Mick West: Ludzie biorą za UFO samoloty, gwiazdy i pelikany
|
Mick West (ur. 1967 r.) – Brytyjczyk z pochodzenia, programista. Współzałożyciel firmy Neversoft Entertainment produkującej gry komputerowe (kupionej w 1999 r. przez Activision). Od 2003 r. bada teorie spiskowe, m.in. dotyczące smug chemicznych (chemtrails) i UFO. Jest aktywny w mediach społecznościowych, a na jego kanale w serwisie YouTube można obejrzeć dokładne analizy filmów przedstawiających rzekome statki obcych. Napisał też książkę „Escaping the Rabbit Hole. How to Debunk Conspiracy Theories Using Facts, Logic, and Respect”. Członek znanej amerykańskiej organizacji Committee for Skeptical Inquiry (CSI). Mieszka w Sacramento w Kalifornii. |
Marcin Rotkiewicz: David Grusch, były oficer amerykańskiego wywiadu wojskowego, zeznał niedawno przed komisją Kongresu, że USA prowadzą supertajny program: badają statki kosmitów oraz ich ciała. Jak traktować takie rewelacje?
Mick West: Na pewno są to niezwykłe tezy wymagające niezwykłych dowodów. Grusch nie przedstawił żadnego. Opowiadał o tym, co usłyszał od innych osób. Przypomina to historie z wczesnych lat 50., kiedy pojawiło się wielu podobnych „sygnalistów” mówiących o tajnych programach UFO. Wtedy też lada moment miały zostać ujawnione przełomowe informacje, ale nic takiego się nie wydarzyło.
W telewizji NewsNation Grusch mówił jeszcze bardziej szokujące rzeczy niż w Kongresie.
Twierdził m.in., że niektórzy obcy mordują ludzi. Podobnie jak służby specjalne, chcące utrzymać informacje o UFO w sekrecie. I że pojazdy kosmitów przybywają do nas z innego wymiaru i są wielkości boiska, choć z zewnątrz wydają się znacznie mniejsze. Co ciekawe, jeden z nich miał zostać zestrzelony we Włoszech jeszcze w 1933 r., a papież Pius XII przekazał tę informację Stanom Zjednoczonym. Dzięki pomocy Watykanu obiekt został przetransportowany do USA w 1944 lub 1945 r.
Zdaniem Gruscha, realizowana jest też wyrafinowana kampania dezinformacyjna. O supertajnym programie nie wie nawet prezydent USA – jest traktowany przez konspiracjonistów jako osoba zbyt krótko piastująca swoją funkcję, by powierzać jej tak newralgiczne informacje.
Brzmi to jak kalka z klasycznych ufologicznych teorii spiskowych lub seriali typu „Z Archiwum X”. Tyle że tu wypowiada się – pod przysięgą – były oficer wywiadu i odznaczony weteran z Afganistanu. W dodatku występujący oficjalnie jako sygnalista, czyli osoba informująca o naruszeniu prawa.
Nie wykluczam, że on rzeczywiście dotarł do jakiegoś mocno utajnionego programu. W kompleksie wojskowo-przemysłowym robi się sporo podejrzanych interesów. Gra toczy się bowiem o potężne pieniądze. Grusch mógł więc coś odkryć, kiedy szukał kosmitów. Dobrze by było, gdyby zostało to dokładnie zbadane. Aczkolwiek raczej nie dowiemy się wszystkiego o wynikach dochodzenia Kongresu, gdyż będzie ono dotyczyło tajnych programów rozwoju broni. Sprawa pozostanie więc w zawieszeniu.
Wojsko i służby specjalne mają długą tradycję w posługiwaniu się kosmitami jako przykrywką dla tajnych operacji militarnych. Połowę obserwacji UFO w latach 50. i 60. można przypisać tajnym lotom samolotów szpiegowskich U-2, a później SR-71. Tak to swego czasu oceniła sama CIA.
Rzeczywiście tak było.
To dlaczego dał się na to nabrać oficer wywiadu wojskowego?
Grusch zaczął mocno interesować się tematem UFO w 2017 r. Zapewne za sprawą głośnego artykułu, który ukazał się wtedy w „The New York Times” i opisywał wojskowy program badania niezidentyfikowanych zjawisk powietrznych [Unidentified Aerial Phenomena, UAP – przyp. red.], jak zaczęto określać UFO. Prowadzono go w latach 2007–12. Dziennikarze „NYT” umieścili też w internecie materiały wideo z kamer amerykańskich myśliwców. Widać na nich spotkania z obiektami, które miałyby być pozaziemskiego pochodzenia. Wywołało to ogromną sensację na całym świecie. Od tamtego czasu można mówić o wielkim powrocie zainteresowania tematyką UFO.
Prof. Greg Eghigian, historyk z Penn State University, pisał w 2021 r. na łamach „Boston Review”, że ten renesans UFO nie jest specjalnie zaskakujący. Takie wzrosty zainteresowania mają charakter cykliczny, więc to tylko kolejna fala, która niedługo opadnie, a później pojawi się następna. Zgadza się pan z jego oceną?
Tak, aczkolwiek obecna fala jest wyjątkowo duża. Z kilku powodów. Jeden z nich to oczywiście internet, w którym można np. umieścić filmy z nagraniami domniemanego UFO oraz kontaktować się z innymi wyznawcami kosmitów. Ponadto – za sprawą pojawienia się dronów, a ostatnio chińskich balonów szpiegowskich – wojsko ma sformalizowany obowiązek przyglądać się wszystkiemu, co wydaje się podejrzane na niebie, i to analizować. Łatwo więc o pomyłki, czyli interpretowanie obrazu czegoś zwyczajnego jako tajemniczego pozaziemskiego obiektu.
Ten wzrost to również efekt sprawnie przeprowadzonej kampanii medialnej. Stoi za nią wpływowa grupa wyznawców UFO (POLITYKA 52/21).
Ta kampania trwa nadal, a do „lobby UFO” należą politycy, byli urzędnicy wysokiego szczebla, miliarder Robert Bigelow i dziennikarze. Współautorką wspomnianego artykułu z „The New York Times” z 2017 r. jest niezależna reporterka śledcza Leslie Kean. Ona nie ukrywa swoich kontrowersyjnych poglądów na temat UFO, o którym napisała książkę. Wierzy też w zjawiska paranormalne, takie jak kontakty z duchami i życie pozagrobowe.
Jak to możliwe, że tak poważny amerykański dziennik opublikował tak tendencyjny artykuł?
Podobno i tak został on okrojony z pewnych najbardziej dziwacznych wątków, m.in. opisów „badań” prowadzonych na zakupionym przez Bigelowa ranczu Skinwalker w stanie Utah. Miejscu rzekomo pełnym paranormalnych zjawisk i odwiedzanym przez UFO. Zapewne ważną rolę w przekonaniu redakcji do tego materiału odegrał Ralph Blumenthal, jego współautor, a w latach 1964–2009 etatowy reporter dziennika.
„NYT” wyciągnął jednak lekcję z tej historii. Kiedy wiosną tego roku Kean z Blumenthalem zaproponowali tekst promujący rewelacje Gruscha, jeszcze przed jego zeznaniami w Kongresie, redakcja dziennika odrzuciła materiał. Podobnie postąpił „The Washington Post”, który zaczął weryfikować sensacyjne tezy. Dlatego Kean i Blumenthal opublikowali swój artykuł w o wiele mniej znaczącym internetowym serwisie „The Debrief”.
Tekst w „NYT” pomógł wyznawcom UFO, ale chyba jeszcze większe znaczenie miało to, że Grusch zeznawał w Kongresie, siedząc w towarzystwie dwóch pilotów wojskowych, Davida Fravora i Ryana Gravesa. To poważni ludzie?
Tak, cenieni lotnicy. Szczególnie Fravor, który był dowódcą eskadry myśliwców uderzeniowych, tzw. Czarnych Asów, stacjonujących w Kalifornii.
Jak komuś takiemu nie ufać...
Ja też im wierzę, że podczas służby zobaczyli coś dziwnego. Pytanie tylko, co to było? Obydwaj są przekonani, że obiekty zachowujące się inaczej niż wszystkie znane ziemskie pojazdy. Ja mam w tej kwestii odmienne zdanie.
Co zatem widział Fravor?
Każdy może się o tym przekonać, bo nagranie z kamery samolotu z 2004 r. to właśnie jedno z ujawnionych w 2017 r. w internecie. Nazwano je „Tic Tac”, gdyż sfilmowany obiekt przypomina kształtem znany cukierek. Aczkolwiek wideo jest raczej rozczarowujące, jeśli ktoś spodziewa się zobaczyć szczegóły tajemniczego pojazdu. Jedyne, co na nim widać, to rozmyta plamka, która wydaje się wykonywać nieduże ruchy, a później nagle odlatuje z pola widzenia. Po dokładnej analizie tego materiału mogę powiedzieć, że jest to uchwycony w podczerwieni tył innego samolotu. Jego ruchy są pozorne – wynikają z przełączania się kamery między trybami rejestracji obrazu. Zaś bardzo szybkie przemieszczenie się w bok to rezultat tego, że kamera nie mogła dalej dokładnie śledzić obiektu i po prostu przestała się poruszać.
Kolejne dwa słynne nagrania UFO pochodzące z amerykańskich myśliwców i wykonane w latach 2014–15 to tzw. „GIMBAL” oraz „GOFAST”.
Na pierwszym również widać rozmytą plamkę przypominającą latający spodek, który dodatkowo się obraca. Dokładnie to pasuje do ruchów kamery śledzącej obiekt. Stąd zresztą nazwa „GIMBAL”, bo tak określa się specjalne uchwyty, stosowane m.in. w dronach, pozwalające na stabilizację obrazu. Sfilmowany wówczas obiekt to także najprawdopodobniej inny samolot. Natomiast Gofast to obiekt znajdujący się gdzieś w połowie dystansu między filmującym z góry myśliwcem a powierzchnią morza. Ruch samolotu wojskowego sprawia, że wydaje się, iż coś pędzi nad wodą. Tymczasem ów obiekt robi to powoli, zapewne z prędkością wiatru. To przypuszczalnie balon, np. meteorologiczny.
Narodziny latających spodków
24 czerwca 1947 r. po godz. 15 pilot amator Kenneth Arnold poszukiwał nad Górami Kaskadowymi w stanie Waszyngton zaginionego samolotu transportowego. W pewnym momencie dostrzegł „niesamowity jasny rozbłysk” i „dziewięć lecących i dziwnie wyglądających obiektów”. Początkowo sądził, że to klucz gęsi, ale poruszały się zbyt szybko. Ponadto osiem obiektów było półokrągłych, a znajdujący się na czele i trochę wyżej miał kształt sierpowaty. Arnold wyliczył później, że leciały z rekordową na ówczesne czasy prędkością ponad 1,9 tys. km/h. Złożył stosowny raport. Następnego dnia spotkał się też z dziennikarzami lokalnej gazety, którzy szybko opublikowali tekst o jego przygodzie. Zainteresowały się nim inne media i wieść rozniosła się po świecie. Przy czym Arnold posłużył się specyficznym porównaniem: dziwne pojazdy miały się poruszać jak spodki puszczone po tafli wody, czyli lekko odbijając się od niej. Dziennikarze albo dobrze go nie zrozumieli, albo postanowili posłużyć się chwytliwym hasłem, bo zaczęli pisać o spotkaniu z „latającymi spodkami” (lub talerzami). Arnold aż do śmierci w 1984 r. próbował wyjaśniać, że chodziło mu tylko o sposób lotu, a nie kształt.
Przygodą amerykańskiego pilota zainteresowało się również wojsko, które z pomocą FBI przeprowadziło śledztwo. Nie tyle z obawy przed kosmitami, ile sowiecką technologią, być może przewyższającą amerykańską (właśnie zaczynała się zimna wojna). Konkluzja: to nie byli Sowieci ani ufoludki, tylko złudzenie optyczne.
W połowie 2021 r. ukazał się raport przygotowany przez Biuro Dyrektora Wywiadu Narodowego USA na zamówienie Kongresu. Było o nim głośno w mediach, choć liczył tylko dziewięć stron i informował o 144 przypadkach zaobserwowania UAP przez amerykańskich wojskowych w latach 2004–21. Do końca udało się wyjaśnić jeden – niezidentyfikowanym zjawiskiem okazał się nieszczelny balon.
To bardzo kiepski dokument. Jeden z owych „niewyjaśnionych przypadków” udało mi się dość szybko rozpracować. Film, dostępny w internecie, został zrobiony z pokładu niszczyciela USS Russell za pomocą kamery noktowizyjnej. Wojskowi obserwowali niebo, gdyż wydawało im się, że gwiazdy to jakieś drony. W środku kadru można zobaczyć migający obiekt w kształcie trójkąta. Zwolennicy UFO szybko okrzyknęli go latającą piramidą. Tymczasem wyjaśnienie jest banalne – w tego typu kamerach noktowizyjnych przesłona często ma kształt trójkąta. Miganie obiektu świadczy zaś o tym, że to najprawdopodobniej samolot, gdyż dokładnie pasuje do świateł lecącego Boeinga 737. Co nie dziwi, okręt znajdował się dokładnie na trasie z Hawajów do Los Angeles.
Mam nadzieję, że kolejny raport okaże się znacznie lepszy, gdyż budżet na ten cel został powiększony. A liczniejszym zespołem pokieruje znacznie rozsądniejsza osoba niż poprzednik.
Do badania UFO zabrała się również NASA, która powołała panel specjalistów ds. UAP. Jego pierwsze publiczne spotkanie odbyło się w tym roku.
Jestem raczej rozczarowany tą inicjatywą. NASA zastanawia się, w jaki sposób wykorzystać dane z satelitów do śledzenia UAP. Nie sądzę, żeby wiele z tego wynikło. Panel nie przyjrzy się więc głośnym przypadkom, np. nagraniom z myśliwców, gdyż z góry je odrzuca jako zbyt niedokładne. Myślę, że NASA będzie działać w tej sprawie dość wolno. A jeśli coś znajdzie, będą to materiały zdecydowanie niejednoznaczne.
W internecie publikuje pan wiele, często bardzo wnikliwych, analiz filmów rzekomo przedstawiających UFO. Z jakim odzewem się spotykają?
Prawie codziennie dostaję podziękowania, m.in. od ludzi, którym pomogły one w wydostaniu się z „króliczej nory” UFO. Czyli wierzących, że tego typu filmy są ważnym dowodem na istnienie kosmitów.
Co sprawiło, że zajął się pan obalaniem teorii ufologicznych?
Nie powiedziałbym, że próbuję coś obalić. Raczej badam poszczególne przypadki sfilmowania UFO. Jest to dla mnie bardzo interesujące i w jakimś sensie zabawne. Kiedy pojawia się jakieś nowe nagranie UFO, od razu mam ochotę mu się przyjrzeć. Odpalam Photoshopa oraz oprogramowanie do edycji wideo i zaczynam analizę. Traktuję to jako łamigłówkę i fajną okazję do porozmawiania z różnymi ludźmi, np. pilotami myśliwców.
Był pan producentem gier komputerowych. To pomaga?
O tak, i to bardzo! Tworząc grę, bierzesz coś ze świata trójwymiarowego i umieszczasz na dwuwymiarowym ekranie. Kiedy analizujesz film, wykonujesz podobną pracę, tylko w odwrotnej kolejności – zastanawiasz się, co dana dwuwymiarowa scena reprezentuje w 3D. Do tego potrzebne jest zrozumienie całej matematyki 3D, no i prostej fizyki, czyli tej stosowanej w grach wideo. Zatem brania pod uwagę m.in. przyspieszenia, prędkości, pędu czy siły widocznych na ekranie obiektów.
Czy zna pan choćby jeden film, na którym uchwycono coś, czego nie dało się wyjaśnić pańskimi narzędziami?
Rozczaruję pana – nic takiego nie trafiło w moje ręce. Jeśli czegoś nie mogłem wyjaśnić, to z powodu kiepskiej jakości materiału. Obraz był rozmazany albo film nakręcony w nocy trzęsącą się kamerą.
Czym najczęściej okazują się sfilmowane UFO?
Ptakiem lub muchą, które znajdą się w kadrze, np. za filmowanym samolotem – niektórym wydaje się wtedy, że jest on śledzony przez statek obcych. UFO może być też drobinką kurzu unoszącą się w pomieszczeniu. Na filmach często nie widać też skrzydeł samolotów, więc wyglądają jak ów słynny Tic Tac i poruszają się w dziwny sposób z powodu kiepskiej stabilizacji obrazu kamery. Ludzie często też biorą za UFO planetę Wenus lub jasne gwiazdy, zwłaszcza gdy te migoczą różnymi kolorami.
Temat UFO narodził się dzięki amerykańskiemu pilotowi Kennethowi Arnoldowi, który w 1947 r. zaobserwował obiekty poruszające się jak „latające spodki”. Ma pan swoją interpretację, co naprawdę mógł wówczas zobaczyć?
Raczej nie, bo to zbyt stara historia i mamy jedynie ustną relację. Ale spośród kilku sceptycznych wyjaśnień najbardziej prawdopodobnym wydają mi się pelikany.