Polski astronom Włodzimierz Zonn był poważnym uczonym, ale do życia podchodził na luzie. Polski astronom Włodzimierz Zonn był poważnym uczonym, ale do życia podchodził na luzie. Wikimedia Commons / Wikipedia
Człowiek

Za pan brat z gwiazdami

Znany polski astronom Włodzimierz Zonn urodził się w Wilnie w 1905 roku. Jego ród wywodził się z Kurlandii, a ojciec Karol, kurlandzki baron, przestał już stawiać przed nazwiskiem szlachecki wyróżnik von.

Nasz bohater miał liczną rodzinę, a jej członkowie nieraz bardzo się od siebie różnili. Jeden brat był księdzem katolickim, drugi – działaczem bolszewickim, a siostra wyznawała prawosławie. Włodzimierz był z urodzenia ewangelikiem, ale faktycznie agnostykiem. W 1932 roku został też masonem.

Jak na potomka barona przystało, Zonn uczył się najpierw w carskim Korpusie Paziów. Po wybuchu rewolucji Korpus ewakuowano na Syberię, a potem rozwiązano, puszczając kadetów wolno. Chłopiec pieszo przebył kilka tysięcy kilometrów, odnalazł ojca i wraz z nim wrócił do Wilna w 1920 roku.

Mógł pozostać Niemcem albo stać się Rosjaninem, wybrał jednak Polskę. Nauczył się polskiego, dopiero mając 16 lat, ale opanował go bezbłędnie. Po maturze zaczął studia astronomiczne na Uniwersytecie Stefana Batorego. Po ich ukończeniu w 1931 roku zaczął pracować tam jako asystent. W 1938 roku przeniósł się do świeżo uruchomionego obserwatorium Uniwersytetu Warszawskiego na górze Pop Iwan w Czarnohorze, lecz długo tam nie pracował.

Podczas kampanii wrześniowej 1939 roku porucznik artylerii Zonn dostał się do niewoli niemieckiej i trafił do Oflagu VIIa w Murnau, gdzie spędził całą wojnę. Z właściwą sobie pasją prowadził dla współtowarzyszy wykłady z nauk ścisłych i rosyjskiego. Po wojnie wrócił do Warszawy. Od 1950 roku piastował stanowisko dyrektora Obserwatorium Astronomicznego UW. Rozwinął nową specjalność – astronomię gwiazdową. Był nauczycielem i wychowawcą kilku pokoleń astronomów warszawskich.

Zonn był uroczym i powszechnie lubianym człowiekiem. Bardzo często miał na twarzy lekki, niekiedy ironiczny uśmiech. Czasem zamykał oczy, nieco podnosił głowę i mówił tak, jakby czytał z sufitu. Był znakomitym wykładowcą. Doskonale wyczuwał audytorium, wiedział, kiedy musi powtórzyć jakiś trudniejszy wywód, w odpowiednie miejsca wplatał krótkie zgrabne anegdotki, które miały – poprzez asocjację z tematem – utrwalić w pamięci słuchaczy omawiane fakty.

Pamiętam, jak pewnego razu tłumaczył nachylenie osi obrotu Ziemi i zjawisko precesji astronomicznej. Nagle z filuternym uśmiechem zaczął: Do pewnej szkoły gdzieś na zapadłej prowincji przyjechał wizytator z kuratorium. Akurat odbywała się lekcja geografii i na katedrze stał globus. Chcąc sprawdzić wiedzę uczniów, wizytator zapytał chłopca z pierwszej ławki: „Dlaczego oś tego globusa jest nachylona?”. Zmieszany uczeń odpowiedział, że nie wie. To samo powtórzyło się przy drugim i trzecim zapytanym. Wtedy zirytowany wizytator zwrócił się do nauczyciela: „Pan to na pewno wyjaśni uczniom”. Na to blady z przerażenia nauczyciel wyjąkał: „Ten globus był już taki skrzywiony, kiedy go nam dostarczono”.

Zonn był genialnym popularyzatorem. W wykładach, licznych artykułach i książkach potrafił w prosty sposób przekazać trudne zagadnienia. Czasem starał się intrygującym tytułem sprowokować do ich przeczytania. Jeden z wczesnych swoich tekstów w miesięczniku „Problemy” (nr 4 z 1948 r.) zatytułował „Względność czasu, czyli proszę nie pytać, czy Bóg jest pierwiastkiem kwadratowym z liczby minus jeden”. W tekście wyjaśniał, że takie pytanie zadał mu jeden ze słuchaczy w Murnau.

Kiedy pełnił funkcję dziekana Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii UW, swe obowiązki traktował na luzie. Sam słyszałem, jak mawiał, że przepisy są po to, żeby było wiadomo, co należy omijać. Pewnego dnia do biblioteki obserwatorium, gdzie przeglądałem książki, Zonn wszedł wyraźnie rozbawiony. Coś panu opowiem. Dostałem dziś listowną prośbę z sądu o ekspertyzę, czy w danym dniu o danej godzinie wieczorem w Warszawie było jeszcze jasno, czy już ciemno. Dołączono rachunek in blanco, żebym podał wysokość honorarium za wykonaną pracę. Wyszukanie w roczniku astronomicznym godziny zachodu słońca zajęło mi dwie minuty. Gdybym odpowiedział natychmiast, to może by uznano, że moja praca jest niewiele warta. Schowałem więc rachunek do szuflady, żeby się trochę przeleżał. Za parę tygodni wyślę odpowiedź do sądu, a na rachunku wpiszę kwotę np. 145 zł 70 gr. Proszę zapamiętać: suma musi wyglądać poważnie, więc nie może być zaokrąglona. Wtedy odbiorca nabierze szacunku.

W 1974 roku Zonn był jednym z sygnatariuszy słynnego Listu 15, w którym domagano się zapewnienia Polakom żyjącym w ZSRR takich samych praw jak rodakom w innych krajach. Władze zareagowały bardzo ostro, umieszczając nazwiska sygnatariuszy petycji na czarnej liście. Kiedy Zonn zmarł w lutym 1975 roku, ówczesny mocno partyjny rektor UW Zygmunt Rybicki nie pozwolił nawet na wywieszenie zwyczajowej czarnej flagi i nekrologu na bramie uniwersyteckiej na Krakowskim Przedmieściu. Cenzura nie dopuszczała też do publikacji wspomnień o zmarłym w prasie. AKW

Wiedza i Życie 1/2019 (1009) z dnia 01.01.2019; Uczeni w anegdocie; s. 71

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną