domena publiczna
Człowiek

Odrażające konwulsje panslawizmu

Czy Putin postanowił reaktywować Związek Sowiecki? Wszak rozpad jego określił mianem „największej katastrofy politycznej XX wieku”. Odpowiedź brzmi: nie.

Przynajmniej nic nie mówił o tym w swym złowieszczym przemówieniu telewizyjnym 21 lutego. Dostało się wtedy nawet Leninowi za rzekome wylanie fundamentów państwowości ukraińskiej (co za bzdura!). Nie lał się też z jego ust patos „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej”, żołnierz radziecki nie zbawiał świata od faszyzmu, czerpiąc energię z ducha „radzieckiej przyjaźni narodów”. Nic z tych rzeczy. Russkij mir – to było kluczowe pojęcie przekazu. Putin mówił bowiem językiem XIX-wiecznych panslawistów. I to chyba nie przypadek, że pod koniec ubiegłego roku rosyjscy oficjele otwierali hucznie wystawę etnograficzną prezentującą „jedność kulturową” Rosjan, Białorusinów i Ukraińców.

21 lutego Putin przemawiał np. językiem głównego teoretyka panslawizmu Nikołaja Danilewskiego, który opiewał „oryginalność” i autentyzm (samobytnost’) kultury ruskiego narodu (Wielkorusi, Małorusi i Białorusini), mając niewiele do zaoferowania mniejszym narodom Imperium Rosyjskiego. Była to także nomenklatura carskich opisów statystycznych populacji Imperium i wielkiego spisu powszechnego ludności z 1897 r. Żadnych tam Ukraińców! Istnieją tylko „Małorosjanie” (Małorusini, Małorosi). Nie ma mowy o jakichkolwiek organizacjach ukraińskich i stowarzyszeniach kulturalnych. Jedyną organizacją ukraińską oficjalnie uznaną przez władze carskie był działający od 1907 r. Klub Ukraiński w Harbinie, wyjątkowej i specyficznej wysepce rosyjskiej założonej wokół torów Kolei Wschodniochińsdkiej (budowanej nota bene przez Polaków).

Rosja imperium kolonialnym? A gdzież tam! Danilewski wyśmiewał pogląd jakoby Rosja była „państwem kolosalnej wielkości, bez przerwy dokonującym podbojów i poszerzającym swoje granice”. Bo choć jest niemała powierzchniowo, to większą jej część zajął trójjedyny russkij narod, nie na drodze podbojów organizowanych przez państwo, ale – uwaga! – „pokojowego osadnictwa”. „Jeśli przypatrzeć się kwestii uczciwie i sumiennie, to – po prawdzie – żadnej z posiadłości Rosji nie można nazwać zdobyczą w tym złym, antynarodowym i dlatego nienawistnym dla ludzkości sensie”. Dla Danilewskiego „samodzielne, jednorodne politycznie i niepodzielne” państwo powinien tworzyć tylko używający różnych „narzeczy” russkij narod. Mniejszym narodom pozostawała jedynie asymilacja (slijanie) w ramach tegoż właśnie państwa.

Dla jego ideowego kolegi Nikołaja Strachowa rosyjska ekspansja kolonialna, w przeciwieństwie do tracącego wiarę w siebie Zachodu, nabierała mocno mistycznego sensu. „Musimy tylko przeniknąć tym duchem, który żyje od samego początku w naszym narodzie. Duch ten skrywa w sobie całą tajemnicę rozrastania się, siły i rozwoju naszej ziemi. Naród niczym ogromny balast spoczywający w głębi okrętu naszego państwa, sam jeden nadaje temu okrętowi potężną moc ruchu przed siebie, niezależnie od wszystkich wiatrów i burz dokoła, niezależnie od wahań jego sterników i kapitanów”.

Duch ten – jak przekonywał Iwan Aksakow, czołowy przedstawiciel nurtu słowianofilskiego – pochodził z krainy Słowian. Pisząc o słowiańskiej wystawie etnograficznej w Moskwie, wielkim przedsięwzięciu propagandowym zorganizowanym w 1867 r., aż buchał on niezdrowym podnieceniem i nieskrywaną ekscytacją: „Moskwa proponuje lekcję etnografii całej społeczności naukowej. (…) I to nie nasza wina, że fakt z dziedziny nauki sam z siebie niesie konsekwencje polityczne. Nie można walczyć z faktami, ani zakłamywać nauki. Przy całej swojej skromności, umiarkowaniu, umiłowaniu pokoju i bezinteresowności, nie chcąc nikogo straszyć, Rosja nie może skrywać więzi plemiennej 80 mln Słowian”.

Dziś więc ponownie „Moskwa zaproponowała lekcję etnografii całej społeczności naukowej”. Krwawą, brutalną i barbarzyńską. Bo jakoś rzeczywistość nie chce się dopasować do mistycznych proroctw XIX-wiecznych panslawistów i słowianofili. W istocie „nie można walczyć z faktami”.