Paul Ham: Żyjmy dla dobra tego świata, a nie dla rojeń o przyszłym
|
|
Paul Ham – australijski historyk, były dziennikarz biznesowy, specjalizuje się w dziejach XX w. Wykłada m.in. w paryskim Sciences Po i w London School of Economics. W Polsce ukazały się jego książki „1914. Rok końca świata” i – ostatnio – „Dusza. Historia ludzkiego umysłu”. |
KASPER KALINOWSKI: – Czy w ogóle możliwe jest opisanie historii duszy od zarania cywilizacji w różnych kulturach?
PAUL HAM: – Myślę, że to wykonalne. Ale możliwe, że mówię tak, ponieważ właśnie to zrobiłem. Historia duszy rozpoczęła się wśród rdzennych mieszkańców Australii, w najstarszym nieprzerwanie istniejącym społeczeństwie na Ziemi. Jak zauważył wielki socjolog Émile Durkheim, który prowadził tam badania terenowe: „Każde ludzkie ciało skrywa wewnętrzną istotę, zasadę życia, która je ożywia: jest to dusza”. Zakładał on, że rdzenna australijska koncepcja duszy powstała w izolacji. Aborygeni nie czerpali ze starszych, obcych tradycji, bo takie nie istniały. Ich ideę duszy Durkheim podsumował następująco: „Bardziej rozwinięte religie i filozofie dokonały już tylko jej udoskonalenia, nie dodając nic naprawdę istotnego”.
Wszystkie starożytne społeczeństwa podzielały w jakiś sposób tę prehistoryczną koncepcję. W umyśle neolitycznym dusza osobista była animą, oddechem, cieniem czy esencją jakiejś osoby, która ożywiała ciało. A życie ludzkie stanowiło indywidualny wyraz zbiorowej świadomości plemienia. Ta wspólna świadomość łączyła zjawiska zewnętrzne, takie jak zdrowie i choroba oraz pożywienie i głód, z dobrem i złem oraz ze szczęściem i smutkiem. Stąd modlitwa i składanie ofiar.
Każde społeczeństwo w historii wyobrażało sobie życie pozagrobowe; miejsce, do którego po śmierci udaje się dusza i gdzie przebywają bogowie. Oczywiście koncepcje życia pozagrobowego w kulturach starożytnego Egiptu, Grecji czy Rzymu różniły się od koncepcji chrześcijańskich i islamskich (tym dwóm ostatnim zawdzięczamy wizje piekła i raju). Jeśli chodzi o bóstwa, dla których tak wielu z nas żyje i umiera, to zostały one oczywiście stworzone przez człowieka, zrodzone z przerażenia naszej powstającej świadomości, poczucia izolacji na tej dziwnej planecie i tęsknoty za odpowiedziami związanymi z tajemnicą śmierci.
A czy znajdziemy kultury, które nie wierzą w życie pozagrobowe? Często jako przykład podaje się judaizm.
Judaizm stanowi wyjątek wśród największych (i zdecydowanej większości mniejszych) religii, ponieważ nie obiecuje życia pozagrobowego. Można się więc zastanawiać, dlaczego Żydzi byli i wciąż są tak posłuszni jego przykazaniom. Co mogą zyskać? Cóż, Ziemię Obiecaną! Ludzie zapominają, że Bóg obiecał im „prawdziwą ziemię”, a nie królestwo w niebie. I ją otrzymali. To dlatego ortodoksyjni Żydzi są tak wrogo nastawieni do rozwiązania dwupaństwowego: Izrael i Palestyna. Księga Rodzaju nigdy nie obiecała Kananejczykom ani innym plemionom nawet kawałka ziemi, którą Bóg dał starożytnym Izraelitom.
Jeśli chodzi o życie pozagrobowe, to – jak możemy przeczytać w Księdze Rodzaju – „prochem jesteś i w proch się obrócisz”. Po śmierci nie ma nic. Teksty żydowskie są jednak pełne sprzeczności. Pojawia się coś w rodzaju piekła – Talmud sugeruje, że dusza wkracza do Gehinnom (Gehenny), czyli doliny na zachód od Jerozolimy, analogicznej do chrześcijańskiego piekła lub antycznego Hadesu. Dusza spędza tam całe miesiące i obserwuje, jak ciało gnije, zanim Bóg ją zniszczy (nie wyjaśniono jak), spali ciało i rozrzuci prochy.
Szczególne miejsce hańby zarezerwowano dla czcicieli fałszywych bogów. Odkrycie zwęglonych szkieletów niemowląt w Kanaanie i innych miejscach Ziemi Świętej potwierdziło opowieść z Księgi Jeremiasza o Żydach, którzy porzucili Jahwe i składali ofiary całopalne z dzieci Baalowi, bogu Kananejczyków i Syryjczyków. Gehenny nie należy jednak mylić z Szeolem, „miejscem pobytu zmarłych”, rodzajem czyśćca. Tam zmarli muszą czekać rok, zanim ich dusze zostaną osądzone jako dobre lub złe.
Z kolei hinduiści i buddyści wierzą w kołowrót samsary – odradzanie się ciała i duszy w nieustannym dążeniu do osiągnięcia mokszy lub nirwany. Natrafimy również na wywodzącą się z filozofii Spinozy świecką koncepcję życia pozagrobowego jako powrotu do natury. Spinoza utożsamiał „boga” z naturą, na stulecia przed pojawieniem się ruchów ekologicznych i hipotezy Gai.
Czy to, w co wierzyli przedstawiciele danej kultury, przekładało się na ich codzienne życie? Być może gdyby świat wikingów nie stał w obliczu nieuchronnej katastrofy – Ragnaroku – ci nie staliby się postrachem Europy?
Możemy tylko spekulować. Moim zdaniem perspektywa Ragnaroku sprawiała, że pogodzeni z okrutnym końcem wikingowie postanowili czerpać z życia doczesnego, ile tylko mogli. To znamienne, jak szybko ich system wierzeń upadł po kontakcie z chrześcijaństwem, które oferowało perspektywę zbawienia w niebie.
Czy zatem bogowie zostali stworzeni przez nasze lęki i wyobraźnię?
Tak. Bogów stworzył człowiek. Przez nasz strach przed nieznanym i rosnącą świadomość izolacji w naturze. Ta świadomość odróżniała nas od innych zwierząt i domagała się jakiegoś pocieszenia, odpowiedzi: „Dlaczego tu jesteśmy? Kto lub co nas tu umieściło?”. Niesamowity paradoks prehistorycznej egzystencji polegał na tym, że im bardziej ludzie epoki kamienia łupanego stawali się świadomi otaczającego ich świata, tym bardziej czuli się wyobcowani. Z radością przyjmowali dobre znaki, które zapowiadały pomyślny wynik polowania czy najazdu, a unikali złych omenów, które zapowiadały wojnę, suszę lub powódź. Bogowie zostali zrodzeni z naszych lęków i nadziei.
Według historyka Paula Johnsona „odkrycie” jednego boga przez starożytnych Hebrajczyków zmieniło ludzkość i było „może i największym ze wszystkich punktów zwrotnych w historii”. Zgadza się pan?
To z pewnością jeden z największych punktów zwrotnych w historii. Moment, który rozdzielił spoglądających w przyszłość monoteistów od czczących przeszłość politeistów. Należy jednak zaznaczyć, że ten zwrot miał stopniowy charakter i zajął starożytnym Hebrajczykom całe wieki, pełne bolesnych wątpliwości i metafizycznych spekulacji. Te zmagania spisano na zwojach, które Żydzi nazywają Torą. Poza nimi jedynie zaratusztrianie mogliby pretendować do roli odkrywców odkrycia jednego boga, ale zabrakło im literackiego geniuszu Biblii.
Judaizm nie był więc pierwszą religią monoteistyczną. Co wiemy o innych?
Pierwsi byli prawdopodobnie wspomniani zaratusztrianie z Persji, którzy składali ofiary jedynemu bóstwu, Ahura Maździe, już w VII w. p.n.e. Ciekawym faktem jest również próba utworzenia monoteistycznej religii przez zbuntowanego wobec tradycji faraona Echnatona. Był to jednak bardziej kult jego osoby niż monoteizm.
Dopiero w VI w. p.n.e. natrafiamy na pierwsze ślady Jahwe – w świadomości Żydów jedynego Boga, który stworzył świat i ludzkość na swoje podobieństwo. W owym czasie Żydzi potępiali współwyznawców, którzy zwracali się ku innym bogom, nawet jeśli byli do tego zmuszeni.
Wspomina pan, że „chrześcijaństwo skasowało starożytną religię, zanurzając egipskie serce w marynacie własnego wynalazku, jakim było poczucie winy”. Poczucie winy jest głównym składnikiem chrześcijańskiej duszy?
Z pewnością to kluczowy element „duszy katolickiej”. Możemy go bezpośrednio powiązać z udrękami św. Augustyna, który z zadziwiającą błyskotliwością dostrzegł ogromny konflikt między wyższymi aspiracjami duszy – wolą i intelektem – a pragnieniami ciała. Wiemy, co jest słuszne, zauważał, i wiemy, co powinniśmy robić, ale coś nam w tym przeszkadza. Doszedł do wniosku, że ludzka wola bez pomocy Boga nie jest w stanie oprzeć się demonicznym pragnieniom, które ją nękają. Ludzkość jest zbyt słaba i zbyt zniewolona przez własne słabości, żeby sobą rządzić. Tylko łaska Boża może zapewnić jej siłę i wyzwolić duszę z niewoli ciała.
Augustynowi można również zarzucić (lub podziękować, jeśli jest się wierzącym) promowanie doktryny grzechu pierworodnego, która stanowi centralny element wiary katolickiej. Wywodził on pochodzenie wiary chrześcijańskiej od „boskiej iskry”, którą Bóg tchnął w Adama i Ewę. Niestety, ich pierwotne nieposłuszeństwo zgasiło ją i każde nowo narodzone dziecko nosi w sobie „grzech pierworodny” swoich „pierwszych rodziców”. Zgodnie z tą ideą wszystkie dzieci, które umarły nieochrzczone, trafiały do piekła. Tylko poprzez chrzest w wierze katolickiej niemowlę mogło pozbyć się wrodzonej niegodziwości, uniknąć płomieni i wyrosnąć na prawdziwego chrześcijanina. Oczywiście chrzest był również potężnym narzędziem ewangelizacyjnym.
Największym osiągnięciem Augustyna było wykorzystanie własnej biografii – historii nawrócenia wyjątkowo utalentowanego, nienasyconego kobieciarza – jako teologicznego wzorca zbawienia dla całego świata. Rozważając przemianę własnej duszy z pełnego namiętności młodzieńca w oświeconego chrześcijanina, przyszły święty przyjmował, że śledzi losy duszy każdego człowieka. Wielu współczesnych chrześcijan stawia Augustyna za wzór. Pozostali uważają, że wyrządził niezmierzone szkody psychice, niszcząc bardziej tolerancyjne teologie Orygenesa i Pelagiusza i przenosząc własne pełne poczucia winy sumienie na dzieci, które w innym przypadku pozostałyby niewinne.
Obciążając nasze naturalne pragnienie przyjemności seksualnej poczuciem winy i nienawiścią do samych siebie, a do tego przestrzegając tych, którzy się im oddawali, że ryzykują wieczne potępienie, Augustyn wypaczył zdrowy rozwój ludzkiej seksualności. Doprowadził katolików do ślepej uliczki poczucia winy, nerwicy, a nawet szaleństwa. Czy to możliwe, że moralne fundamenty Kościoła katolickiego zostały ukształtowane przez pogardę jednego człowieka do samego siebie?
Tylko że dusza chrześcijaństwa, z czyśćcem i kultem świętych, znacznie różni się od przesłania Jezusa. Kto ją stworzył?
Jezus przewodził żydowskiej sekcie, a święty Paweł przekształcił ją w chrześcijaństwo, przyjmując do grona wyznawców nieobrzezanych mężczyzn. Długo jednak musiałbym tłumaczyć, w jaki sposób idea duszy Chrystusa – królestwa bożego obecnego w nas wszystkich – została przejęta i przekształcona, najpierw przez św. Pawła, a następnie przez ojców Kościoła (Orygenesa, Pelagiusza, św. Augustyna, Tertuliana), krzyżowców, Lutra, Kalwina i wielu innych. Tu odsyłam czytelników do mojej książki.
Czy chrześcijaństwo nadal jest duszą Zachodu?
Na całym świecie obserwujemy odrodzenie wiary religijnej, a chrześcijaństwo przeżywa swoisty renesans, choć o ograniczonym zakresie. Pozostaje nieoficjalną religią Zachodu, ale najszybciej rozwijającym się wyznaniem na świecie jest obecnie islam. Wątpię jednak, żeby kiedykolwiek zastąpił chrześcijaństwo jako religia „zachodnia”. Chociaż lepiej pamiętać, że siły muzułmańskie dotarły do bram Wiednia już w 1683 r.
Kto ostatecznie pogrzebał koncepcję duszy na Zachodzie? Prawosławny biskup Mikołaj Serbski (1880–1956) opisał Darwina, Nietzschego i Marksa jako „trzy upiory cywilizacji”. Ktoś z nich?
Wszyscy trzej, ale wymieniłbym też Freuda. Moim zdaniem ci „czterej jeźdźcy” ateizmu zrobili najwięcej, aby wyeliminować ideę Boga i duszy na Zachodzie. Pod koniec XIX w. większość robotników słyszała o „Manifeście komunistycznym” i uzurpacji Boga przez państwo. W tym czasie duchowni ścierali się z naukowcami o teorię ewolucji Darwina, mającego rządzić światem „nadczłowieka” Nietzschego pożądało całe spektrum polityczne, a „odkrycie” Freuda dotyczące nieświadomości, superego i psychicznych korzeni poczucia winy było już na bardzo zaawansowanym etapie.
Pańskim zdaniem dwa totalitaryzmy XX w. – nazizm i komunizm – możemy porównać do świeckich religii. Miały odpowiednik „duszy”?
Usiłowały stworzyć świecką wersję duszy, równie wierną bogu, jakim było państwo, co dusza religijna Chrystusowi i Bogu. Przywódcy komunistyczni wiele się nauczyli od zorganizowanej religii. Ironią historii jest fakt, że system bolszewicki, świadomie lub nie, naśladował strukturę Kościoła katolickiego. Bolszewicy wyświęcali przecież własnych marksistowskich „teologów”, mianowali „kapelanów”, czyli komisarzy, którzy egzekwowali czystość doktryny, konsekrowali „świętych” i „męczenników” sprawy komunizmu, toczyli „święte wojny” przeciwko wrogom klasowym, oczyszczali własne szeregi z „heretyków”, takich jak Lew Trocki, oraz czcili „proroka” – Karola Marksa.
Oczywiście nigdy otwarcie nie sięgali po tak oczywiste porównanie, ale wmawiali sobie, że ich dzieło jest żywym triumfem „naukowych” praw historii, zgodnie z tezami Marksa. Stalin zazdrościł potęgi Kościołowi katolickiemu. Całe życie próbował wymusić podobną ślepą lojalność narodu rosyjskiego, ale brutalna siła nie miała tyle siły perswazji co obietnica zbawienia.
Jeśli chodzi o nazistów, to ten mały, podskakujący mężczyzna z wąsikiem przypominającym szczoteczkę do zębów sam porównywał się do Chrystusa. Gapiący się na niego Niemcy odruchowo postrzegali Hitlera jako mesjasza, a wielu Włochów tak odbierało postać Mussoliniego.
Nazizm i komunizm mówią nam również wiele o bezsensowności walki z religią, która nigdy w historii nie zakończyła się sukcesem. Jak historyk postrzega tę kwestię?
Uważam, że prześladowania wzmacniają religię. Przeciwności losu pogrążają ludzi jeszcze bardziej w świecie fantazji. Trzymają się wtedy swojej wiary w cuda, boską sprawiedliwość czy niebiańskie wybawienie, ponieważ to jedyne, co im pozostaje. Na tej zasadzie wygnanie babilońskie umocniło wiarę Żydów i ukształtowało żydowską tożsamość.
Osobnym tematem jest dusza kobiet, na ogół pomijana i lekceważona. Czy tak było we wszystkich kulturach?
Na to pytanie nie da się odpowiedzieć w kilku zdaniach. Smutną prawdą jest, że duchowość kobiet była przez tysiąclecia zaniedbywana przez kolejne kultury i religie. Poświęciłem temu cały rozdział swojej książki. Na Zachodzie wszystko zaczęło się od tragedii Ewy, której „nieposłuszeństwo” do dziś obwinia się za „słabość”, „niewierność” i „kapryśność” kobiet. To zupełna bzdura. Jeśli historia z raju czegoś nas uczy, to pokazując siłę bajki, która może zatrzymać i zniechęcić umysły racjonalnych mężczyzn, wyłączając ich zdolność do krytycznego myślenia. Warto się zastanowić, ile błyskotliwych umysłów, ile stuleci, ile okazji zostało straconych lub zmarnowanych na studia nad żebrem Adama oraz bezdusznością i podporządkowaniem kobiet. Te przekonania utrzymują się w dzisiejszym świecie. Rozsądek i nauka nie uwolniły umysłów od klątwy Edenu ani nie osłabiły mocy mitu, który mąci męskie umysły.
Wydaje się, że nikt nie zauważył zniknięcia duszy z naszego życia. Czy potrzebujemy jej w erze sztucznej inteligencji?
Potrzebujemy duszy lub umysłu bardziej niż kiedykolwiek, ale nie duszy w znaczeniu religijnym. Potrzebujemy ludzkiego ducha, któremu zawdzięczamy cudowne dzieła sztuki, genialne odkrycia naukowe, demokrację i odwagę, by poszukiwać tej nieuchwytnej cechy, którą jako pierwszy wyraził Sokrates – naturalnej sprawiedliwości. Potrzebujemy również ludzkiej duszy lub umysłu, aby tworzyć oryginalne idee i myśli. Czy sztuczna inteligencja ma oryginalne pomysły? Nie. Jest czysto syntetyczną pochodną wszystkiego, co ludzkie. Owszem, niezwykle szybką, ale mimo wszystko odtwórczą.
Pisze pan, że „zaczęło się od nieba, a skończyło na mózgu”. Jaki był najważniejszy punkt zwrotny, który sprawił, że zastąpiliśmy pytania o duszę nauką?
Odwaga oryginalnego myślenia. Piękne umysły Kopernika i Galileusza, Spinozy i Newtona, Locke’a i Burke’a oraz dorobek oświecenia. Te idee i ideały są dziś niszczone przez przedpotopowych obskurantystów i neomonarchistów, którzy – gdyby tylko mieli okazję – cofnęliby nas do koszmarnego, przedoświeceniowego świata Biblii i stosów. Nazywam takich ludzi technofeudalistami.
Być może dzisiaj kwestia „duszy” jest kwestią „umysłu”? Może dusza wcale nie umarła?
Zgadzam się. Kartezjusz był pierwszym zachodnim filozofem, który stosował terminy „dusza” i „umysł” jako synonimy. Stąd kartezjański dualizm ciała i umysłu. Należy jednak podkreślić, że Kartezjusza poprzedził wielki arabski filozof Awicenna, który jako pierwszy wyraźnie rozróżnił ciało i umysł. Od tamtej pory neurolodzy próbują zrozumieć umysł: jak działa i co stanowi przedmiot jego subiektywnej świadomości.
Nikt jeszcze nie odpowiedział na trudne pytania dotyczące umysłu. Jesteśmy na początku drogi do zrozumienia ludzkiej świadomości. Nasze pojęcie dobra i zła, wewnętrzne sumienie kontrolujące nasze działania, nie zostało nam dane przez współczesne religie. Można je prześledzić 5 tys. lat wstecz, do czasów starożytnych Egipcjan, ale nikt nie wie, skąd wzięło się sumienie ani dlaczego je posiadamy.
Koniec panowania umysłu jest możliwy. Czy boi się pan sztucznej inteligencji?
Tak. Ponieważ AI zaciera granicę między tym, co autentyczne, a tym, co odtwórcze, między tym, co oryginalne, a tym, co syntetyczne. W świecie samowystarczalnej sztucznej inteligencji stracimy poczucie rzeczywistości. Będziemy żyć pośród replik, pochodnych, makiet, memów i bezsensowności. Nie uważam, że AI nas zniszczy, bo dlaczego wyższa forma życia miałaby chcieć nas zabić? Raczej nas zniewoli. To już się dzieje. Za każdym razem, gdy poddajemy się „umysłowi” maszyny.
Wydał pan wiele książek o wojnach. Czy pomogło to panu w pisaniu o duszy? Jak sześć lat pracy nad najnowszą książką pana zmieniło?
To dobre pytanie. Wcześniej opisywałem mroczne epizody. Jednak historia wojen nauczyła mnie, że tylko poprzez zrozumienie przeszłości możemy uwolnić się od tyranii. Odkryłem, że jedynym, co łączy narody w stanie wojny, jest siła wiary. Bez przekonania, że „Bóg jest po naszej stronie” lub (w krajach komunistycznych i faszystowskich), że „ideologia jest po naszej stronie”, narody nigdy nie wyruszyłyby na wojnę. Tyrani o tym wiedzą, dlatego muszą odwołać się do ludzkich przekonań, zanim nakażą im zabijanie, okaleczanie, gwałcenie i podbijanie.
Czy świat może pewnego dnia obudzić się i zdać sobie sprawę, że większość koszmarów przeszłości wynikała z naszej wiary w bajki? Że państwo, któremu złożyliśmy przysięgę wierności, było odrażającą dyktaturą zbudowaną na utopijnym micie? Że nadejście Mesjasza i nadzieja na życie pozagrobowe były marzeniami wyczarowanymi przez naszych przodków? Że idea państwa narodowego była nostalgiczną fantazją, niegodną naszych poświęceń? I że powinniśmy żyć dla dobra tego świata, a nie dla rojeń o tym przyszłym?
ROZMAWIAŁ KASPER KALINOWSKI