Trzecia kultura Siwczyka. Ryszard Koziołek. Spec od pozytywizmu z uporem do sięgania w marzenia
Na dziewiątą już edycję Śląskiego Festiwalu Nauki pędziłem z rodziną jak na skrzydłach. Uskrzydlony zaproszeniem do udziału w jednym z paneli noblowskich, wylądowałem w katowickim Międzynarodowym Centrum Kongresowym jak – nie przymierzając – niepyszny. Oto moim oczom ukazał się świt jakiejś innej, racjonalnej, radosnej i poznawczo głodnej cywilizacji, chociaż jej przedstawiciele jako żywo przypominali homo sapiens we wszystkich, metrykalnych wcieleniach.
W pierwszym odruchu pomyślałem, że skoro jest tu tak dużo trzeźwo myślących, otwartych na eksperymenty i wspólne poszukiwanie wiedzy o wszystkim, co rzeczywiste i nierzeczywiste, ludzi to najwidoczniej nauka – ta wielka metafora rewolucji oświeceniowej – ma się niezgorzej. Właśnie jako metafora, w której możemy się zmieścić z jakże ograniczonymi możliwościami poznawczymi, zagubieni w pędzącej z nieludzką prędkością rewolucji technologicznej, za którą zwyczajnie nie nadążają nasze, unieruchomione w poczuciu obcości tego świata, traumy.
Aby poczuć się nieco bardziej „u siebie” od razu z córką i żoną weszliśmy do ogromnego modelu jelita grubego. Oj, gdyby wszystkie dmuchańce w wesołych miasteczkach dedykowane były nauce, tedy nasze dzieci odrzuciłyby komórki na rzecz analizy struktury choroby Leśniewskiego-Crohna! Jakże łatwo jest uruchomić w dzieciach ów poznawczy głód, jakże przekonująco da się opowiedzieć o czymś tak abstrakcyjnym z poziomu życiowego partykularyzmu, a jednocześnie czymś tak zasadniczym, jak permanentne słoneczne wybuchy, burze i koronale wyrzuty masy! Tak więc na dzień dobry znaleźliśmy się w jelicie i na żółtym karle. A potem każdy rozszedł się do swoich, ulubionych dziedzin, w myśl zasady taksonomii.
Siłą rzeczy fragmentaryzacja wiedzy, jej postać widmowo rozchodzących się instrumentów badawczych penetrujących trudno definiowalne dla laika obszary doświadczenia, jest przecież pochodną i odpowiedzią na utopię całości. Utopię, która na poziomie – dajmy na to – politycznego zorganizowania społeczeństw doprowadzała do hekatomb, klęsk, ludobójstw, jednym słowem upadku tego, co w człowieku przecież najlepsze: umiejętności krytycznego myślenia o sobie i swoim miejscu w – nie spoglądając dalej – kosmosie. Z taką, skądinąd banalną wiedzą wyjściową, przysiadłem do słuchania paneli dedykowanych splotowi nauki i kultury. Jeden z nich, prowadzony w globalnej, angielskiej łacinie, przypomniał mi o skądinąd źródłowej dynamice procesów poznawczych, o pewnym „zanieczyszczeniu” intuicji w akcie naukowym i twórczym.
Otóż jeżeli zgodzimy się roboczo z tezą, że nauka odkrywa czy stwarza fakty, to kulturze przysługiwałby krok następny, zawsze płochliwy i niepewny, gdyż dotyczy nadawania znaczenia tym faktom w perspektywie partykularyzmu, jakim zwykle okazuje się rutyna życia. Coś z prawdy w tej roboczej tezie pobrzmiewa.
Po wyjściu z gargantuicznego modelu jelita, od razu pomyślałem o badaniach okresowych własnych wnętrzności, natomiast po porażeniu cudownością modelu Słońca zacząłem spekulować o metafizycznym horyzoncie swojego maciupkiego istnienia. Trochę zawstydzony tego rodzaju prostymi lękami, ale też nadziejami, sięgnąłem po najnowszą książkę prof. Ryszarda Koziołka zatytułowaną „Świat w oczach sąsiadki”. Fajnie kombinuje rektor Uniwersytetu Śląskiego! Oto „teksty-podróże” w niedocieczoność, które odbywa z – nie ukrywajmy – sąsiadką, która niejednego chyba Diderota i Monteskiusza czytała.
Fantastyczne są te intelektualne spięcia, paradoksy i właśnie „zanieczyszczone”, balansujące między tym, co niskie i wysokie, między pop i meta, eksplikacje Koziołka i jego sąsiadki, która w procesie lektury nagle rośnie do rozmiarów – nie przymierzając – wielkiej reformatorki utrwalonych i martwych obrazów rzeczywistości. Czytając książkę, odnosiłem wrażenie, że to już nie powiastka filozoficzna w poszukiwaniu prawdy o incydentalnych parametrach naszego „tu i teraz” w kulturze, tylko jakaś kolubryna wytoczona i trafiająco w punkt lęku, który tabuizuje i nie pozwala zadawać światu pytań o sensy zasadnicze, o te niechciane i wyparte, duże sensy, z sensem życia na czele.
Nagle odkryłem, że stawką tej niby lekkiej książki, która swój źródłosłów ma w felietonistyce Koziołka, jest walka o prawo do pytań ostrych jak brzytwa, do podawania w wątpliwość statusu naszych poznawczych przyzwyczajeń, wreszcie o destabilizację – i w tym widzę rewolucyjny sznyt tej książki – tego panoptykonu, który z braku laku nazywamy globalną wioską.
Koziołek wyraźnie doinwestowuje sensualną zmysłowość, wszak to świat w oczach, w czym czuć jednak jego mocne, pozytywistyczne podglebie. Ten spec od pozytywizmu zawsze zdawał mi się stąpać twardo po ziemiach realnych, a jednocześnie ma – wiem, bo doświadczyłem – jakiś upór do sięgania w marzenia jako projekty do natychmiastowej realizacji.
Czytając jego najnowszą książkę, zdałem sobie sprawę, że dał ostrego kopa w górę myśleniu „pod włos” różnorakim teoriom, również tym, w cieniu których wzrastał jako intelektualista. Swego czasu z wypiekami oglądałem żywy dialog, ruch myśli totalnych, jaki odbył z prof. Tadeuszem Sławkiem, ostro spierając się o dekonstrukcyjny dorobek tyleż Tadeusza, co uniwersytetu jako instytucjonalnego przyczółku dla tych zdobyczy. To wyglądało jak ojcobójstwo! Jakie jednak było intelektualnie dobre i inspirujące!
A jednocześnie Ryszard jest ucieleśnieniem pewnej ciągłości i tradycji krytycznego myślenia literaturą, o której rzekł, że myśli się nią „dobrze”. I oczywiście w tym przymiotniku lęgnie się co najmniej parę faktów i znaczeń. Faktem jest zatwardziałe obstawanie Koziołka przy humanistyce jako dziedzinie nauki, która – cytując prof. Przemysława Czaplińskiego – nie rozwiązuje problemów współczesności, ale pokazuje, gdzie ewentualnie się znajdują. I co za tym idzie, nadaje tym problem sensotwórczego, zawsze ruchomego, znaczenia, które destabilizuje, ale też negocjuje poczucie naszego zadomowienia w rzeczywistości.
Krytyczna gościnność – oto efekt po lekturze „Świata w oczach sąsiadki”. Podobnie czułem się po dniówce na Śląskim Festiwalu Nauki, imprezie, która pod auspicjami gościnnej pedagogiki, realizuje jednocześnie ambicje umysłu krytycznego. Oto wychodzimy z tej pieczary rozlicznych nauk z problematycznym przekonaniem o konieczności eksperymentowania, również z własnymi ograniczeniami, z zatwardziałymi przekonaniami, z kostycznością światoodczucia. Wychodzimy bogatsi o wątpliwości i ubożsi o narcystyczne opinie. To fantastyczny efekt obcowania z eksperymentem i wybitnymi umysłami, które prof. Ryszard Koziołek honorował jako jeden z głównych organizatorów tego święta nauki.
Ukryłem się z boku Sceny Głównej i podglądałem jak w niewymuszony, luzacki sposób wręczał wyróżnienia w Konkursie POP Scence 2025. Nagrodę Specjalną otrzymał pulsar. Tylko śląska kindersztuba nie pozwoliła mi skakać pod sufit MCK-u. Zwłaszcza że był tam podwieszony gargantuiczny telebim, z którego Ricardo uśmiechał się z satysfakcją do tych tłumów ludzi, którzy podczas Śląskiego Festiwalu Nauki Katowice oddali nauce przysługę dobrego sąsiedztwa krytycznych pytań i zawsze możliwych odpowiedzi.