Do poznawania przeszłości można wykorzystać węch
Przeszłość poznajemy dzięki zmysłowi wzroku i słuchu – czytając książki, oglądając dzieła sztuki, słuchając dawnej muzyki. Archeolodzy, architekci i konserwatorzy, badając stare budynki i artefakty, wykorzystują też dotyk. W znalezionych przez badaczy staroegipskich kosmetykach wyczuwalny był zapach zjełczałego tłuszczu, a z mumii czy latryn wydobywała się woń rozkładu, ale trudno było powiedzieć, że do poznawania historii wykorzystywaliśmy też węch. Zaniedbaliśmy ten zmysł, bo mało komu przychodziło do głowy, by brać pod uwagę coś tak ulotnego i nieobiektywnego. Badacze mieli za mało danych i brakowało im technicznych możliwości, by rekonstruować zapachy przeszłości, przede wszystkim zaś nie wierzyli w ludzki zmysł powonienia. Dziś jest inaczej.
Proste skojarzenia zapachowe wykorzystywane są przez aromamarketing. Miłe wonie rozpylane są w bankach, hotelach czy sklepach, by zachęcić do ich odwiedzania czy zakupów. Unoszący się w piekarniach zapach chleba, a w kawiarniach wanilii lub migdałów sprawia, że klienci nabierają apetytu. Kojarząca się z luksusem mieszanina zapachu oleju silnikowego, skóry i na przykład ambry w salonie samochodowym zachęca do zakupu drogiego auta.
Aby wywołać większe emocje w kontakcie ze sztuką, po zapachy sięgnęli artyści – rozpylają je podczas wystaw, seansów w teatrach czy kinach. Podobnie robią muzealnicy. Zakładają, że jeśli przy zwiedzaniu np. skansenu unosić się będzie aromat starej stajni czy kuźni, to goście lepiej zrozumieją przeszłość i zapamiętają eksponaty.
W wikińskiej osadzie w Yorku od 25 lat gości witają woń ogniska, suszonych jabłek i ryb wymieszane z odorem zwierząt, dziegciu i śmieci. Potwierdzeniem, że pomaga on w zapamiętywaniu, był eksperyment psychologów Johna P. Aggletona i Louise Waskett z Cardiff University z 1999 r. Polegał on na tym, że gości po wizycie w skansenie wypytywano o szczegóły ekspozycji, z tym że jedni dostawali do powąchania rozpylane tam aromaty, a inni nie. „Zapachowe podpowiedzi” pomagały w odtworzeniu wycieczki, co nie znaczy, że zapamiętali ją na całe życie.
Odtworzone zapachy przeszłości to także woń starych zakładów rzemieślniczych, pracowni mumifikacji albo fetor kanałów w XVI-wiecznym Amsterdamie – który niedawno czuć było w Mauritshuis Museum w Hadze. Ale rozpylanie zapachów nie jest zasadą. Nie wszyscy wierzą w wierność tych rekonstrukcji.
Zapachy i emocje
Nos umożliwia nam podróżowanie w czasie. To „efekt Prousta” nazwany tak od słynnej magdalenki, której aromat i smak cofnął bohatera powieści „W poszukiwaniu straconego czasu” do dzieciństwa. Pobudzane przez aromaty receptory w nabłonku nosa wysyłają informacje do ośrodka pamięci (hipokampu), połączonego z kierującym emocjami układem limbicznym. Stąd powiązanie zapachów z emocjami i powód, dla którego dochodząca do nozdrzy smuga dymu z ogniska przypomina nam pierwszy biwak. Z tym że wywołanie wspomnień dzięki prostym zapachom nie jest takie proste.
Po pierwsze, sprawdza się w cofaniu się do wydarzeń o wyjątkowo silnym ładunku emocjonalnym – często tych, które wydarzyły się w dzieciństwie i młodości pierwszy raz. Po drugie, są to zazwyczaj aromaty złożone – nie wystarczy sam zapach perfum pierwszego kochanka, by znów znaleźć się w jego ramionach; musi on być wymieszany z wonią skóry i aromatem miejsca, w którym doszło do zbliżenia.
To dlatego, choć badacze przeszłości od lat starają się rekonstruować wonie przeszłości możliwie rzetelnie, próby te nie zawsze kończą się sukcesem. Przykładem są rekonstrukcje perfum, których skład znamy z dawnych tekstów.
W 2019 r. na wystawie „Queens of Egypt” w National Geographic Museum w Waszyngtonie zwiedzający mogli powąchać Mendesian – ulubione perfumy Kleopatry, zrekonstruowane przez Dorę Goldsmith z Freie Universität w Berlinie. Punktem wyjścia było odkopanie w Mendes (dziś Tell el-Timai w Egipcie) manufaktury z III w., wytwarzającej wspominane w tekstach słynne pachnidło, jak i inny przebój starożytności – Metopian.
Badania laboratoryjne osadów ze ścianek flakonów wykazały, że w niektórych była mieszanka mirry, styraksu, kolibła egipskiego, żywicy strączyńca drzewiastego i kasji, a w innych znów galbanum, mirry, oleju migdałowego, kardamonu, tataraku, miodu, wina, nasion balsamowca i żywicy sosnowej. Zestaw składników znalezionych przez chemików mniej więcej odpowiadał składowi tych dwóch perfum, spisanemu przez Dioskurydesa, żyjącego w I w. greckiego lekarza, biologa i farmakologa.
Choć Goldsmith korzystała z naturalnych aromatów i starała się jak najwierniej odtwarzać technologie egipskie, jej perfumy były jedynie impresją na temat pachnideł z przeszłości. Przede wszystkim dlatego, że nie znamy tajemnic pozyskiwania aromatów i produkcji utrwalanych w tłuszczu wonności. Poza tym niewykluczone, że ówczesne kwiaty pachniały trochę inaczej. Nie mówiąc o tym, że gusta konsumentów też zapewne zmieniały się na przestrzeni wieków. Mendesian Kleopatry nie musiał pachnieć jak ten produkowany 300 lat później.
Jeszcze gorzej jest z Wodą Królowej Węgier, czyli perfumami, które w XIV w. zrobiły furorę w całej Europie, a które uwielbiała Elżbieta, córka Władysława Łokietka. Znając skład tego ziołowo-cytrusowego pachnidła, chemicy z Pollena-Aroma je odtworzyli. Kłopot w tym, że użyli sztucznie pozyskanych aromatów, co w zasadzie przekreśla ich podobieństwo do oryginału.
Prawdopodobne Mauritshuis Museum w Hadze udało się trafniej zrekonstruować aromat wydobywający się z pomanderów – ozdobnych ażurowych kul, stanowiących element biżuterii, w których noszono wonne substancje, by poza domem chronić się przed wszędobylskim smrodem. Podobnie jak Cecilii Bembibre z University College London, która „wzięła na warsztat” zapach pot-pourri z połowy XVII w. z domu rodziny Sackville-West w hrabstwie Kent. Wiedziała dobrze, jakie kwiaty i zioła były używane i jak przebiegał proces tworzenia tego „odświeżacza powietrza” (najczęściej suszone rośliny zasypywano solą i gdy podgniły, dodawano przypraw, tę wonną masę wkładano do perforowanych pojemników ustawianych w różnych miejscach domów).
Recepty i języki
Od dwóch lat dr Bembibre uczestniczy w zakrojonym na dużą skalę międzynarodowym projekcie Odeuropa. Jego celem jest multisensoryczne zbadanie przeszłości i pokazanie, że bez znajomości dawnych zapachów, ignorowanych w badaniach akademickich, nie sposób zrozumieć naszych dziejów.
Efektem projektu ma być stworzenie odeoteki – encyklopedii przywróconych do życia historycznych zapachów, związanych z nieistniejącymi już zawodami, nawykami czy potrawami oraz zgromadzenie wszelkich informacji o tym, jakie miały znaczenie. Aby sobie ułatwić sprawę, skoncentrowano się na Europie między 1600 a 1920 r. Jest to okres historyczny nieźle opisany, a przy tym zachodząca wówczas industrializacja i zmiany w higienie diametralnie zmieniły naszą wrażliwość zapachową.
Grupa chemików, historyków, językoznawców i informatyków z Anglii, Holandii, Niemiec, Włoch, Francji i Słowenii podchodzi do zadania multidyscyplinarnie. Włosi koncentrują się na analizie starych recept medycznych i przepisów na potrawy. Niemcy szukają na utrwalonych przez artystów obrazach gestów, które mogą wskazywać, że któraś z przedstawionych postaci coś poczuła – np. dłoni trzymanej przy nosie (co może wyjaśnić, w jakich sytuacjach zapachy miały znaczenie). Lingwiści skupiają się na badaniu, jak mówiono o zapachach w różnych językach i jakie wywoływały emocje (zgromadzili już 20 tys. wzmianek w 5 językach).
Jednocześnie chemicy stale pracują nad rekonstrukcją zapachów, zachowując przy tym najwyższe naukowe standardy. Dlatego zanim Cecylia Bembibre wraz z twórczynią perfum Sarah McCartney odtworzyła zapach biblioteki w katedrze św. Pawła w Londynie, przebadała skład chemiczny znajdującego się w jej wnętrzu powietrza. Próbki pobrała przed renowacją zabytku w 2017 r.
Kwiaty i śmieci
Pomysł badawczy jest nowoczesny i działający na wyobraźnię, ale pełen niejasności, które mogą podważyć jednoznaczność tych rekonstrukcji.
W przypadku zapachowej historii najnowszej badacze będą korzystać z pomocy olfaktorycznych świadków, czyli ludzi, którzy mogą jeszcze pamiętać zapachy dziś już nieistniejące (np. aromat drewnianych podkładów kolejowych konserwowanych toksycznym olejem kreozotowym czy zapach magla). Z dawniejszymi woniami zadanie jest trudniejsze.
Przede wszystkim dlatego, że nasza wrażliwość na zapachy bardzo się zmieniła wraz z rozwojem cywilizacji. Ludzie otoczeni wszechobecnym smrodem byli na niego bardziej uodpornieni (im dłużej się przebywa w cuchnącym otoczeniu, tym bardziej wzrasta tolerancja na odór). Ponadto odtworzenie zapachu np. średniowiecznego zakładu szewskiego zawsze będzie w jakimś stopniu uproszczone. U każdego szewca pachniało przecież trochę inaczej – u brudasa i pijaka nad zapachami skóry, drewna i klejów unosił się odór gorzałki i potu, a w piwnicznej kanciapie – wilgoci i pleśni.
To samo dotyczy zapachów średniowiecznych miast. Odór śmieci, ekskrementów, brudnych ciał ludzi i zwierząt był odczuwalny wszędzie – ale nie wszędzie tak samo intensywnie, chociażby dlatego, że bogacze otaczali swe domy ogrodami i murami. W dodatku każda olfaktoryczna mieszanka była unikatowa. Zależała też od pory dnia i roku. I tak jest do dziś.
Właśnie te różnice zapachowe od lat starają się butelkować perfumiarze i artyści. W założonej w 1990 r. w Wersalu osmotece znajduje się największa kolekcja zapachów z różnych regionów i miast (głównie francuskich). Artystka norweska Sissel Tolaas czy Brytyjka Kate McLean zbierają wonie różnych miast świata, nie bojąc się tych uchodzących za mało atrakcyjne – jak zapach spalin, moczu, petów czy psiej kupy.
Producenci perfum wypuszczają pachnidła mające nas przenieść do różnych miast, ale stawiają na ich najprzyjemniejsze aromaty. W perfumach o nazwie Tokyo dominuje zapach zielonej herbaty, yuzu czy wiśni. A w Istambule czuć będzie kawę, korzenie i suszone owoce.
Ludzie i zwierzęta
Nawet jeśli odtwarzanie zapachów dawnych miast zawsze będzie pod pewnymi względami umowne, to i tak da nam pewne wyobrażenie o ówczesnych woniach. Na pewno zaś kompleksowe badania tej sfery ludzkiego życia odpowiedzą na pytania o ewolucję naszych zapachowych gustów, wrażliwość na wonie oraz ich wpływu na życie.
Ludzkim nosom daleko do zwierzęcych. A nasze węchowe upośledzenie musiało znacznie się pogłębić w toku ewolucji, skoro z 853 genów kodujących wonie czynnych pozostaje zaledwie 387. Zaszkodziła nam zapewne cywilizacja, bo ludy pierwotne zdecydowanie lepiej radzą sobie z rozpoznawaniem zapachów niż my. Przy naszej plastyczności mózgu sprawa nie jest do końca przegrana, istnieje bowiem możliwość „obudzenia” jego uśpionych regionów. Przykładem są perfumiarze, kiperzy czy kucharze, którzy dzięki ćwiczeniom radzą sobie w świecie aromatów znacznie lepiej niż inni.
Może zwrócenie uwagi na wonie przeszłości da naszemu węchowi impuls do rozwoju? To ważne zwłaszcza po pandemii, która u wielu nadwyrężyła i tak niedoskonały zmysł powonienia.