Człowiek: paleolityczne ciało w rzeczywistości cyfrowej
Serial „Dojrzewanie” wzbudził na całym świecie uzasadnione zainteresowanie i niemilknące kontrowersje. Wśród tej kakofonii głosów szczególnie donośnie wybrzmiewa... cisza ze strony zwolenników ewolucyjnego tłumaczenia złożonych procesów kształtujących naszą egzystencję. A dojrzewanie to proces kluczowy dla każdego gatunku – dochodzenia osobników do momentu, gdy będą mogły wypełnić najważniejszą z ewolucyjnego punktu widzenia powinność, czyli wydanie na świat potomstwa i przekazanie swoich genów następnym pokoleniom. Kto tego nie zrobi (czasem pośrednio, przez krewnych) lub zrobi to mniej skutecznie od innych, ten traci punkty w wielkiej grze o życie, jaka toczy się na Ziemi od 4 mld lat.
Ten okres dochodzenia (dojrzewania właśnie) do rozrodu można nazwać dzieciństwem, a moment osiągnięcia gotowości do prokreacji – dorosłością lub dojrzałością. Dorosły jest ten, kto „dojrzał” do przekazania swych genów. I tu od razu widać osobliwość naszego gatunku – o dojrzewaniu mówimy nie przed, ale po osiągnięciu zdolności do rozrodu. Dojrzewanie (adolescence) następuje po pokwitaniu (puberty), więc najwyraźniej dojrzewamy do czegoś innego niż tylko do możliwości wydania na świat potomstwa. To jedna z bardzo licznych nietypowych cech naszego gatunku. I to właśnie ewolucja jest w stanie najlepiej jej zagadkę wyjaśnić.
Czytaj też: Kobiety paleolitu: sprawne, sprytne, kreatywne. Naukowcy długo się co do nich mylili
Tylko dla dorosłych
Mówi się, że nasze dojrzewanie nie ma związku z prokreacją, lecz jest okresem zdobywania kompetencji społecznych, koniecznych do radzenia sobie w coraz bardziej komplikującym się świecie. Zwierzęta tych problemów nie mają, więc u nich dojrzewanie i pokwitanie to w istocie ten sam proces – kto już „dojrzał”, ten nie powinien tracić więcej czasu...
Trudno odmówić logiki temu rozumowaniu, ale rodzi się pytanie, dlaczego dobór naturalny i u nas nie wydłużył dzieciństwa, które służy do zdobywania potrzebnych w dorosłym życiu kompetencji. Dlaczego zdolność i chęć do aktywności płciowej przychodzą tak wcześnie? Odpowiedź zwykle jest taka, że zmiany społeczne przyszły na tyle późno, że ewolucja nie miała czasu nas do nich przygotować. Jesteśmy niedopasowani – i to na wielu różnych poziomach naszej egzystencji. Późne dojrzewanie jest tylko jednym z nich.
Seks ma służyć płodzeniu potomstwa, a jeśli zyskuje walor sam w sobie, to ewolucja przestaje działać. I tego udało się dokonać ludziom.
Jak ważna jest reprodukcja zaraz po zakończeniu dojrzewania, przekonuje nas wiele przykładów ze świata fauny. Niektóre zwierzęta poświęcają własne życie, by jak najszybciej i najskuteczniej wypełnić tę powinność. O modliszkach wszyscy słyszeli, ale jest wiele drastyczniejszych przykładów. Dobrą ilustracją są australijskie pająki czerwonogrzbiete, których samce są regularnie spożywane przez samice po kopulacji, gdy u modliszek taka uczta godowa zdarza się sporadycznie. Co więcej, samce tych pająków aktywnie pomagają samicom w seksualnym kanibalizmie, ustawiając podczas kopulacji swe ciała w pobliżu aparatu gębowego samicy. W wielu przypadkach akt płciowy trwa jeszcze po tym, gdy niemal całe ciało samca zostało już skonsumowane. Warto zauważyć, że ten akt podwójnej konsumpcji jest opłacalny dla obu stron – samica, poza plemnikami, otrzymuje pożywienie, a samiec gwarancję, że bezużyteczne już dla niego białko wspomoże nosicieli jego genów.
U gatunków bardziej długowiecznych i o przedłużonym dzieciństwie wygląda to oczywiście inaczej (np. bardziej opłaca się wielokrotnie wydawać na świat potomstwo, niż ginąć po pierwszym podejściu), ale zasada, że osiągnięcie dojrzałości płciowej jest początkiem dorosłości, pozostaje bez zmian. Poza jednym wyjątkiem – nami.
Czytaj też: Dlaczego człowiek jest tak wyjątkowy? Proste pytanie, piekielnie trudna odpowiedź
Wrócą chłopcy, jak należy
Ma to dla nas poważne konsekwencje. Osiągamy dojrzałość płciową (u obojga płci) sporo wcześniej, niż dojrzewamy społecznie i zakładamy rodziny. Te kilka lat „pomiędzy” to okres szczególnie groźny i niebezpieczny – biologia pcha młodych chłopców/mężczyzn do często ryzykownych, awanturniczych zachowań, które określić można jako „godowe”. Bo wśród gatunków rozmnażających się płciowo to samice niemal zawsze są cenniejszym „zasobem”, o który samce muszą zabiegać. U ssaków jest to szczególnie wyraźne, bo samice ponoszą ogromne koszty prokreacji (ciąża, laktacja), a samce praktycznie żadnych. Aby przekazać swe geny, muszą więc się czymś wykazać i potwierdzić swą wyższość nad innymi samcami.
Co gorsza, ów okres rywalizacji przypada u nas na czas, gdy chłopcy nie są jeszcze dorośli, więc nie ponoszą pełni odpowiedzialności za swe czyny, a konkurencja jest bardzo ostra. W serialu „Dojrzewanie” bohater mówi, że „80 proc. dziewczyn wybiera w końcu 20 proc. chłopców”, więc akces do tego wąskiego klubu jest bardzo utrudniony. Rodzi to wielorakie problemy. W przeszłości radzono sobie z nimi różnie, ale pod jednym względem panowała zgoda: z chłopcami, którzy są już dojrzali, ale jeszcze nie dorośli, postępowano inaczej niż z dziewczętami. Jak to mogło wyglądać w praktyce, pokazują przykłady tych społeczności, które wciąż żyją tak, jakby świat się nie zmienił.
I tak u Masajów dziewczęta wkrótce po pierwszej miesiączce (menarche) wydawane są za znacznie starszych i mających już odpowiednią pozycję społeczną mężczyzn, co dla obu stron oznacza zakończenie „godów”. A chłopcy, po krótkim okresie ceremonialnych rytuałów i tańców, wiele następnych lat spędzają we własnym towarzystwie, bez kontaktu z dziewczętami, ćwicząc zdolności bojowe jako strażnicy plemiennych terenów. Dopiero po odbyciu takiej trwającej ok. 10 lat „służby wojskowej” i po podobnej do wcześniejszej o dekadę ceremonii wracają do macierzystej grupy i – już jako starszyzna (w wieku dwudziestu paru lat!) – otrzymują pełnię praw i są gotowi do żeniaczki i upragnionego statusu ojców rodziny. Ich żonami zostają dziewczęta po pierwszej menstruacji.
Masajowie nie są wyjątkiem, to samo działo się i gdzieniegdzie wciąż dzieje, a nawet przybiera jeszcze skrajniejsze formy. Na niewielkich wyspach w zatoce Karpentaria na północ od Australii tubylczy chłopcy w okresie dojrzewania są izolowani od swych społeczności i poddawani obrzezaniu. By izolacja była kompletna, uczą się języka migowego, którym będą się posługiwać podczas następnych lat. Poddawani są wówczas kolejnemu, bardziej brutalnemu obrzezaniu i uczą się nowego, tym razem wokalnego języka dostępnego tylko dla nich. Po tym okresie inicjacji, gdy przeszli już odpowiednią szkołę życia, wracają do swoich i – jako dorośli – żenią się i zakładają rodziny.
Przed przybyciem Europejczyków podobne zwyczaje panowały wśród wielu innych społeczności zbieracko-łowieckich: dziewczęta wychodziły za mąż po pierwszej miesiączce i wkrótce potem rodziły dzieci, chłopcy długo czekali na swój czas, poddawani brutalnym zabiegom inicjacyjnym. Jak te zwyczaje kształtowały się w Europie i jak doszło do dzisiejszych problemów z nastolatkami, którą autorzy głośnej książki „Mismatch” Peter Glukman i Mark Hanson określają tym właśnie tytułowym słowem – „niedopasowanie”?
Wilki wojny
W indoeuropeistyce stosuje się niemieckie pojęcie Männerbund (bractwo, braterstwo) odwołujące się do pradawnych mitów wszystkich ludów Europy, ale też Indii i Iranu, opisujących bandy kawalerów spędzających wiele lat w bezżeństwie i wyżywających swe instynkty w rozbojach, kradzieżach i gwałtach, lecz także na obronie interesu własnych społeczności, z których na kilka lat zostali wykluczeni. Ten okres odseparowania od kontaktów z kobietami i względnej bezkarności jest integralną częścią społecznego ładu. To pojęcie, z początku odnoszące się do germańskich społeczności, przejęli badacze innych ludów indoeuropejskich.
Powszechność przekazów o bandach młodzieńców, żyjących często na wilczą modłę i z wilkami się utożsamiających, każe myśleć o wspólnym praźródle, które musiało być żywe u przodków ludów indoeuropejskich – koczowniczych plemion ze stepów czarnomorskich, które z początkiem III tysiąclecia p.n.e. przywędrowały do Europy (a znacznie później również na teren Półwyspu Indyjskiego) i dały początek dzisiejszym Europejczykom oraz wielu ludom południowej Azji.
Lecz Europa w tym czasie nie była przecież pusta. Jakim więc cudem ten niewielki lud (zwany po angielsku Yamnaya lub bardziej swojsko „jamowcami”) zdołał w stosunkowo krótkim czasie podbić całą Europę, kładąc zarazem kres rozwijającym się tam od tysiącleci bogatym i zasobnym populacjom, budowniczym monumentalnych megalitów na zachodzie i twórcom wyrafinowanej sztuki (Cucuteni-Trypole) na wschodzie, na terenie dzisiejszej Rumunii i Ukrainy? Odpowiedź tkwi w jednym słowie – kóryos. Określa ono bandy młodych dojrzewających chłopców, których w okresie pokwitania izolowano od społeczeństwa, zwalniano z obowiązujących „w domu” reguł i zachowań i pozwalano im na zaspokajanie wszelkich, nawet najdzikszych, popędów.
Dla społeczności w ruchu, przed którymi step otworzył wrota do nieskończonych podbojów, obecność tej stałej kohorty młodych buntowników stworzyła okazję, by ruszyć na podbój nowych lądów – a Europa była najbliżej i kusiła zielonymi dolinami, bujnymi łąkami i zasobnymi osadami, które powstały tuż „za miedzą”, po drugiej stronie Dniepru i dalej na zachód, aż po Karpaty. W pewnym sensie tym chłopcom dzisiejsza Europa zawdzięcza swój obraz (choć może słowo „wdzięczność” jest tu nieco na wyrost). Kóryos do złudzenia przypominają bandy masajskich młodzieńców czy dawnych Aborygenów, choć pod względem brutalności nie mieli pewnie sobie równych.
Osiągamy dojrzałość płciową sporo wcześniej, niż dojrzewamy społecznie i zakładamy rodziny. Ten okres „pomiędzy” jest szczególnie groźny.
Ich skuteczność dobrze ilustruje niesłychana kariera męskich chromosomów Y w Europie – dziś te indoeuropejskie (R1a i R1b) absolutnie zdominowały te lokalne, zwłaszcza we wschodniej i w północnej Europie, dokąd lud Yamnaya przybył najwcześniej. Dane ze wczesnych szkieletów indoeuropejskich, zarówno w Europie, jak i w Indiach, pokazują, że o ile zdobywcy zawsze wykazują genetyczne związki ze stepem, o tyle ich żeńskie towarzyszki są zwykle miejscowe. Ta niezwykła asymetria – dominacja bardzo nielicznych haplotypów chromosomu Y i ogromna mnogość ich żeńskich odpowiedników jest uderzająca i wskazuje na asymetrię stojących za nimi płci. Przybyli z zewnątrz stosunkowo nieliczni najeźdźcy płodzili dzieci z nieporównanie liczniejszymi miejscowymi kobietami i ślad owych podbojów do dziś jest czytelny w chromosomach Y i mtDNA mieszkańców obu subkontynentów. Jak się zdaje, już pierwszy kontakt miejscowych mężczyzn i najeźdźców skończył się dla tych pierwszych prawdziwym ludobójstwem – chromosomy Y i ich geny znikają nagle z zapisu.
Gdy w końcu najeźdźcy poczuli się „u siebie”, gdy osiedli na roli i zbudowali miasta, również i instytucja kóryos zanikła, choć przetrwała w podaniach, a gdzieniegdzie i powróciła po setkach lat w mało zmienionej postaci. Sposób traktowania młodzieńców w greckiej Sparcie jest dobrze znany. Pośród czynów, jakich od nich oczekiwano, było także uśmiercenie niewolnika, a ci, którzy okazywali się do tego niezdolni, podlegali karze.
Łowcy żyli dłużej
„Dlaczego świat, w którym żyjemy, tak bardzo nie pasuje już do potrzeb naszych ciał”. Tak brzmi podtytuł książki „Mismatch”, która ukazała się w 2006 r. Autorzy – dwaj profesorowie medycyny – spisali w niej problemy, z którymi borykają się współczesne społeczeństwa, a które sprowadzają się do jednego stwierdzenia: ciała mamy paleolityczne, ale rzeczywistość to XXI w. Lub inaczej: biologia przystosowała nas do świata, którego od tysięcy lat już nie ma, a zmiany, które zaszły i w większości są naszym dziełem, były i są tak szybkie, że dobór naturalny nie miał szans za nimi nadążyć. Rozziew między biologią a szeroko pojętą kulturą stale się powiększa i jeśli w ogóle dajemy sobie z tym jakoś radę, to dzięki technologii, która powoli czyni z nas na poły cyborgów, oraz medycynie, która z coraz większym trudem i przy coraz większych kosztach leczy nas z chorób i wyciąga z problemów, które często sami na siebie sprowadziliśmy (pomyślmy o epidemii otyłości).
Jednak najciekawszy jest chyba rozdział o dojrzewaniu. Autorzy sytuują początek tego rozwierania się nożyc na czasy niemal współczesne, a największe jego nasilenie – na ostatnie 100 lat. Wobec wszystkiego, o czym była mowa wyżej, musi to brzmieć szokująco.
Zaczynają od przypomnienia, że w całym świecie ożywionym i wśród gatunków rozmnażających się płciowo czas powstania kompetencji seksualnych i czas narodzin pierwszych dzieci z grubsza się pokrywają, bo nad tym pracuje dobór naturalny. Inaczej rodziłyby się dzieci pozbawione opiekuńczych rodziców, co w przypadku gatunku ludzkiego jest biologicznym absurdem, bo nasze dzieci są wśród wszystkich ssaków najbardziej niedołężne i najdłużej od takiej opieki uzależnione. A normą wśród ssaków jest, że osiągnięcie kompetencji płciowych prowadzi do seksualnej aktywności – nie dlatego, by mieć więcej dzieci, ale by mieć więcej przyjemności lub by dać upust instynktom. Biologia już zadbała, by nikt się w tych powinnościach nie ociągał.
Jak ten paradoks tłumaczą autorzy? Otóż twierdzą, że tego rozziewu przez ostatnie setki lat po prostu nie było lub był znacznie mniejszy i mniej uciążliwy niż dziś. Glukman i Hanson są lekarzami, nie paleoantropologami, i horyzont ich zainteresowań to czasy historyczne, a więc – z grubsza – od powstania nowoczesnych państw. Ich struktura demograficzna przez większość ich istnienia opierała się na ludności wiejskiej i rolniczej, a rolnictwo – choć przyniosło rozliczne korzyści na poziomie całych populacji – na poziomie osobniczym (więc tym, na który działa dobór) dokonało regresu.
Dobrze pokazuje to porównanie szkieletów ludów zbieracko- łowieckich i rolniczych – ci pierwsi są wyraźnie wyżsi, zdrowsi i silniej zbudowani. Ba, nawet wielkość mózgu najstarszych Europejczyków naszego gatunku (a i wcześniejszych neandertalczyków!) była średnio większa niż ich późniejszych rolniczych następców. Skąd te różnice? Odpowiedzialne są głównie dwa czynniki – znacząco mniej zróżnicowana dieta rolników, oparta w znacznej mierze na węglowodanach, i monotonna praca na roli, niedająca szans na równomierny rozwój biologicznie przystosowanych do biegu ciał. A także niezwykle częste i śmiercionośne choroby zakaźne, związane z życiem w zagęszczonych populacjach i bliskimi kontaktami ze zwierzętami hodowlanymi.
Wszystko to sprawiało, że średnia długość życia się obniżała, a jego jakość drastycznie spadła. Poszło za tym opóźnienie pierwszych objawów pokwitania, co z ewolucyjnego punktu widzenia jest zrozumiałe – osobnik w kiepskim stanie zdrowia nie powinien się śpieszyć z prokreacją, lecz poczekać na bardziej sprzyjające płodzeniu dzieci warunki. A że te lepsze warunki nie nadchodziły, z czasem oznaczało to znaczące przesunięcie okresu dojrzałości płciowej, być może – jak piszą autorzy – aż do zrównania się w czasie obu kluczowych ludzkich kompetencji. Dochodziły do tego dodatkowe czynniki minimalizujące lub wręcz wykluczające ten groźny – szczególnie dla chłopców – okres emocjonalnego rozchwiania. Po pierwsze, praca na roli wymagała ciągłego zaangażowania, co nie pozostawiało wielu okazji do innej aktywności, a po drugie, mała mobilność rolniczych społeczności silnie ograniczała rynek matrymonialny. Coraz ostrzejsze zakazy dotyczące faktycznego lub urojonego kazirodztwa tylko ten problem potęgowały.
Cyberporno i social media
Ostatnie kilka pokoleń, a zwłaszcza okres od połowy XX w., to jednak prawdziwa rewolucja. Upowszechnienie antykoncepcji oznacza rozerwanie związku między seksem a prokreacją. To nie zdarzyło się nigdy, odkąd istnieje życie na Ziemi, a organizmy rozmnażają się płciowo. Seks ma służyć płodzeniu potomstwa, a jeśli zyskuje walor sam w sobie, to znaczy, że ewolucja przestaje działać. I tego właśnie udało nam się dokonać. Lecz jeśli tak, to i owo „zakończenie godów”, jakim jest przyjście na świat pierwszego dziecka, można unieważnić, a wówczas nastaje czas niekończących się godów…
Do tego dochodzi drugi czynnik. Za sprawą powszechnej dostępności pożywienia, szczepień i innych usług medycznych oraz higieny (w tzw. Pierwszym Świecie) czas pokwitania zaczął przychodzić coraz wcześniej – autorzy wskazują, że w ostatnich dziesięcioleciach cofa się średnio o 3 miesiące na dekadę. Coraz wcześniejsze pokwitanie zderza się z coraz późniejszym dojrzewaniem (do macierzyństwa lub ojcostwa) – ryzykowny okres „pomiędzy” stale się wydłuża.
Jakby tego było mało, rozwój internetu, a zwłaszcza portali społecznościowych, filmów erotycznych i serwisów randkowych, upowszechnił dostęp do zatajanych przedtem treści, rozbudził ukryte nierzadko żądze i niebywale zwiększył możliwości ich zaspokojenia. Pod względem biologicznym wróciliśmy więc do przeszłości, pod względem społecznym wkroczyliśmy w wiek niemal nieograniczonej wolności. Bandy młodych wyrostków (dziś już obojga płci) to niemal współczesne wcielenie kóryos i Männerbund, tyle że zamiast spajać porządek społeczny, skutecznie go naruszają. Próbujemy temu przeciwdziałać, ale z pewnością odbieranie nastolatkom smartfonów w szkołach nie rozwiąże tego problemu.