Pulsar - najciekawsze informacje naukowe. Pulsar - najciekawsze informacje naukowe. Archiwum
Człowiek

Marta Dzyndra: W Antarktyce Polakom i Ukraińcom jest do siebie jeszcze bliżej

Polską Stację Antarktyczną im. Henryka Arctowskiego od ukraińskiej stacji badawczej Akademik Wiernadski dzieli zaledwie 450 km w linii prostej. O radościach i niepewnościach związanych z zimowaniem rozpoczętym tuż przed wojną, opowiada biolożka Marta Dzyndra.
Marta DzyndraArchiwumMarta Dzyndra

Marta Dzyndra jest biolożką. Ukończyła studia na wydziale genetyki Lwowskiego Uniwersytetu im. Iwana Franki. Uczestniczka 27. Ukraińskiej Ekspedycji Antarktycznej (2022–2023) do stacji Akademik Wiernadski zarządzanej przez Państwowe Naukowe Centrum Antarktyczne.

Daga Bożek: Spotkałyśmy się, kiedy jechałaś do Lwowa z Antarktyki z przystankiem w Warszawie. Jak się wtedy czułaś?

Marta Dzyndra: To było bardzo dziwne uczucie. Kocham swoje miasto, ale zostawiałam za sobą miejsce, za którym już tęsknię. Wracałam z domu do domu. Poza tym żyłam wciąż wspomnieniami z rocznej wyprawy, ale nie wiedziałam, co mnie czeka w kraju. Tak wiele się wydarzyło przez te kilkanaście miesięcy mojej nieobecności.

O tym, że zakwalifikowałaś się do wyprawy, dowiedziałaś się 2 lutego 2022 r.

Byłam przeszczęśliwa, od razu zaczęłam się szykować, choć wylot wyznaczono na 26 lutego. No i dwa dni wcześniej wybuchła wojna. W tym momencie wyprawa zaczęła mi się wydawać fanaberią wobec tego, co się dzieje w moim kraju.

Brano pod uwagę jej odwołanie?

Nie. Stanowisko Ministerstwa Obrony Narodowej było takie, że mężczyźni biorący udział w ekspedycji nie zostaną powołani do wojska – mają realizować wyznaczoną misję. Uznano, że wyprawa jest na tyle ważna dla ukraińskiej nauki, że nie można z niej zrezygnować – mimo że część uczestników poprzedniej wcześniej wróciła do kraju, żeby pojechać na front. Jednogłośnie zdecydowaliśmy, że jedziemy, bo czuliśmy, że zadanie, jakie przed nami postawiono, jest ważne. Kiedy już byłam w Antarktyce, moi bliscy i przyjaciele prosili mnie o opowieści i zdjęcia stamtąd. Wydawało mi się to nie na miejscu, ale szybko zrozumiałam, że to dla nich odskocznia od wojennej codzienności, coś, co daje im siłę.

Sam wyjazd nie był łatwy, prawda?

Start z Kijowa, jak to było zaplanowane, stał się niemożliwy. A uczestnicy wyprawy byli z różnych części Ukrainy – mieliśmy np. kolegów z Charkowa. Nasz lekarz tuż przed wyjazdem zaangażował się w pomoc poszkodowanym w wyniku działań wojennych. Dlatego przed wyjazdem zebraliśmy się we Lwowie. Gościłam u siebie wszystkich przyjezdnych. Ta trudna sytuacja niesamowicie nas zjednoczyła.

Później już było spokojnie: z Warszawy przez Katar i Brazylię dotarliśmy do Chile. A w Punta Arenas, wsiedliśmy na nasz statek Noosfera i dopłynęliśmy do stacji.

Czym się zajmowałaś, zanim pojechałaś na 27. Ukraińską Ekspedycję Antarktyczną?

Z wykształcenia jestem biologiem. Ukończyłam studia na wydziale genetyki Lwowskiego Uniwersytetu im. Iwana Franki. Pracę magisterską pisałam z neurogenetyki – dotyczyła Drosophilii melanogaster, a więc popularnej muszki owocówki. Po studiach pracowałam w laboratorium analitycznym w dziale kontroli jakości preparatów medycznych i leków.

Marzyłaś o pracy w stacji polarnej?

Odkąd pamiętam. Urodziłam się w styczniu i zawsze lubiłam zimę. Kiedy miałam kilka lat, mówiłam rodzicom, że kiedyś na pewno pojadę na wyprawę naukową, najlepiej do Antarktyki. Później życie różnie się toczyło, ale nie zapomniałam o swoich marzeniach. Regularnie jeździłam w góry i właśnie tam wróciłam do dziecięcych planów. Początkowo myślałam o wyprawie turystycznej, ale koszt takiego wyjazdu był poza moim zasięgiem. Kiedy zobaczyłam ogłoszenie o pracę dla biologa morskiego na stronie Państwowego Naukowego Centrum Antarktycznego, postanowiłam spróbować swoich sił. Wyniesione z pracy w laboratorium doświadczenie okazało się bardzo przydatne. Zmienił się tylko obiekt badań.

W waszym 14-osobowym zespole było trzech biologów. Jakie ty miałaś zadania?

Zbierałam próby bakterioplanktonu, badałam, jak zmienia się skład wody morskiej w zależności od obecności mikroorganizmów czy cyrkulacji azotu i fosforu. Wspomniane próbki konserwowałam do dalszych badań genetycznych w Kijowie i w Instytucie Molekularnej Biologii Komórki i Genetyki im. Maxa Plancka w Dreźnie, gdzie pracuje moja kierowniczka. Łącznie prowadziłam badania na dwudziestu antarktycznych wyspach. Były one częścią większych, których celem było zrozumienie, jak funkcjonuje i zmienia się ekosystem Antarktyki.

Na Wyspie Króla Jerzego trwa właśnie modernizacja Polskiej Stacji Antarktycznej im. Henryka Arctowskiego. Kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, również w tej części świata współpraca z Rosją została zerwana, co oznaczało duże zmiany w polskiej logistyce polarnej. Dzięki współpracy z Ukrainą udało się zrealizować część dostaw sprzętu statkiem RV Noosfera i kontynuować inwestycję.

Jak w Ukrainie wygląda rekrutacja na misje polarne?

Kandydat wysyła CV wraz z wypełnionym formularzem osobowym i szczegółową ankietą dotyczącą stanu zdrowia. Ja dwa miesiące później otrzymałam zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną do Kijowa. Jej elementem była również rozmowa online z zespołem pracującym na stacji polarnej. Przed nim trzeba było wykazać się nie tylko wiedzą zawodową, ale również znajomością realiów pracy na stacji badawczej.

W Polsce, jeżeli kandydaci zostaną zakwalifikowani, otrzymują kontakt do kolegów w Antarktyce, żeby przed wyjazdem zapytać o istotne kwestie.

A badania psychologiczne? U nas kieruje się na nie od razu po rozmowie.

Podczas rekrutacji do Stacji Arctowskiego ten etap następuje później, razem z badaniami medycznymi. Ich wynik jest znany w ciągu maksymalnie paru dni.

My czekamy dłużej, a badania medyczne są później. I nic tak jak one nie zintegrowało naszej grupy – przechodziliśmy je w podobny składzie, w jakim trafiliśmy później do Antarktyki.

Gdzie? Przyszli polarnicy pracujący na Stacji Arctowskiego zazwyczaj są badani w Wojskowym Instytucie Medycyny Lotniczej w Warszawie.

W Narodowym Wojskowym Centrum Klinicznym w Kijowie. Od pewnego czasu Centrum Antarktyczne z nimi współpracuje. Pracują tam specjaliści, którzy są przyzwyczajeni do kontaktów z polarnikami. Do wykonania jest cała lista badań, więc cały proces trochę trwa.

Ci, którzy pozytywnie przeszli badania, są kierowani na szkolenia stanowiskowe, które odbywają się w Instytucie Biochemii i Biofizyki PAN, jednostce zarządzającej Stacją Arctowskiego, a także biorą udział w tygodniowym obozie szkoleniowym w Gdyni. I jest to skład podstawowy, wytypowany do wyjazdu. A jak jest u Was?

Podobnie. Tyle że w moim przypadku były to aż 24 osoby.

Przecież grupa zimująca liczy podobnie jak na Stacji Arctowskiego, ok. dziesięciu osób?

To podstawowy i rezerwowy skład ekspedycji. Mało tego – nikt na tym etapie jeszcze nie wie, w której jest grupie. Przez tydzień uczymy się, jak wygląda życie na stacji, jaka jest specyfika pracy na wszystkich stanowiskach, na wypadek, gdyby trzeba było komuś pomóc lub na chwilę go zastąpić. Dzięki temu cała załoga ma dość szeroką wiedzę o samej stacji i prowadzonych na niej badaniach. Oprócz szkoleń teoretycznych mieliśmy też zajęcia praktyczne, odbywaliśmy dyżury podobne do tych na stacji.

Na wyprawie łączy się różne funkcje w ramach jednego stanowiska. Na przykład będąc naukowcem, trzeba umieć obsługiwać łódź motorową. Poza tym takie szkolenie ma też pokazać, jak ludzie radzą sobie z codziennymi mniej ambitnymi zajęciami takimi jak mycie toalet, pomaganie w kuchni czy regularne odśnieżanie i na ile potrafią w tym zakresie ze sobą współpracować. Stacja polarna to miejsce, gdzie nikt cię nie będzie wyręczał.

Czy zachowania podczas takich szkoleń są później oceniane przez psychologów?

Tak. Obserwacje są wykonywane nawet podczas kolacji – zwraca się uwagę, jak ludzie siedzą przy stole, o czym rozmawiają, czy wolą być w grupie, czy raczej trzymają się na uboczu. W ramach szkoleń są organizowane również gry z zakresu team buildingu, co daje szerokie pole do kolejnych obserwacji. Dopiero po tak przeprowadzonym procesie rekrutacji kandydat otrzymuje informację, czy zakwalifikował się do udziału w wyprawie.

Stacja Wiernadski działa od 1996 roku. Ty i twoje koleżanki nie byłyście pierwszymi uczestniczkami wyprawy całorocznej, ale udział pań w ukraińskich ekspedycjach antarktycznych nie jest jeszcze tak liczny, jak na Stacji Arctowskiego.

Przykład polskich kolegów ze Stacji Arctowskiego pozytywnie mnie zaskoczył, podobnie jak informacja, że u was kobiety pracują również jako kierownicy wypraw. To dopiero przed nami. Na drugiej wyprawie w latach 1997–1998 zimowały cztery, później była długa przerwa. Ukraińskie badaczki pojawiły się znów na stacji Wiernadski dopiero kilka lat temu. Nasza ekspedycja była wyjątkowa z dwóch względów – po raz pierwszy do stacji dotarliśmy własnym statkiem i po raz pierwszy po bardzo długiej przerwie w stacji pracowało przez rok kilka kobiet. Zimowałam z dwiema – meteorolożką Andżeliką Hanczuk i Oksaną Iwanichą, „ozonometrystką”, czyli badaczką warstwy ozonowej. Myślę, że był to pewnego rodzaju test, czy się sprawdzimy w tej pracy, a przy okazji pewna rewolucja w organizacji wypraw do stacji Wiernadski.

Podejrzewam, że czułyście pewną odpowiedzialność, a może nawet presję.

W pewnym sensie tak. Myślę, że naszym przykładem pokazałyśmy, że w badaniach polarnych nie jest istotna płeć, tylko kwalifikacje i odpowiednie nastawienie. Życie na stacji polarnej pokazuje, że kobiety i mężczyźni doskonale się uzupełniają w pracy i podczas wykonywania codziennych obowiązków.

W momencie wybuchu wojny wszelkie działania naukowe z Federacją Rosyjską zostały zerwane. Dlatego też została nawiązana współpraca, w ramach której pływający pod ukraińską banderą statek RV Noosfera zrealizował już dwa rejsy, zabierając ludzi i cargo do i ze Stacji Arctowskiego. A jednocześnie budynki w Warszawie należące do instytutu zostały udostępnione ukraińskim badaczom – do celów noclegowych i przeładunkowych.

Wiem, że wcześniej korzystaliście z rosyjskich statków, więc zdaję sobie sprawę, co to znaczy w logistyce polarnej stracić nagle części środków do realizacji badań. Bardzo szybko udało się tę współpracę między naszymi krajami nawiązać. Gościliśmy też Polaków ze Stacji Arctowskiego w naszej bazie w Antarktyce, to było bardzo miłe spotkanie. I tu, i tam jest nam blisko do siebie.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną