatnio wykorzystuje to politycznie. W 2021 r. Jordania poprosiła jednak sąsiada o podwojenie ilości dostarczanej wody – z 50 do 100 mln km sześc. rocznie – i Izrael się zgodził. Aneks podpisano na trzy lata, a gdy okres jego obowiązywania minął, Jordańczycy zaproponowali w zeszłym roku podpisanie kolejnego na 5 lat. Izrael wydał zgodę na sześć miesięcy, pod warunkiem złagodzenia antyizraelskiej retoryki przez Królestwo Haszymidzkie. Woda stała się skutecznym argumentem przetargowym w politycznej rozgrywce pomiędzy krajami, które niespecjalnie się lubią, ale zdają sobie sprawę, że ich los zależy od współpracy – niezależnie od wszystkich kryzysów w regionie.

BugShutterstockBug

Bycie pomiędzy, czyli Polska

Jak na tym tle wygląda Polska? Niemal połowa naszych granic – dokładnie 43 proc. – to odcinki wodne. W liczbach bezwzględnych jest to 1318 km. Większość wód transgranicznych płynie do nas z terytorium państw sąsiedzkich, co wynika z naszego nadmorskiego położenia. Szczególne znaczenie ma zlewnia Bugu, na którym przebiega granica Polski z Białorusią i Ukrainą oraz dorzecze Odry, które dzielimy z Niemcami i Czechami. Nie jesteśmy krajem przesadnie bogatym w wodę. Jej odnawiane co roku przez naturę zasoby wynoszą ok. 1,6 tys. m sześc. na osobę na rok. Pod tym względem jesteśmy w Europie, wraz z paroma innymi państwami (m.in. Czechami i Danią), na szarym końcu. Na tle świata też nie wypadamy zbyt dobrze. W statystykach FAO zajmujemy 132 miejsce wśród 183 państw (dane z 2020 r.). Za nami jest wiele krajów z Afryki i Azji, w tym te, które są bohaterami tego tekstu.

Czy ok. 1,6 tys. m sześc. na osobę na rok to wystarczająco dużo, by zaspokoić wszystkie nasze potrzeby? W latach 80. XX w. szwedzka hydrolożka Malin Sundberg-Falkenmark opracowała powszechnie dziś stosowany wskaźnik deficytu wody w danym regionie lub kraju. Według tej miary tam, gdzie zasoby wody wynoszą ponad 1,7 tys. m sześc. na osobę, ryzyko jej deficytu jest niewielkie. Jeśli wynoszą od 1000 do 1700 m sześc. –okresowe deficyty stają się normą. Wartości jeszcze niższe oznaczają trwały niedobór mający negatywny wpływ na rozwój kraju i zdrowie jego mieszkańców. My lokujemy się gdzieś na granicy pomiędzy dostateczną ilością wody a jej okresowymi deficytami w latach suchych, kiedy zasoby odnawialne potrafią spaść poniżej 1,4 tys. m sześc. na osobę. Tak jest teraz, ale w przyszłości wody może nam trochę ubyć – nie dlatego, że zmniejszą się opady deszczu, ale w wyniku wzrostu parowania jako konsekwencji podniesienia się temperatur. Taki trend już się ujawnił w poprzedniej dekadzie, a modele komputerowe prognozują jego kontynuację w najbliższej przyszłości.

Na plus możemy sobie policzyć to, że jesteśmy dość niezależni, jeśli chodzi o nasze zasoby wody. Tylko ok. 11 proc. z nich pochodzi z zewnątrz, czyli inaczej mówiąc – wpływa do nas z zagranicy. Zdecydowaną większość wody otrzymujemy z chmur – pod postacią deszczu i śniegu. To dobra sytuacja, bo im bardziej jakiś kraj zależy od zasobów pochodzących od sąsiadów, tym mniej jest bezpieczny. Na przykład Egipt zależy od zewnętrznych dostaw w 98 proc. W Holandii odsetek ten wynosi 88 proc., w Ukrainie – 69 proc., a w Niemczech – 30 proc. Z większością naszych sąsiadów podpisaliśmy umowy „o współpracy na wodach granicznych”, jak zwykle określa się taki dokument. W przypadku Niemiec, Czech, Słowacji, Ukrainy i Litwy taka współpraca odbywa się w ramach komisji dwustronnych. Z Białorusią umowa została podpisana w 2020 r., ale współpracy nie nawiązano i szansa na to jest obecnie znikoma. Podobnie jest z Rosją.

OdraShutterstockOdra

W Europie zdarzały się i zdarzają spory dotyczące rzek transgranicznych, ale nie z powodu podbierania sobie wody, lecz jej zanieczyszczania oraz sposoby wykorzystania. Holandia, Niemcy i Francja nie jeden raz się kłóciły, a później siadały do stołu negocjacyjnego, by rozmawiać na temat tego, jak zmniejszyć zrzuty toksycznych związków do Renu i kto miałby za to zapłacić. Z kolei Polska, Czechy i Niemcy debatują na temat Odry – jak zmniejszyć zagrożenie powodziowe oraz poziom zanieczyszczeń, a także czy uczynić z niej szlak do transportu milionów ton towarów rocznie, czy też przeciwnie – renaturyzować ją, zamiast „ujarzmiać” i regulować. Jeśli chodzi o te ostatnią kwestię, zwolenników i przeciwników każdej z wizji znajdziemy we wszystkich trzech krajach, a czasami podejście zmienia się wraz ze zmianą rządu. Temat stał się szczególnie gorący po katastrofie ekologicznej w Odrze w 2022 r., której przyczyną było zanieczyszczenie rzeki słonymi wodami kopalnianymi i w efekcie zakwit „złotej algi”, czyli toksycznego glonu Prymnesium parvum.

Rzeka do dziś nie otrząsnęła się z tego kryzysu, a niepokojące komunikaty na ten temat regularnie publikuje ministerstwo środowiska przygranicznej Brandenburgii. Tymczasem u nas wciąż w mocy pozostaje specustawa odrzańska przegłosowana w 2023 r. przez PiS, który pod pretekstem ochrony rzeki chciał uczynić z niej magistralę wodną. Nowy rząd zapowiedział odejście od tej filozofii, ale przedstawiony na początku 2025 r. projekt nowelizacji specustawy – mocno zresztą przez organizacje ekologiczne skrytykowany – tkwi w Ministerstwie Infrastruktury. W efekcie słone ścieki z kopalń wciąż do granicznej Odry płyną.

Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną