Bieszczady: baza ludzi niezmiennie odmiennych
Po raz pierwszy ich nazwa Beschad alpes Poloniae pojawia się w węgierskim dokumencie dyplomatycznym z 1269 r. Dwa wieki później Jan Długosz użył określenia Byeszkod. Odnosił się w ten sposób do dzikich, odludnych i porośniętych wiekową puszczą pasm górskich biegnących z północnego zachodu na południowy wschód i oddzielających Rzeczpospolitą od Węgier. Trudno dziś rozstrzygnąć, jaką dokładnie część karpackiego łańcucha miał na myśli kronikarz. Prawdopodobnie najchętniej tej nazwy używali ci, którzy mieszkali po południowej i północnej stronie górskiej bariery, podczas gdy mieszkańcy, początkowo nieliczni, tej odizolowanej od świata krainy w czasach Długosza chętniej mówili o niej Beskid czy też Beśkid, mając jednak na myśli znacznie większy fragment Karpat.
Dziś Bieszczady kojarzą nam się głównie z krainą rozległych połonin, które niczym rozfalowane morze spiętrzają się w szczyty Tarnicy, Krzemienia, Szerokiego Wierchu czy Wielkiej Rawki. Zajmują one południowo-wschodni cypel współczesnej Polski, wciskając się klinem w ziemię ukraińską, a od południa sąsiadują z państwem słowackim. Pamiętać jednak należy, że Bieszczady nic sobie nie robią z granic państwowych i biegną dalej w kierunku południowo-wschodnim, stopniowo się podnosząc na ukraińskich włościach. Tam też znajduje się ich najwyższy szczyt Pikuj, który panuje nad całym pasmem z wysokości 1405 m n.p.m.
Geografowie podzielili Bieszczady na część zachodnią, znajdującą się głównie w Polsce i Słowacji, oraz na wschodnią, leżącą w całości na terytorium Ukrainy. Zachodnią granicę wyznacza Przełęcz Łupkowska (640 m n.p.m.), oddzielająca Bieszczady od Beskidu Niskiego i zarazem Karpaty Wschodnie od Karpat Zachodnich. Co do wschodniej granicy zdania są podzielone, a różnice pomiędzy naukowcami nie aż tak istotne, by warto było się w nie wgłębiać. Bieszczady płynnie przechodzą w kolejne, coraz wyższe pasma Zewnętrznych Karpat Wschodnich, których kulminację stanowi Howerla (2061 m n.p.m.), najwyższy szczyt wyniosłej Czarnohory.
W przypadku Bieszczad najistotniejsze jest raczej to, że znajdują się one w samym środku Karpat, czyli „za siedmioma górami i siedmioma rzekami”. Czy to wędrując od północy, czy od południa, trzeba było pokonać dziesiątki kilometrów dolin, przełęczy i wierchów. Dawnymi czasy niewielu było chętnych do zapuszczenia się w ten budzący trwogę labirynt. Ludzie długo stronili od Bieszczad, a one od ludzi. Gdy ponad 5 tys. lat temu pierwsi Indoeuropejczycy rozprzestrzenili się ze swoich siedzib na stepach ukraińskich i rosyjskich, powędrowali również na zachód, podbijając stopniowo niemal całą Europę i wypierając z niej, zapewne w mało elegancki sposób, wcześniejsze ludy.
Ale głęboko do wnętrza Karpat Wschodnich ci migranci raczej się nie zapuszczali. Owszem, bardziej na zachodzie kolonizowali szerokie doliny dużych karpackich rzek – Wisły, Raby, Dunajca, Wisłoki, Wisłoka i Sanu – albo też osiedlali się na łagodnych pogórzach, sąsiadujących od północy z żyznymi nizinami nadającymi się pod uprawę (po uprzednim pozbyciu się drzew). Na wschodzie jednak pogórzy nie ma, doliny są wąskie, a góry – strome i odpychające. Wszystko to raczej nie zapraszało do zakładania stałych siedzib. W każdym razie ani w samych Bieszczadach, ani w ich bezpośrednim sąsiedztwie do tej pory nie znaleziono śladów obecności tych indoeuropejskich przybyszy czy właściwie najeźdźców, bo ich inwazja położyła kres wielu neolitycznym kulturom w Europie.
Pierwsi ludzie
W końcu jednak człowiek zbliżył się do bieszczadzkiej anekumeny. Być może nawet wkroczył do niej. Znaleziska archeologiczne sugerują, że mógł do niej dotrzeć od zachodu, czyli od najłatwiejszej strony. Tu bowiem niedostępne góry sąsiadują z rozległą kotliną nazwaną Dołami Jasielsko-Sanockimi, która ciągnie się przez kilkadziesiąt kilometrów od Sanoka aż po Gorlice. W tej właśnie kotlinie w miejscowości Trzcinica w pobliżu Jasła natrafiono na liczące blisko 4 tys. lat ślady obecności ludzi. Archeolodzy zaliczyli te znaleziska do kultury mierzanowickiej, reprezentującej już epokę brązu. Badania wskazują, że kultura ta rozpowszechniła się w prawie całym pasie Wyżyn Polskich oraz w Niecce Sandomierskiej. Jej przedstawiciele nie poprzestali jednak na tym i przeniknęli do wnętrza Karpat, zapewne wędrując wzdłuż dolin rzecznych. W ten sposób, przemieszczając się w górę Dunajca, dotarli do Kotliny Sądeckiej, a podobna migracja dolinami Wisłoki i Wisłoka doprowadziła ich do Dołów Jasielsko-Sanockich. Wiadomo, że hodowali zwierzęta – kozy, owce, bydło – ale zachowane artefakty sugerują, że uprawiali też ziemię i wciąż jeszcze praktykowali łowiectwo, rybołówstwo i zbieractwo.
Nie wiemy tego na pewno, ale możemy sobie wyobrazić, patrząc na topografię, że ci właśnie ludzie mogli w poszukiwaniu zwierzyny łownej zapuszczać się w Bieszczady, które znajdowały się na wyciągnięcie ręki. Najprostsza droga ku ich zachodniemu skrajowi wiedzie doliną Osławy, doprowadzającą aż pod szczyt Matragony, zza której wychylają się wyższe od niej Hyrlata i Wielkie Jasło. Ten ostatni to już prawdziwie bieszczadzka góra z rozległą polaną na wierzchołku oraz wspinającymi się po jego zboczach bukowymi i jodłowymi starodrzewami, w których mateczniki wciąż mają wilki, niedźwiedzie i rysie. Bez wątpienia 4 tys. lat temu było ich tu dziesiątki razy więcej – prawdziwy raj dla myśliwych.
Wiedząc, jak mobilnym i wszędobylskim gatunkiem jesteśmy, nie da się wykluczyć, że ktoś, jakaś wspólnota zbieracko-łowiecka, mógł w tych ostępach leśnych przebywać tysiące lat wcześniej, jeśli nie przez cały rok, to przynajmniej w sezonie letnim. W końcu ludzie pojawili się na północ od Karpat już przed setkami tysięcy lat – nie był to oczywiście Homo sapiens, ale neandertalczycy i być może jakieś wcześniejsze ich formy – i jakoś musieli ten łańcuch pokonać, wędrując z południa. Można się domyślać, że ci pionierzy wybierali raczej łatwe przejścia, a nie bieszczadzkie wierchy porośnięte nieprzystępnymi borami, ale przy okazji zaznajomili się z górskimi krajobrazami i docenili niektóre ich walory, np. obfitość pokarmu i możliwość skrycia się przed napastnikami. Jeśli jednak jakieś grupy myśliwych i traperów, a także zbieraczy roślin i poławiaczy ryb wybrały Bieszczady na swoje schronienie, to nic o nich nie wiemy.
Ciągłość osadnicza
Po kulturze mierzanowickiej, która zanikła ok. 3,6 tys. lat temu, przyszły kolejne. Przedstawiciele następnej, nazwanej przez archeologów Otomani-Füzesabony, przywędrowali z Kotliny Panońskiej, czyli z terenów dzisiejszych Węgier i południowej Słowacji. Posługiwali się siekierami, dłutami, sztyletami i innymi narzędziami wykonanymi z brązu. Wyrabiali naczynia ceramiczne. Zajmowali się wytapianiem złota. Utrzymywali kontakty ze śródziemnomorskim kręgiem kulturowym. Założyli wiele osad, także w Karpatach, do których dotarli później. Jedna z takich siedzib znajdowała się w Trzcinicy, inna na wzgórzu Horodyszcze koło Sanoka, a więc jeszcze bliżej Bieszczad.
Kilkaset lat później już ich tu nie było. Kto ich zastąpił, pozostaje zagadką. Wydaje się jednak, że ciągłość osadnicza została zachowana, bo gdy ok. 2,5 tys. lat temu, czyli już w epoce żelaza, dotarli tu kolejni przybysze z południa, znów osiedlili się na Horodyszczu, a także w innych miejscach wokół dzisiejszego Sanoka oraz w dolinie środkowego Sanu. Tymi przybyszami byli celtyccy Anartowie. Niektórzy badacze uważają, że nazwa San ma korzenie celtyckie, ponieważ słowo to oznacza w języku galijskim „wijący się strumień”. Widać tu podobieństwo choćby do Seine – rzeki przepływającej przez Paryż, zwanej przez nas Sekwaną. Co robili Celtowie w Karpatach? Wedle jednej teorii skusiła ich sól pozyskiwana prawdopodobnie już 3 tys. lat temu w okolicach Tyrawy Solnej w Górach Słonnych. Czy w poszukiwaniu kolejnych źródeł solankowych mogli wędrować w górę Sanu i jego dopływów, wkraczając w ten sposób w Bieszczady? Znów skazani jesteśmy tylko na domysły.
Pewne jest jedno – kultury i związane z nimi ludy się zmieniały, ale osadnictwo w sąsiedztwie zachodnich Bieszczad trwało. Po Celtach, którzy być może odeszli, a być może zostali wchłonięci przez nowych migrantów, a i to nie do końca, skoro pozostawili po sobie nazwę rzeki San, pojawili się przybysze z północy, reprezentujący kulturę nazwaną przez naszych archeologów przeworską, jako że w pobliżu Przeworska w południowej części Kotliny Sandomierskiej opisano pierwsze jej ślady. Dominuje pogląd, że kultura ta przybyła na tereny dzisiejszej Polski wraz z Wandalami – germańskim ludem, który tu na południu uległ po trosze celtyckim wpływom kulturowym. W każdym razie w Prusieku koło Sanoka odkryto wandalskie cmentarzysko ciałopalne z II w. Z kilkudziesięciu grobów jamowych i popielnicowych wydobyto mnóstwo ozdób, a także miecze z wizerunkami rzymskich bogów. Wandalowie pochodzili z północy, ale w Karpatach najwyraźniej korzystali z wielu przedmiotów wytworzonych na terenie Cesarstwa Rzymskiego. Wśród nich były też monety rzymskie.
Idą Słowianie
A potem w IV w. historia za sprawą Hunów przyśpieszyła. Wicher dziejów, a raczej huragan, uruchomił w Europie wielką wędrówkę ludów. Wandalowie wraz z innymi plemionami germańskimi ruszyli na zachód i południe Europy, doprowadzając do upadku Cesarstwo Zachodniorzymskie i kończąc w ten sposób starożytność. W dorzeczu Sanu rozgościło się na kilka stuleci zachodniosłowiańskie plemię Lędzian. Wśród kilkudziesięciu grodów obronnych, jakie założyli, jeden z głównych znajdował się w Przemyślu, inny – żadna to niespodzianka – na wzgórzu Horodyszcze koło Sanoka. Składał się z kilku rzędów obwałowań i – jak na owe czasy – był prawdziwą twierdzą. Podobny gród opasany wałami o długości ponad kilometra założyli Lędzianie również w Trzcinicy, wspominanej tu już po raz trzeci. Dobra lokalizacja przetrwała tysiąclecia i docenili ją kolejni rezydenci. Horodyszcze zostało w XI w. odebrane Lędzianom przez Ruś Kijowską, która zajęła cały obszar Grodów Czerwieńskich, obejmujący również dorzecze środkowego i górnego Sanu, wraz z północną częścią Bieszczad.
Znów jednak nie potrafimy odpowiedzieć na pytanie, czy do nich samych docierały choćby dalekie odgłosy tych historycznych wydarzeń. Nie wiemy zatem, czy w Bieszczady zapuszczali się Lędzianie, a gdy ich zabrakło (za sprawą rzezi, wywózek i rutenizacji), czy od razu zainteresowało się nimi któreś z plemion wschodniosłowiańskich. Intuicja podpowiada, że tak, ale konkretnych dowodów brakuje. Te pochodzą dopiero z XIV w. i świadczą o pojawieniu się w Bieszczadach pierwszej naprawdę dużej fali osadnictwa. To był przełomowy moment w historii tych gór, które stopniowo zaczęły tracić swój pierwotny charakter. Kim byli ci, którzy w XV i XVI w. ostatecznie skolonizowali Bieszczady i wiele innych pasm karpackich? Mówili językiem wschodniosłowiańskim, w którym jednak było sporo naleciałości romańskich. Wyznawali prawosławie, choć w późniejszych wiekach wielu z nich zostało grekokatolikami. Postrzegali siebie przede wszystkim jako pasterzy. Zajmowane przez nich ziemie nie nadawały się pod uprawy, więc hodowali zwierzęta, głównie bydło i kozy, czasem konie. Prowadzili życie osiadłe, ale duszę mieli koczowniczą.
Na temat etnicznego pochodzenia tego pasterskiego ludu wylano morze atramentu. Prehistoria i historia poskąpiły dokładniejszych wskazówek, więc uczeni z różnych krajów nie wyrobili sobie zgodnej opinii na jego temat. Jedni dopatrują się w nim przede wszystkim potomków Wołochów, którzy już w XIII w. zaczęli się przemieszczać z Półwyspu Bałkańskiego przez rumuńskie Karpaty w stronę najpierw Beskidów Wschodnich, a potem Beskidów Zachodnich. Byli to górscy nomadowie, którzy w bałkańskiej ojczyźnie nie zakładali stałych osad, lecz wędrowali ze swoimi stadami. Do Bieszczad dotarli mniej więcej wtedy, gdy północna część gór powróciła do Polski za czasów króla Kazimierza Wielkiego. Było to w połowie XIV w. Jednakże lud ten w miarę przesuwania się na północ i zachód wzdłuż łuku Karpat tracił swoją wołoską tożsamość – coraz więcej było w nim wschodniosłowiańskiej krwi i mowy. Dlatego inni badacze odnajdują w nim przede wszystkim prastare korzenie ruskie.
Co na to wszystko sami zainteresowani? Niespecjalnie się w tej sprawie wypowiadali. Jakby mało ich obchodziło, do jakiej szuflady zostaną wrzuceni. Mowa zbliżała ich do wschodnich Słowian, ale jeśli chodzi o styl życia, obyczaje oraz stosunki społeczne, pełnymi garściami czerpali z tradycji wołoskiej. Gdy już przestali być nomadami, stosowali się do własnego prawa osadniczego zwanego wołoskim, które jako jedyne sprawdzało się w trudnym górzystym terenie. Niewielka grupa osadników, zorganizowana przez lidera zwanego kniaziem, karczowała las pod osadę, której mieszkańcy parali się głównie pasterstwem transhumancyjnym, polegającym na sezonowym przeganianiu stad z pastwisk letnich na zimowe. Początkowo zwierzęta wypasali głównie po górskich lasach, ale z czasem zaczęli je prowadzać coraz wyżej. W końcu dotarli w szczytowe partie gór, gdzie odkryli, że ciągną się one kilometrami, a po wyrąbaniu drzew idealnie nadają się na letnie pastwiska.
Trzy szczepy
Kiedy ta wymieszana etnicznie, ale pod każdym innym względem dość jednorodna fala migracyjna już się zatrzymała, podzieliła się na trzy główne szczepy o korzeniach wołosko-ruskich. Wschodnią, najwyższą część Beskidu Wschodniego, z pasmami Czarnohory i Gorganów, zasiedlili Hucułowie. Ich sąsiadami od zachodu zostali Bojkowie, którzy zamieszkali również w Bieszczadach, a jeszcze dalej na zachód – w Beskid Niski i Sądecki – los rzucił Łemków. Zajęli oni także dolinę Osławy na zachodnim skraju Bieszczad. Granica pomiędzy nimi a Bojkami biegła Wysokim Działem, zwieńczonym szczytami Wołosania i Chryszczatej. Wszystkie trzy góralskie nacje, jak przystało na ludy z koczowniczym DNA, nie lubiły tłoku, stroniły od innych i dzięki temu długo zachowały odmienność. Nie chciały dać się ani spolonizować, ani zukrainizować. Początkowo wcale nie określały siebie Łemkami, Bojkami czy Hucułami – takie przezwiska nadali im inni. Same najpierw długo nazywały siebie wierchowinnykami czy werchowyńcami, co znaczy „ludzie wierchów”. Z czasem ludy te zaakceptowały przezwiska, uznając siebie za odrębną grupę etniczną, a nawet za odrębny naród Rusinów karpackich.
Co się stało z Bojkami z polskich Bieszczad, wiemy. Po II wojnie światowej zostali wygnani z ojczystego terytorium. Większość wysiedlono do Związku Radzieckiego, resztę wywieziono na drugi koniec Polski podczas akcji „Wisła”. Mowa o dziesiątkach tysięcy ludzi. Pozostały po nich nieliczne zachowane cerkwie – w Smolniku, Czerteżu i Równi. Bojkowskie chaty można dziś zobaczyć tylko w Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku. Bieszczady opustoszały. Ale nie na długo. Wkrótce pojawili się w nich pierwsi turyści, a potem osadnicy, którzy z różnych powodów uciekali do tej pięknej, lecz brutalnie potraktowanej krainy. Nowi przybysze też nie zawsze byli dla niej łaskawi. Bezlitośnie ogałacali ją z drzew, które przez wiele lat połykał wiecznie nienasycony kombinat drzewny w Ustianowej (w końcu upadł wraz z PRL-em). Na szczęście najcenniejsze kawałki gór zaczęto też chronić. W 1973 r. utworzono Bieszczadzki Park Narodowy, który kilka razy powiększano. Dziś zajmuje on blisko 300 km2, a rocznie odwiedza go ponad pół miliona turystów spragnionych niepowtarzalnych widoków. Dziś to oni, a nie owce i pasterze, wędrują po połoninach od maja do października, by na zimę powrócić do miast na nizinach.