Fot. Krzysztof Sitek/CAF / PAPPrześmiewcy w 1986 r. mówili: „Pijcie, dzieci, płyn Lugola, to radziecka coca-cola”. Fot. Krzysztof Sitek/CAF / PAPPrześmiewcy w 1986 r. mówili: „Pijcie, dzieci, płyn Lugola, to radziecka coca-cola”. Krzysztof Sitek/CAF / PAP
Zdrowie

Jod: zażywanie go dziś może tylko zaszkodzić

Stabilnego jodu podaje się w sytuacji zagrożenia bardzo dużo, nawet tysiąc razy więcej niż w leczeniu chorób tarczycy. Przyjmowanie go na własną rękę, gdy jeszcze nie doszło do żadnej katastrofy jest niebezpieczne.

W kwietniu 1986 r. rozpoczęła się w Polsce bezprecedensowa na skalę światową akcja podawania ludziom płynu Lugola, czyli roztworu wodnego jodu i jodku potasu. Miał on chronić przed skutkami katastrofy w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej, do której doszło trzy dni wcześniej. Jak się szacuje, przyjęło go 16–18,5 mln Polaków (ponad połowa w tej grupie to dorośli). A może nawet jeszcze więcej, bo spanikowani ludzie działali na własną rękę.

Dziś płyn Lugola znowu znika z aptek, a lekarze zasypywani są pytaniami, czy już trzeba go zażywać. Polacy obawiają się, że w Ukrainie dojdzie do zniszczenia reaktorów elektrowni jądrowej, albo do użycia przez Rosjan broni atomowej.

Jod jest niezbędny tarczycy do produkcji dwóch bardzo ważnych dla całego organizmu hormonów: tyroksyny i trijodotyroniny. Bez niego tarczyca nie potrafi prawidłowo funkcjonować, a w konsekwencji dochodzi do zaburzenia czynności całego organizmu, w tym układu sercowo-naczyniowego i nerwowego – wyjaśnia prof. Grzegorz Kamiński, kierownik Kliniki Endokrynologii i Terapii Izotopowej Centralnego Szpitala Klinicznego MON Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie.

Tarczyca pozyskuje jod ze środowiska (żywności lub powietrza). Przy czym nie potrafi „rozróżnić” stabilnej wersji tego pierwiastka od jego radioaktywnego izotopu, powstającego m.in. w reaktorach jądrowych i podczas eksplozji bomb atomowych. – I w tym problem. Tarczyca może więc magazynować również radioaktywny jod, co potencjalnie grozi – choć jest to proces na ogół trwający całe lata – rozwojem choroby nowotworowej tego gruczołu – mówi prof. Kamiński. Dlatego ludności znajdującej się na terenach skażonych podaje się profilaktycznie stabilny jod w postaci pastylek. Gdy tarczyca się nim wysyci, promieniotwórczy izotop nie zostanie przez nią pobrany.

Tyle że owego stabilnego jodu podaje się w sytuacji zagrożenia bardzo dużo, nawet tysiąc razy więcej niż w leczeniu chorób tarczycy. Przyjmowanie go na własną rękę – szczególnie w sytuacji, gdy jeszcze nie doszło do żadnej katastrofy – jest nie tylko niepotrzebne, ale przede wszystkim niebezpieczne. – Jeżeli tarczyca jest chora, to wzięcie tak dużej dawki jodu może spowodować wystąpienie np. nadczynności tego gruczołu. To dolewanie oliwy do ognia – wyjaśnia prof. Kamiński. Zdecydowanie przestrzegają przed tym organizacje naukowe i lekarskie, m.in. Polskie Towarzystwa Endokrynologiczne, Endokrynologii Onkologicznej i Tyreologiczne oraz Polskie i Europejskie Towarzystwo Medycyny Nuklearnej.

Tak ogromnych dawek jodu nie warto brać także dlatego, że nawet celowe wysadzenie w powietrze reaktorów jądrowych w Ukrainie nie spowodowałoby zagrożenia dla ludności w Polsce (obszernie wyjaśnili to eksperci w POLITYCE 35).

– W 1986 r. nie mieliśmy danych, co się dzieje w elektrowni czarnobylskiej, ponieważ ZSRR wprowadził blokadę informacji. Dlatego trzeba było podjąć działania prewencyjne, czyli podać płyn Lugola. Dziś natomiast wiemy, że działania te były niepotrzebne. To, co dotarło do nas z Czarnobyla, nie zagrażało naszemu zdrowiu. Warto też dodać, że niemal 99 proc. nowotworów tarczycy albo nie daje żadnych objawów, albo jest wyleczalne – mówi prof. Marek Janiak, lekarz i były wieloletni kierownik Zakładu Radiobiologii i Ochrony Radiacyjnej Wojskowego Instytutu Higieny i Epidemiologii oraz członek (także obecnie) Komitetu Naukowego ONZ ds. Skutków Promieniowania Atomowego (UNSCEAR).

Nasze tarczyce są chronione w jeszcze jeden sposób. W 1997 r. rozpoczęto w Polsce obowiązkowe jodowanie soli spożywczej. – Dzięki temu, jak wskazują badania, nasze tarczyce są dobrze wysycone tym pierwiastkiem. Pod tym względem znajdujemy się w czołówce Europy – podkreśla prof. Kamiński.

A co w przypadku zrzucenia przez Rosjan bomby atomowej gdzieś w pobliżu granicy z Polską lub wręcz na naszym terytorium? To na razie mało prawdopodobny scenariusz. Aczkolwiek i na taką sytuację jesteśmy – przynajmniej w teorii – przygotowani. Upoważnione osoby w placówkach użyteczności publicznej powinny szybko rozdać mieszkańcom terenów zagrożonych opadem promieniotwórczym tabletki z jodem, które są wygodniejsze w użyciu niż płyn Lugola.

Jeśli nastąpiłby atak jądrowy na nasz kraj, nie przejmowałbym się jednak tabletkami z jodem – uważa prof. Michał Waligórski, specjalista w dziedzinie biologicznych skutków promieniowania jonizującego, przedstawiciel Polski w UNSCEAR i były prezes Państwowej Agencji Atomistyki. – Sto razy ważniejsze jest przygotowanie dla ludzi odpowiednich schronów. Inaczej będą ginąć od fali uderzeniowej wybuchu i skrajnie wysokich temperatur wokół epicentrum, a nie od promieniowania. Wtedy też od skutków radiacyjnych znacznie groźniejsza będzie dezorganizacja państwa i jego służb na wielu poziomach, w tym informatyczno-komunikacyjnym.

Do jodowej paniki warto więc podchodzić z dużym dystansem.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną