Przez wiele lat decydujący wpływ na nazewnictwo chorób, zwłaszcza zakaźnych, miało ich pochodzenie geograficzne. Przez wiele lat decydujący wpływ na nazewnictwo chorób, zwłaszcza zakaźnych, miało ich pochodzenie geograficzne. Shutterstock
Zdrowie

Odpowiednie dać mikrobowi słowo

Hiszpanka zabijała egalitarnie – to wątpliwa teza
Struktura

Hiszpanka zabijała egalitarnie – to wątpliwa teza

Pogląd o wieku i stanie zdrowia ofiar tamtej pandemii utrzymywał się 100 lat. Przeczą mu badania kości osób zmarłych przed ponad stu laty w Cleveland.

Odra niemiecka, grypa hiszpanka – w nazewnictwie chorób zawsze panował bałagan. Niedawna ucieczka wirusów małpiej ospy z afrykańskiego matecznika uwidoczniła skalę problemu.

W brazylijskim rezerwacie przyrody w Rio Preto w stanie Săo Paulo w niecały tydzień odnotowano ponad dziesięć prób otruć lub celowych zranień małp. Siedmiu zwierząt nie udało się uratować. Nie wiadomo, kto dopuścił się tego barbarzyństwa, ale prawdopodobnie ma ono związek z zakażeniami małpią ospą, którą w okolicy wykryto u trojga osób. To trochę jak z nietoperzami, które zabijano na początku 2020 r., po wskazaniu ich jako rezerwuaru SARS-CoV-2 i uczynieniu odpowiedzialnymi za wybuch pandemii. Do takich zdarzeń dochodziło nawet w Polsce, choć nasze nietoperze nigdy nie były nosicielami śmiertelnych dla ludzi koronawirusów.

Na wieść o tym, co stało się w Rio Preto, rzeczniczka Światowej Organizacji Zdrowia Margaret Harris pospieszyła z wyjaśnieniami: „Transmisja wirusów małpiej ospy odbywa się obecnie wyłącznie między ludźmi. Pomimo nazwy, małpy nie są głównymi przekaźnikami tej choroby”. WHO jest jednak w pewnym sensie odpowiedzialna za śmierć zwierząt, ponieważ od dwóch miesięcy nie zrobiła nic, aby uwspółcześnić terminologię i dostosować ją do realiów.

Małpy, które są niewinne

O zerwanie dotychczasowych skojarzeń naukowcy apelowali już 10 czerwca br. w prestiżowym czasopiśmie „Virology”. Przeczuwali, że historyczna nazwa choroby – nadana w 1958 r. po odkryciu nowego wirusa u małp trzymanych w laboratorium do celów badawczych w Danii – może wpłynąć na niewłaściwe zachowania ludzi. Nie będą oni mieli świadomości, że można zakazić się od drugiej osoby, a zamiast zadbać o indywidualną ochronę, dla własnego bezpieczeństwa zaczną zwalczać zwierzęta.

Odwoływanie się do afrykańskiego pochodzenia wirusa małpiej ospy jest obecnie nie tylko nieprecyzyjne, ale także dyskryminujące i stygmatyzujące

Wydawało się, że dyrektor generalny WHO Tedros Adhonom Ghebreyesus, który postanowił 23 lipca ogłosić w związku z gwałtownym wzrostem zakażeń małpią ospą „globalny stan zagrożenia zdrowia”, przedstawi równocześnie nową, trafniejszą nomenklaturę patogenu. Ale żadne zmiany nie nastąpiły. W przypadku COVID-19 WHO ogłosiła nazwę już po 5 tygodniach od zidentyfikowania zarazka (określanego początkowo skrótem 2019-nCov, czyli nowym koronawirusem z 2019 r., przemianowanym następnie na SARS-CoV-2). Ale z nazewnictwem nowych chorób może być dużo mniejszy problem niż ze zmianami nazw już utrwalonych w medycznych leksykonach.

Małpią ospę wywołuje wirus, którego oznaczanie skrótem MPXV (Monkeypox Virus) nie wzbudzało przez 50 lat protestów, choć z czasem okazało się, że małpy wcale nie są jego naturalnym gospodarzem. Po prostu były pierwszymi zwierzętami, które cierpiały na tę chorobę, a na ludzi przenosiły ją gryzonie i wiewiórki. Po pierwszym zakażeniu, stwierdzonym w 1970 r. na terenach obecnej Demokratycznej Republiki Kongo, nowe ogniska zgłaszano okresowo w Afryce Zachodniej i Środkowej, a przypadki poza tym kontynentem wykrywane były sporadycznie. Zdarzały się zachorowania po bezpośrednim kontakcie z chorym człowiekiem – jego wysypką na skórze, płynami ustrojowymi, kropelkami oddechowymi i skażonymi przedmiotami – ale należały do wyjątkowych.

Od maja tego roku (a być może wcześniej, choć nie zdawano sobie z tego sprawy) jest inaczej. Zachorowań szybko przybywa na wszystkich kontynentach, a wirus zaczął się przenosić bezpośrednio między ludźmi (zwłaszcza wśród młodych mężczyzn). Dlatego we wspomnianym apelu w „Virology” autorzy piszą: „Odwoływanie się do afrykańskiego pochodzenia wirusa małpiej ospy jest obecnie nie tylko nieprecyzyjne, ale także dyskryminujące i stygmatyzujące”. Przy okazji dostało się mediom – Stowarzyszenie Prasy Zagranicznej w Afryce uznało za rasistowskie wykorzystywanie zdjęć afrykańskich pacjentów ze zmianami ospowymi jako ilustracji epidemii w Europie.

Potrzebę wprowadzenia zmian do nomenklatury uzasadniono błędnym, ale utrwalającym się przekonaniem, że to, co z wirusem dzieje się dzisiaj, należy wiązać wyłącznie z Nigerią i Demokratyczną Republiką Konga. Nieuprawnione jest już także oznaczanie szczepu MPXV krążącego poza Afryką jako należącego do genotypu zachodnio‑ lub środkowoafrykańskiego. Dlatego w artykule w „Virology” pierwszy raz użyto skrótu „hMPXV”, chcąc odróżnić obecnie rozprzestrzeniającego się na świecie wirusa między ludźmi (human) od zarazka występującego w Afryce najczęściej u zwierząt.

Prace nad zmianą terminologii toczą się jednak w WHO niespiesznie, ponieważ trudno znaleźć alternatywę, która nie będzie nikogo obrażać i odzwierciedli w każdym języku rzeczywiste pochodzenie choroby. Pojawiła się propozycja, by monkeypox zastąpić monopox, ale mono to po hiszpańsku małpa, więc w gruncie rzeczy nic by to nie dało.

Choroby, które źle się kojarzą

W historii medycyny nie ma wielu precedensów, choć jeden jest znaczący – zespół Downa. Początkowo używano nazwy mongolizm, ponieważ angielski lekarz John Langdon Down, który opisał pierwsze przypadki w 1862 r., zauważył podobieństwo wyglądu badanych dzieci do rasy mongolskiej. Dopiero 100 lat później, w 1961 r., na łamach czasopisma „Lancet” kilkunastu genetyków zaapelowało o zmianę na zespół Downa, argumentując, że termin mongolizm „ma złe konotacje i stał się kłopotliwy w użyciu”.

WHO w 1965 r. przychyliła się do tej sugestii (więc minęły aż 4 lata!), a bezpośrednim powodem była oficjalna prośba zgłoszona przez delegata Mongolii, by zrezygnować z nazwy kojarzącej się z jego krajem. Dziś nowe określenie jest powoli wypierane przez bardziej medyczne – Trisomia 21 (chodzi o trzeci, nadliczbowy w tej wadzie, chromosom 21, z gr. tris – trzy, soma – ciało).

Prace nad zmianą terminologii toczą się jednak w WHO niespiesznie, ponieważ trudno znaleźć alternatywę, która nie będzie nikogo obrażać i odzwierciedli w każdym języku rzeczywiste pochodzenie choroby.

Przez wiele lat decydujący wpływ na nazewnictwo chorób, zwłaszcza zakaźnych, miało ich pochodzenie geograficzne. Stąd różyczka była kiedyś odrą niemiecką, a grypa hiszpanka – choć nie miała swojego źródła w Hiszpanii – przylgnęła do pandemii z lat 1918–20. A skąd w ogóle grypa? Wymyślili ją Włosi w 1504 r., nazywając tak chorobę „zależną od wpływu gwiazd” (influenza – wpływ). Następnie przemianowano ją na influenza in fredo, co było bliższe prawdzie, gdyż nawiązywało już do zakażenia w następstwie wyziębienia. Wiele współczesnych nazw ma korzenie sięgające aż starożytności – na przykład rzeżączka w nowołacińskiej terminologii to gonorrhoea, a posługiwali się nią już Hipokrates i Galen. Określenie to oznacza „wyciek nasienia” i choć w rzeczywistości chodzi o wyciek ropy z cewki moczowej, obydwaj medycy nie mogli dokładnie tego wiedzieć.

Co ciekawe, podczas gdy mnóstwo chorób zakaźnych nosi niezmienione nazwy od stuleci, te nowsze przeszły modyfikacje. Amerykanie pierwotnie nazwali HIV/AIDS „chorobą 4H”, ponieważ wydawało się, że dotyka ona tylko Haitańczyków, homoseksualistów, użytkowników heroiny i hemofilików, podczas gdy prasa określała ją jako Grid – co było skrótem od niedoboru odporności dotykającego środowisko gejowskie (Gay-Related Immune Deficiency).

W dzisiejszych czasach nadawanie nazw chorobom jest trudniejsze niż kiedyś, bo obowiązują wytyczne WHO z 2015 r., które zawierają pokaźną listę zakazów: należy wystrzegać się nazw geograficznych, nazwisk odkrywców, gatunków zwierząt, a nawet terminów wzbudzających strach (jak „śmiertelny” czy „nieznany”). Mnóstwo schorzeń wymaga więc rewizji nazwy: np. choroba Creutzfeldta-Jakoba czy ptasia grypa.

Skąd ten brak konsekwencji? Czyżby WHO stosowało podwójne standardy? Choć „choroba Parkinsona” czy „choroba Alzheimera” według przyjętych 7 lat temu zaleceń również nie zostałyby dziś zaakceptowane, trudno wyobrazić sobie, by z nich zrezygnowano. Obydwaj lekarze nie mieli zresztą wpływu na fakt, że odkryte przez nich schorzenia nazwano w ten sposób (dr James Parkinson zasugerował nazwę: Paraliż agitans) – była to decyzja środowiska naukowego, które chciało w ten sposób uhonorować swoich reprezentantów.

Okazuje się, że dużo łatwiej wymyślić dziś nazwę dla zupełnie nowej choroby, niż zaktualizować starą, która wpisana jest już w międzynarodową klasyfikację chorób (ICD), ma kod statystyczny nadany przez Medical and Scientific Advisory Committee. Aby doszło do zmiany, potrzeba sporego zachodu. Dlatego wielu ekspertów nie wierzy, by małpia ospa doczekała się wkrótce zmiany swojej nazwy, zwłaszcza że w piśmiennictwie naukowym nikt jeszcze nie posługiwał się dla niej alternatywnymi określeniami, które można by zacząć upowszechniać.

Eksperci, którzy nie mogą się dogadać

Inaczej sytuacja wygląda z nazewnictwem wirusów. W tym przypadku karty rozdaje Międzynarodowy Komitet Taksonomii Wirusów (ICTV) i problem z MPXV pojawił się akurat w samym środku gruntownej przebudowy terminologii, mającej ujednolicić opisy wirusów i innych gatunków. Począwszy od Homo ­sapiens, a skończywszy na bakteriach, większość z nich ma nazwy dwuczłonowe, ale ważniejszy jest postulat, by zrezygnować z jakichkolwiek skojarzeń geograficznych. Na zgłaszanie nowych propozycji jest sporo czasu, bo prace nad nowym systemem mają zakończyć się dopiero w połowie przyszłego roku.

W przypadku nazewnictwa szczepów koronawirusa wykazano się dużo większą elastycznością, gdyż równo rok temu, w szczycie pandemii, nie oglądając się na uzgodnienia z ICTV, WHO wprowadziła dla wariantów SARS-CoV-2 system oparty na literach alfabetu greckiego (np. alfa, beta, omikron) i odeszła od nazw przypisanych do konkretnych krajów lub regionów: Wuhan czy RPA.

W przypadku małpiej ospy władze WHO oraz ICTV twierdzą, że tak szczegółowe kwestie jak nazewnictwo poszczególnych mutacji powinny być rozstrzygane przez grupy badawcze. A już widać, że łatwo nie będzie, bo nie wszyscy popierają stanowisko uczonych opublikowane w „Virology”.

Okazuje się, że dużo łatwiej wymyślić dziś nazwę dla zupełnie nowej choroby, niż zaktualizować starą, która wpisana jest już w międzynarodową klasyfikację chorób (ICD), ma kod statystyczny nadany przez Medical and Scientific Advisory Committee.

Zaproponowano w nim, by dla rozróżnienia genomów wirusów małpiej ospy z Afryki Zachodniej i Środkowej oraz tych, które rozprzestrzeniają się teraz na innych kontynentach, wprowadzić neutralną numerację: 1, 2 i 3 MPXV (1 – dla szczepu z Konga, 2 – dla Afryki Zachodniej i 3 – dla krajów spoza Afryki). Taki system umożliwiłby w przyszłości rozszerzanie go na kolejne warianty, bo i ten wirus mutować zapewne nie przestanie, choć robi to dużo wolniej niż koronawirusy. Ale propozycję szybko odrzuciły amerykańskie Centers for Disease Control and Prevention (CDC), gdyż zdaniem ich ekspertów ewolucja wirusa małpiej ospy poza Afryką nie jest znowu aż tak potężna, by wymagała oddzielnej numeracji.

Wybór nazw dla drobnoustrojów i chorób jest więc dużo trudniejszym wyzwaniem niż nadawanie imion dzieciom. Zwłaszcza gdy potrzeba nieraz 10 słów, by opisać skomplikowane schorzenie. Covid upowszechnił się bardzo szybko, ale kto wie, czy za kilka lat i w tym skrócie (od: Corona Virus Disease) nie będzie trzeba dokonać uaktualniającej rewizji. Wciąż rozpoznawane są nowe objawy tego zakażenia, zwłaszcza u osób z tzw. long covid i ekspertom może zależeć na uwzględnieniu ich w terminologii. Myląca nazwa może prowadzić do niezrozumienia natury choroby – a to może wpływać na to, jak dobrze ludzie sobie z nią radzą.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną