Pulsar - wyjątkowy portal naukowy. Pulsar - wyjątkowy portal naukowy. Mirosław Gryń / pulsar
Człowiek

Jonathan Kennedy: Patogeny to fascynujący wątek w ewolucji Homo sapiens

Upuszczanie i oddawanie. O praktykach związanych z krwią
Zdrowie

Upuszczanie i oddawanie. O praktykach związanych z krwią

W przeszłości krew upuszczano w ramach rytuałów i w celach leczniczych. Dziś wiemy, że to praktyka szkodliwa. Choć może nie do końca. [Artykuł także do słuchania]

Ewoluowaliśmy w tropikalnym środowisku, gdzie było znacznie więcej patogenów niż w Europie, którą zamieszkiwali neandertalczycy. Wiele wskazuje na to, że nieświadomie nieśliśmy ze sobą swego rodzaju tajną broń biologiczną – opowiada Jonathan Kennedy, socjolog z Queen Mary University of London, autor książki „Patogeneza”. [Artykuł także do słuchania]

Jonathan KennedyJonathan Cole/ArchiwumJonathan Kennedy
Jonathan Kennedy jest wykładowcą i dyrektorem programów z zakresu globalnego zdrowia publicznego w Queen Mary University of London. Publikuje felietony na łamach „Guardiana”, prowadzi blog na stronie „London Review of Books”, jego teksty ukazywały się także w „El País”. Doktoryzował się z socjologii na Uniwersytecie Cambridge.

KASPER KALINOWSKI: – Jesteśmy jedynym żyjącym przedstawicielem linii Homo. Jaką rolę odegrały w tym patogeny?
JONATHAN KENNEDY: – To fascynujący wątek w ewolucji Homo sapiens. Kiedy zaczynałem zbierać materiały do książki, planowałem, że opowieść o tym, jak patogeny wpływały na bieg historii i kształtowały cywilizacje, zacznę od starożytnej Grecji i słynnej zarazy z wojny peloponeskiej opisanej przez Tukidydesa. Potem jednak pomyślałem, że trzeba rozpocząć od prehistorii.

Bo jeszcze ciekawiej się robi, kiedy pomyślimy o patogenach przenoszonych przez Homo sapiens w kontekście pierwszych kontaktów z neandertalczykami. Wciąż pokutuje przekonanie, że nasz gatunek był o wiele bardziej inteligentny niż inne hominidy. Jednak coraz więcej badań wykazuje, że neandertalczycy żeglowali, grzebali zmarłych. Rozwinęli coś na kształt medycyny ludowej. W ich zwapnionej płytce nazębnej znaleziono ślady DNA topoli, które zawierają kwas salicylowy – naturalny składnik służący do produkcji aspiryny.

Nawet współcześni mieszkańcy Polski czy Wielkiej Brytanii mają ok. 2 proc. genów po neandertalczykach. Większość z nich odpowiada za funkcjonowanie układu odpornościowego, co może oznaczać, że ułatwiły one Homo sapiens przystosowanie się do patogenów, z którymi się zetknęli, migrując do wschodniej Eurazji. Ewoluowaliśmy przecież w tropikalnym środowisku, gdzie było znacznie więcej patogenów niż w Europie, którą zamieszkiwali neandertalczycy. Wiele wskazuje na to, że pierwsi Homo sapiens nieświadomie nieśli ze sobą swego rodzaju tajną broń biologiczną.

Po zniknięciu neandertalczyków zaczęły powstawać pierwsze miasta. Jared Diamond uznał to za największą katastrofę w historii. Zgadza się pan?
Trudno o jednoznaczną odpowiedź. Nie ulega jednak wątpliwości, że takie zgęszczenie populacji, wcześniej nieznane, stanowiło idealne warunki dla epidemii chorób zakaźnych. Dlatego amerykański politolog i antropolog James C. Scott określa pierwsze neolityczne osady mianem „wielogatunkowych obozów przesiedleńczych”. Po raz pierwszy w historii ludzie żyli też w wielkiej bliskości z różnymi gatunkami zwierząt. Nie tylko tych udomowionych, lecz również szczurów i komarów. Warto pamiętać, że rolnictwo to także początki handlu na dłuższe dystanse, a więc częste kontakty między populacjami. To nie tylko idealne warunki dla transmisji chorób, ale też nowe choroby odzwierzęce, których wcześniej nie znano. Gdyby nie rolnictwo, nie byłoby polio, odry, grypy czy ospy.

Wystarczy przeanalizować cmentarze. Archeolodzy zauważyli, że mieszkańcy pierwszych miast stali się mniejsi tuż po przejściu na rolnictwo. Przyczyna jest prosta – odżywiali się gorzej. Szkielety z początków neolitu noszą wiele niepokojących zmian związanych z chorobami zakaźnymi czy konsekwencjami niedożywienia. Tak wielki krok w rozwoju ludzkości był więc błogosławieństwem dla patogenów i chorób zakaźnych. To trochę jak z rewolucją przemysłową. Długofalowe konsekwencje są wspaniałe, ale początki to olbrzymi wzrost chorób i niedożywienia. Problemem jest jednak brak dowodów naukowych. Ubolewał nad tym wspomniany już Scott. Pisał: „Osobiście uważam, że choroby zakaźne są »najgłośniejszą« ciszą w neolitycznym zapisie archeologicznym”.

Pierwsze neolityczne epidemie zaginęły więc w mroku dziejów? Nie poznamy ich rozmiarów?
Nowoczesna archeologia cały czas doskonali metody badawcze. Jednym ze sposobów ustalenia, czy zaszły już przemiany neolityczne, jest analiza próbek mułu z dna jezior. Umożliwia określenie stosunku roślin dzikich do tych uprawianych przez ludzi. Można też uśrednić liczbę znalezisk archeologicznych z poszczególnych dziesięcioleci. Stosując obie metody, archeolodzy stwierdzili, że ok. 5 tys. lat temu w Europie nastąpił gwałtowny spadek populacji. I to o dwie trzecie. Skala epidemii była więc olbrzymia, zwłaszcza że wcześniej obserwowaliśmy naprawdę szybką ekspansję naszego gatunku.

A pierwsze udokumentowane epidemie? Z czasem było ich mniej? Rzymianie słynęli przecież z wysokiego poziomu higieny.
Gdy myślimy o nich, oczyma wyobraźni widzimy czyste łaźnie. To jednak wielki mit. Starożytne miasta były wręcz idealnym miejscem do rozwoju patogenów. Przecież w owych łaźniach kąpały się jednocześnie tysiące ludzi. Nie wiemy do końca, jak często wymieniano wodę. Do tego była ciepła. Kolejne z rzymskich nowinek technologicznych – toalety – niewiele pomagały. Nawet jeśli zamożniejsi Rzymianie mieli je w domach, to często w tym samym pokoju co kuchnia. Poza tym nie znano przecież spłuczek. Nieczystości składowano w dołach kloacznych. A miasto Rzym osiągnęło przecież ok. 1 mln mieszkańców.

W książce twierdzi pan, że patogeny tłumaczą nawet częściowo sukces chrześcijaństwa.
To szczególnie interesujące. Przez pierwsze 200 lat po śmierci Jezusa chrześcijaństwo pozostawało niewielką sektą w obrębie judaizmu. Jednak pod koniec III w. nastąpił nagły wzrost liczby wyznawców. Widać to w pochówkach w rzymskich katakumbach, w Egipcie w zachowanych papirusach – i w rosnącej popularności chrześcijańskich imion. Zanim Konstantyn w IV w. ustanowił chrześcijaństwo oficjalną religią, odnotowano co najmniej dwie duże epidemie. Nie wiemy, jak potoczyłaby się jej historia, gdyby nie zaraza Antoninów (druga połowa II w.) i zaraza Cypriana (w latach 250–270).

Dawna religia nie nagradzała za altruizm. Kiedy wybuchały epidemie, osoby zamożne uciekały z miasta, a pozostali unikali kontaktu z chorymi. Starzy grecko-rzymscy bogowie nie grzeszyli empatią i nie byli zainteresowani losem śmiertelników. Łatwo wpadali w gniew i mogli wtedy uśmiercać całe populacje, np. Apollo w „Iliadzie” raził strzałami zarazy. Według starożytnych wierzeń to on spuścił na świat zarazę Antoninów, która zabiła 7 mln ludzi – tylko po to, by ukarać grzech kilku legionistów. Wystarczyło, że ukradli jego posąg ze świątyni w Seleucji (hellenistycznym bastionie nad rzeką Tygrys i dawnej stolicy państwa Seleucydów) i w 165 r. przywieźli go do Rzymu.

Chrześcijańskie przesłanie w czasach epidemii dawało o wiele więcej nadziei. Wierni rzadziej porzucali chorych krewnych, a chrześcijańska wizja zaświatów była o wiele bardziej pociągająca. Nie tylko barbarzyńcy, ale także patogeny zniszczyły imperium rzymskie. Zarazy bardzo osłabiły potężną armię.

Trudno rozmawiać o patogenach, nie wspominając o czarnej śmierci. Czy to ta epidemia ukształtowała współczesny Zachód?
Należy pamiętać, że ówczesny ustrój feudalny był naprawdę statyczny. Nie zachęcał ludzi do krytycznego myślenia czy poprawiania technik rolniczych. To była epoka wojen, więc pieniądze bardziej opłacało się przeznaczyć na budowę zamków i armii. Na dole drabiny społecznej nie było motywacji do produkcji nadwyżek, bo mogły zostać zrabowane czy skonfiskowane, a skala handlu była wciąż ograniczona. W ciągu tysiąca lat od upadku zachodniego Cesarstwa Rzymskiego dobrobyt i poziom życia przeciętnej osoby w ogóle się nie poprawił.

To wszystko w połowie XIV w. zmieniła czarna śmierć, która zabiła nawet dwie trzecie ludności w ciągu pięciu lat (w Anglii demografia wróciła do czasów sprzed epidemii dopiero w XVII w.). Przerażenie ogarnęło wszystkich. Podobno papież Klemens VI za radą swojego lekarza Guya de Chauliaca miał zamknąć się w komnacie, z nikim nie widywać, a całe dnie i noce spędzać między dwoma dużymi ogniskami. Latem w Prowansji to naprawdę duże wyzwanie. Ogień odstraszał jednak szczury, więc papież przeżył.

A dżuma powracała i zabijała często ludzi młodych, pozbawionych jeszcze odporności. Nagle ziemi było więcej niż tych, którzy mogli ją uprawiać. To był początek końca systemu feudalnego w wielu krajach, ponieważ siła robocza stała się cenna. Pojawił się prywatny sektor najmu ziemi rolnej, a ceny rosły. Zaczęto więc inwestować w zwierzęta pociągowe, doskonalić pługi, aby zwiększyć produktywność. Z czasem żywności było więcej, więc jej ceny zaczęły spadać. Po raz pierwszy można było myśleć o produktach innych niż tylko te zaspokajające podstawowe potrzeby – jak tekstylia czy cukier. W Anglii napędziło to industrializację. To wtedy, w XIII w., krzyżowcy założyli na Cyprze pierwszą plantację trzciny cukrowej – mimo że kojarzymy ją z Karaibami i epoką kolonializmu.

Kolonializm z kolei pochłonąłby zdecydowanie mniej ofiar bez europejskich patogenów.
Pierwsze kontakty Europejczyków z plemionami amerykańskimi poskutkowały kompletną katastrofą. Zaczęło się od ospy. Potem na autochtoniczną ludność Mezoameryki spadały kolejne śmiertelne epidemie. Na początku lat 30. XVI w. pojawiła się odra, którą Aztekowie nazywali cocoliztli. W 1545 r. zabiła nawet 80 proc. mieszkańców regionu, co czyni ją najbardziej śmiertelną epidemią w znanych nam dziejach. Między rokiem 1576 a 1578 nastąpił nawrót, który zabił połowę ocalałych.

Lista jest długa. Pierwsza odnotowana epidemia grypy w Mezoameryce wybuchła w 1558 r. i pochłonęła jedną trzecią ówczesnej ludności tubylczej. W chwili lądowania Hernána Cortésa żyło tam ok. 20 mln ludzi. Wiek później – zaledwie 1,5 mln. O skali zapaści demograficznej świadczy to, że ograniczenie gospodarki żarowej i ponowne zalesienie dziesiątków milionów hektarów ziem doprowadziło do ochłodzenia atmosfery Ziemi o 0,15 st. C. Liczba ludności obu Ameryk spada z 60 mln do 6 mln w ciągu 100 lat od lądowania Kolumba.

Patogeny przyczyniły się do zagłady obu Ameryk, ale długo chroniły przed Europejczykami Afrykę.
Europejczycy, a zwłaszcza Hiszpanie i Portugalczycy, bardzo chcieli skolonizować Afrykę Zachodnią. Dziś myślimy o biednym kontynencie, ale w tamtych czasach – wystarczy spojrzeć na średniowieczne mapy – Afrykę postrzegano jako krainę wielkiego bogactwa, ponieważ stamtąd pochodziło złoto. Jednak okazała się grobem białego człowieka. Przyczyną były właśnie choroby. Za każdym razem, gdy kolonizatorzy próbowali udać się do Afryki Zachodniej, byli pokonywani przez żółtą febrę lub malarię.

Na mapach Afryki, nawet tych późnych, z 1875 r., widać, że w zasadzie nic nie zostało skolonizowane. Wszystko zmieniła chinina, która okazała się skutecznym lekiem na malarię. Mimo to ryzyko śmierci pozostawało duże, więc kolonizatorzy nie zakładali osad i nie zabierali rodzin. Rabowali jak najwięcej w jak najkrótszym czasie. Widać to wyraźnie, gdy spojrzymy na kolej w ówczesnej Afryce. Prowadzi od terenów bogatych w zasoby do wybrzeża. Niestety, przypomina to sposób, w jaki dziś wiele dużych firm z Europy, Ameryki czy Chin próbuje prowadzić interesy na tym kontynencie.

Afryka to jedyne miejsce na świecie, gdzie średnia długość życia nie wzrasta, a ludzie nie stają się zdrowsi.
Szokujące, prawda? Dobrym przykładem jest covid, który dotknął również bogate kraje zachodnie. Szybko opracowano szczepionkę, która zmieniła zagrożenie egzystencjalne w coś, czemu można zapobiegać lub łagodzić przebieg. Na choroby, które każdego roku zabijają w Afryce setki tysięcy ludzi, jak malaria czy gruźlica, również istnieją leki. Jednak firmom farmaceutycznym nie opłaca się ich dostarczać na tak biedne rynki. To prawdziwa moralna porażka, wyraźny znak braku solidarności. Jakbyśmy wciąż postrzegali niektórych ludzi jako bardziej godnych leczenia, a ich życie jako wartościowsze.

Podziały klasowe obserwowaliśmy również w bogatych krajach. Zamożni rzadziej umierali na covid.
W dziedzinie zdrowia publicznego mówi się o epidemiach: „Małe wybuchy są nieuniknione, ale globalne pandemie to nasz wybór lub porażka dotychczasowej polityki”. Sami stworzyliśmy warunki, w których koronawirus mógł zakwitnąć. Nie wiem dokładnie, jak to wyglądało w Polsce, ale w Wielkiej Brytanii z pewnością pewne grupy były o wiele bardziej narażone na zachorowanie na covid i śmierć niż pozostałe. Przedstawiciele klasy średniej mogli pracować z domu, dotrzeć wszędzie samochodem i zamawiać jedzenie z dostawą. A kwarantannę łatwiej wytrzymać w dużym domu z ogrodem. Biedniejsi musieli jeździć do pracy autobusem i mieszkać z trzy-, czteropokoleniową rodziną.

W którymś z wywiadów wspomniał pan, że żyjemy w złotej erze mikrobów. Kolejne pandemie to kwestia czasu?
Mamy skłonność myśleć o covidzie jako o zjawisku, które zdarza się raz na 100 lat. Zapominamy, że żyjemy w świecie, w którym co roku wzrasta ryzyko kolejnej pandemii, więc nie ma co zwlekać z inwestowaniem w polityki społeczne, które mogą pomóc w pohamowaniu globalnej ekspansji epidemii.

W książce zastanawia się pan, kto ma rację – słynący z optymizmu i wiary w postęp Steven Pinker czy Gustav Klimt, którego w 1894 r. poproszono o ozdobienie auli Uniwersytetu Wiedeńskiego. Na obrazie „Medycyna” umieścił wyniszczonych fizycznie, cierpiących ludzi. Żyjemy w najzdrowszym świecie w historii?
To zależy. Jeśli jesteś profesorem na Yale, który zarabia miliony na książkach i wystąpieniach publicznych, to tak. Życie Pinkera pewnie też poprawiło się w ostatnich dekadach. Jednak taka narracja pomija wielu ludzi. Nawet w Anglii ciężko już o optymizm. Wydaje się, że wiele rzeczy się pogarsza. W Stanach Zjednoczonych czy w Wielkiej Brytanii oczekiwana długość życia zatrzymała się, a w niektórych przypadkach spada. Zapytajmy o to mieszkańców Burundi, gdzie leczenie chorób biegunkowych kosztuje ponad 500 mln dol. rocznie, co stanowi 6,4 proc. tamtejszego PKB. Dla zbyt wielu ludzi życie to tragedia, a nie epopeja. Ważne, żebyśmy o tym nie zapominali.

ROZMAWIAŁ KASPER KALINOWSKI

Patogenezamat. pr.Patogeneza

„Patogeneza.
Jak zarazki ukształtowały historię świata”
Jonathan Kennedy
Przekład: Mariusz Gądek
Wydawnictwo Filtry
Liczba stron: 392
Data premiery: 19.03.2025

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną