Reklama
Brama główna obozu Gross-Rosen Brama główna obozu Gross-Rosen BE&W
Człowiek

Zapomniane podobozy Gross-Rosen. Tylko poszukiwacze krążą tu z wykrywaczami metali

Choć rozsiane po Dolnym Śląsku podobozy Gross-Rosen były miejscem cierpienia tysięcy więźniów z całej Europy, większość nie doczekała się ani badań, ani upamiętnień.

Złoty pociąg, symbol ukrytych skarbów III Rzeszy, powraca. Znów zrobiło się o nim głośno za sprawą grupy eksploratorów z Dolnego Śląska. Ogłosili, że znają dokładną lokalizację tunelu, w którym może spoczywać słynny pancerny skład pełen złota, dzieł sztuki i tajemnic. I znów wszyscy patrzą w stronę Wałbrzycha. Paradoksalnie o wiele mniej emocji budzą prawdziwe „skarby” ukryte w okolicznych lasach – zarośnięte, zatarte przez czas i zapomnienie filie obozu KL (Konzentrationslager) Gross-Rosen. Miejsca, gdzie ludzie próbowali przeżyć kolejny dzień. Albo choćby godnie umrzeć.

Pasjonaci drugiej wojny światowej masowo jeżdżą w Góry Sowie, by zwiedzać wydrążone w ramach projektu „Riese” sztolnie. Są dobrze przebadane, zadbane i udostępniane turystom, a tymczasem rozsiane po okolicy podobozy, w których mieszkali budujący je więźniowie, znikły z pamięci. Ich ukryte w lasach relikty znane są nielicznym. Tylko poszukiwacze drugowojennych fantów chodzą po nich z wykrywaczami metali.

Obozy nieupamiętnione

Wiele jest też i takich obozów, o których słuch całkiem zaginął. Co prawda cierpienie więźniów, głównie Żydów z Węgier, Grecji i Włoch, ale też Polaków i Rosjan, zmuszanych do katorżniczej pracy, jest zapisane w archiwach i relacjach świadków, ale miejsca, gdzie żyli lub gdzie znajdują się ich ciała, nie są objęte ochroną konserwatorską. W Górach Sowich dopiero niedawno zlokalizowano 32 podobozy, a w Sierpnicy przeprowadzono pierwsze wykopaliska sondażowe. To jednak zaledwie część z ok. 100 podobozów KL Gross-Rosen. Tylko niektóre doczekały się solidnych badań naukowych.

Niemal zupełnie zapomniane AL (Aussenlager) Halbau w Czyżówku i AL Kittlitztreben w Karczmarce w pobliżu Żagania są porośnięte lasem, pozbawione tablic i atrybutów upamiętnień. Dopiero interdyscyplinarny zespół naukowców z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu i Uniwersytetu Zachodnich Czech w Pilźnie prowadziły w ostatnich kilku latach nowoczesne badania. Ich wyniki ukazały się właśnie w czasopiśmie „Antiquity” jako studium przypadku tzw. krajobrazu zniewolenia (landscape of enslavement). – Ponieważ przez dziesięciolecia wiele z podobozów znikło z otoczenia, jeszcze niedawno funkcjonowały w pamięci mieszkańców jedynie jako luźne wspomnienia i legendy – mówi prof. Paweł Konczewski, archeolog z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. – Nasze badania pozwoliły precyzyjnie wskazać ich lokalizację, a tym samym osadzić je w rzeczywistości.

W Halbau przetrzymywano co najmniej tysiąc osób – głównie Polaków, Rosjan, ale też Żydów z Francji i Belgii – którzy pracowali w zakładach Pressmetall produkujących części do samolotów. Obóz miał kształt trójkąta, z wieżami wartowniczymi w narożnikach, ogrodzeniem pod napięciem i wyżej położoną wydzieloną częścią, być może służącą do apeli lub kontroli. Dzięki analizie zdjęć lotniczych z 1948 r., pomiarom lidarowym i sondażom udało się odtworzyć układ baraków, sanitariatów, a nawet odkryć ceramiczne izolatory i relikty wkopanego w ziemię podwójnego ogrodzenia z drutu kolczastego. Nie ma pełnych źródeł archiwalnych, więc archeolodzy sięgnęli po metody nieinwazyjne, a dopiero później, punktowo, wykonali wykopy sondażowe, by potwierdzić swoje hipotezy.

Czytaj też (Polityka): Auschwitz-Birkenau: minęło 80 lat. Jak pamiętać, jak zapominać, jak zrozumieć niepojęte

Czas i roślinność zrobiły swoje

Karczmarka była częścią kompleksu Luftwaffe związanego z produkcją i magazynowaniem amunicji, m.in. bomb V-1 i Fritz X. Przez obóz przeszło od 1,7 tys. do nawet 2,5 tys. więźniów, głównie Żydów z Węgier, Polski, Niemiec, Austrii i Belgii. Tam zachował się układ fundamentów równoległych baraków mieszkalnych, pozostałości łaźni z betonowymi korytami, kanały ściekowe, elementy ogrodzeń i zabudowy administracyjnej. Wciąż rosną tu dęby czerwone – świadkowie czasu – posadzone jeszcze w okresie Trzeciej Rzeszy, gdy obozem zarządzało SS.

Obie lokalizacje badano za pomocą radaru GPR, tomografii elektrooporowej i magnetometrii, także w poszukiwaniu grobów więźniów. Szczególną uwagę poświęcono tzw. bratniej mogile w Karczmarce i zapadliskom widocznym na zdjęciach lotniczych. Niestety nie udało się potwierdzić obecności ludzkich szczątków. Możliwe, że ciała zostały przeniesione, spalone, zakopane w miejscach niemożliwych do identyfikacji. A może po prostu swoje zrobiły czas i roślinność.

Przy wielu byłych filiach Gross-Rosen, jak AL Kittlitztreben w Karczmarce, nie ma ogrodzenia ani tablic informacyjnych.Paweł Konczewski/Kultura w lesie/ArchiwumPrzy wielu byłych filiach Gross-Rosen, jak AL Kittlitztreben w Karczmarce, nie ma ogrodzenia ani tablic informacyjnych.

Ekipa prof. Konczewskiego prowadziła też badania w dwóch innych podobozach przeznaczonych dla kobiet, bo i one trafiały do filii Gross-Rosen. Latem 1944 r. w północnej części Dolnego Śląska i na pograniczu z Wielkopolską, w okolicach Sławy i Milicza, powstało wiele kobiecych obozów pracy, w których znalazło się 5 tys. Żydówek przetransportowanych z KL Auschwitz-Birkenau. Nie pracowały w tkalniach, szwalniach i przędzalniach, jak więźniarki z Zielonej Góry czy Nowej Soli, lecz kopały rowy przeciwczołgowe i umocnienia tzw. linii Bartolda.

Dwa badane przez nas podobozy na terenie wsi Przybyszów funkcjonowały zaledwie kilka miesięcy i miały charakter prowizoryczny – opowiada badacz. – Kobiety zakwaterowano w zaadaptowanych na potrzeby obozowe folwarkach, gdzie wcześniej trzymano zwierzęta. Na jedną toaletę przypadało nawet tysiąc więźniarek. Ze wspomnień wiemy, że musiały sobie same wykopać latryny, a potem przetrwać w nieludzkich warunkach. Niedożywione i źle ubrane zmuszone były do pracy na mrozie, co – jak wyliczyła niemiecka badaczka Andrea Rudorff – sprawiło, że śmiertelność w tych obozach należała do najwyższych wśród więźniarek deportowanych z Oświęcimia. Również dlatego większość z nich zmarła w trakcie „marszu śmierci” zimą 1945 r., gdy uciekający przed Armią Czerwoną Niemcy ewakuowali więźniów z Auschwitz, Stutthofu, Gross-Rosen i Majdanka do Mauthausen, Dachau, Bergen-Belsen i Buchenwaldu.

Czytaj też (Polityka): Pochodzili ze wszystkich stron Polski. Pierwsi więźniowie w Auschwitz

Anonimowe resztki

Choć miejsca pochówku nie zostały dotąd odnalezione, archeolodzy mają przypuszczenia, gdzie mogą być, ale nie podejmują dalszych działań. – Z szacunku do zmarłych i w zgodzie z tradycją żydowską nie podejmujemy prób ekshumacji. To zresztą nie jest naszym zadaniem. Wierzymy, że już sama lokalizacja, dokumentacja i upamiętnienie są ważnym krokiem. Nie chodzi o zaspokajanie ciekawości, ale o etykę badacza. Jeśli jednak kiedyś ktoś trafi na kości, nie będą to anonimowe resztki, lecz fragment większej, nazwanej historii. Zadaniem archeologii totalitaryzmów XX w. jest oddawanie głosu zapomnianym miejscom i ludziom, którzy w nich cierpieli i umierali – tłumaczy profesor. Badania zespołu są na ukończeniu, a ich publikacja na pewno będzie ważnym głosem w odkrywaniu kobiecego wymiaru Zagłady i pracy przymusowej.

W badaniach filii Gross-Rosen pomaga Polakom kierowany przez prof. Pavla Vařekę zespół z uniwersytetu w Pilźnie, który ma duże doświadczenie w dokumentowaniu filii KL Flossenburg (Bawaria), np. obozu cygańskiego w Letach koło Pisku (zachodnie Czechy). Nie tylko przebadano jego teren, gdzie po wojnie wzniesiono chlewnię, ale też doprowadzono do stworzenia miejsca pamięci.

Sztolnie w Górach Sowich udostępniono turystom.BE&WSztolnie w Górach Sowich udostępniono turystom.

W rozpoznaniu grobów ofiar tego obozu uczestniczył zespół polskich antropologów kierowany przez prof. Barbarę Kwiatkowską z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. Udało się nie tylko zlokalizować groby i określić dane biologiczne osób w nich pochowanych (np. wiek w chwili śmierci i płeć), ale też pobrać próbki do badań genetycznych. Daje to nadzieję na imienną identyfikację ofiar obozu w Letach, bo społeczność czeskich Romów, których więziono w tym obozie, jest w kontakcie z badaczami, a krewni ofiar przekazali próbki genomu niezbędne do analiz.

Prof. Konczewski jest też zadowolony ze współpracy z miłośnikami historii posługującymi się wykrywaczami metalu. – Nie demonizowałbym tej grupy, bo nie jest jednorodna. W badaniach kobiecych podobozów koło Sławy ogromnie pomogli nam członkowie Sławskiego Stowarzyszenia Historyczno-Eksploracyjnego. Od lat pracują pod opieką archeologa, więc robią to z poszanowaniem wszelkich reguł.

Czytaj też (Polityka): Samuel Willenberg: cichy bohater z obozu w Treblince

Urzędnik musi wiedzieć

Szkoda, że podobnie kompleksowych badań jak w Czyżówku czy Karczmarce nie doczekały się filie Gross-Rosen w Górach Sowich. Poniemieckie budynki nie są objęte ochroną konserwatorską, więc bez badań archeologicznych bywają rozbierane pod nowe inwestycje, jak było w przypadku fabryki Nortech w Głuszycy, w której znajdowała się niegdyś administracyjna centrala zarządu obozów projektu „Riese”. – Formalnie prawo mówi, że miejsca pamięci powinny być chronione, nawet jeśli nie są wpisane do rejestru zabytków, ale urzędnik musi wiedzieć, co ma chronić. A jak nie zna lokalizacji, nie zna historii, to nie ma podstawy do decyzji – zauważa archeolog.

Polskie władze troszczą się raczej o miejsca, w których cierpieli i umierali Polacy. Tymczasem godne potraktowanie pozostałych, związanych z innymi nacjami – chociażby przez inwentaryzację i przebadanie metodami nieinwazyjnymi – to nie tylko kwestia etyki historycznej, lecz także prestiżu naszego kraju. A mamy potencjał, by zostać liderem archeologii totalitaryzmów XX w. ze względu na liczbę stanowisk martyrologicznych. Poza tym i my dysponujemy narzędziami, które pozwalają je znaleźć i zadokumentować. – Niektóre miejsca koncentrują naszą pamięć o tragicznej przeszłości danego regionu. Inne, ponieważ już się „zarcheologizowały”, odkrywamy powtórnie, dla siebie, dla lokalnych społeczności, dla ogółu – mówi prof. Konczewski

Podczas gdy wszyscy szukają ukrytych składów ze skrzyniami z Bursztynową Komnatą, pozostałościami wojny dokumentującymi cierpienie, niewolniczą pracę i bezimienną śmierć interesują się nieliczni. Dobrze by jednak było, żeby krajobrazy zniewolenia stały się krajobrazami pamięci.


Zainteresowanym dziejami II wojny światowej polecamy pakiet Pomocników Historycznych. Dostępny na stronie: sklep.polityka.pl.

Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną