Orzeł rejestruje. Sławosz Uznański-Wiśniewski uczestniczy w badaniach psychologicznych
Dr Agnieszka Skorupa jest psycholożką. Specjalizuje się w analizie zachowania człowieka w warunkach ekstremalnych i psychologicznej pracy z filmem. Współpracuje z Polską Stacją Polarną Hornsund im. Stanisława Siedleckiego i Polską Stacją Antarktyczną im. Henryka Arctowskiego oraz z marsjańsko-księżycowym habitatem kosmicznym LunAres.Dr Mateusz Paliga, profesor Uniwersytetu Śląskiego, jest psychologiem pracy i organizacji. Specjalista w zakresie między innymi wydajności i satysfakcji z pracy oraz przywództwa. Bada również konsekwencje współpracy człowieka z robotami. |
Katarzyna Czarnecka: – Mamy swojego drugiego człowieka w kosmosie. Przeprowadza tam wiele eksperymentów naukowych. Wy jednak doprowadziliście do tego, że sam także jest eksperymentem.
Agnieszka Skorupa: – Taka praca. I pasja. Jedni starają się poznać kosmos, a my – ludzi, którzy w nim przebywają.
Mateusz Paliga: – Spośród 13 eksperymentów prowadzonych przez Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej nasz faktycznie jest wyjątkowy.
Bo dotyczy kondycji psychicznej człowieka w izolacji.
M.P.: Owszem. Mimo kilkudziesięciu lat eksploracji kosmosu wskazówek na temat ten temat jest niewiele.
A.S.: Myśleliśmy, że porównamy nasze wyniki z poprzednimi. Okazało się, że NASA chroni dane, bo dotyczą niewielu osób, więc nie są anonimowe. Poza tym astronauci są kreowani na herosów. Czy nie doświadczali emocji, które zmieniały się w trakcie misji? Nie sądzę. Po prostu się o tym nie mówiło.
M.P.: Przy wzmożonym treningu, mikrograwitacji, promieniowaniu kosmicznym wszystko może zdarzyć. Może dojść do pogorszenia wzroku czy słuchu, zwiotczenia mięśni itp. I jakoś nie jest to powodem do obaw o sprawność astronauty w przyszłości. A zadanie mu w trakcie misji pytania: „Czy stresowałeś się dzisiaj?” chyba budziło lęki. Są prace – także nasze – po badaniach z misji analogowych (w warunkach zbliżonych do docelowych, ale na Ziemi – przyp. red.). Zazwyczaj kończą się stwierdzeniem: „Warto to przetestować na stacji kosmicznej”. Prawie nikt tego jednak nie robi. My mamy to ogromne szczęście i przywilej.
Jak do tego doszło?
A.S.: Od kilku lat prowadzimy badania w habitacie LunAres w Pile i jesteśmy dość dobrze osadzeni w tematyce kosmicznej. Kiedy nastąpił ten przełomowy dla Polski moment – wyselekcjonowanie do nowego składu astronautów Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego i przystąpienie do składki na załogowe loty w kosmos – byliśmy gotowi do złożenia wniosku projektowego w Europejskiej Agencji Kosmicznej.
M.P.: Poprosiliśmy o dzielenie się doświadczeniami z misji. I żeby badany oceniał to, czy dobrze wykonuje zadania, czy spełnia wymagania, czy radzi sobie z presją.
To dwa różne zadania.
M.P.: I dwie różne metody badawcze. Z jednej strony stosujemy wystandaryzowane kwestionariusze. Z drugiej – zadajemy pytania, na które uczestnicy będą odpowiadać za pomocą wideodzienników. Człowiek czasami nie zdaje sobie sprawy z pewnych aspektów swojego funkcjonowania, dopóki ktoś go nie zapyta. Wydaje mi się więc, że w pewnym sensie nasi badani są teraz eksperymentem także sami dla siebie.
Rozumiem, że Sławosz nie jest jedyny?
A.S.: Oczywiście byłoby pięknie, gdyby udział wzięli wszyscy członkowie misji Axiom-4, ale nie mieliśmy na to wielkiego wpływu. To, który astronauta w którym eksperymencie weźmie udział, negocjowały POLSA, ESA i NASA. My jesteśmy w tej całej machinie bardzo mali. Mamy jednak zgodę na udział jeszcze jednej osoby. Cieszę się, tym bardziej że pochodzi z innego kręgu kulturowego. A to jest jeden z czynników ryzyka w misjach kosmicznych, bo może powodować konflikty czy nieporozumienia wynikające z problemów komunikacyjnych.
Informacje uzyskane za pośrednictwem dzienników wideo to w nauce źródła dyskusyjne. Badani niekiedy konfabulują albo nie potrafią obiektywnie ocenić swojego stanu. Co wy na to?
M.P.: Żadne badanie psychologiczne nie jest w 100 proc. odporne na kłamstwo. Tyle że astronauci to osoby bardzo świadome siebie, więc możemy założyć, że dane będą prawdziwe. Poza tym wideodzienniki to metoda dobrze poznana w psychologii. Może nie jest w mainstreamie badawczym, w którym raczej stawia się na badania ilościowe, ale ma swoje procedury. Wykorzystuje się ją z powodzeniem w badaniach ludzi przebywających w izolacji i w środowiskach ekstremalnych. Poza tym nagrania są tworzone sześciokrotnie na różnych etapach misji i za każdym razem są odpowiedziami na same pytania. Będziemy więc mieli materiał do porównań.
A.S.: Mieliśmy też pomysł, który nam odradzono. Badani mieli oglądać jednominutowe filmy ze scenami spaceru po lesie czy obiadu z rodziną i przyjaciółmi. Chcieliśmy pokazać im coś, czego nie można doświadczyć w kosmosie, żeby zobaczyć, czy budzi to jakieś stany emocjonalne. W końcu doszliśmy do wniosku, że nie możemy wzbudzać w nich tęsknoty. Bo jeśli nie zostanie przepracowana, może to mieć konsekwencje w postaci spadku motywacji czy trudności w radzeniu sobie ze stresorami. Zrobiliśmy jednak te badania w pilotażu.
Czyli podczas tzw. misji analogowych prowadzonych w projekcie LunAres.
A.S.: To są bezpieczniejsze warunki, żeby sprawdzać, czy i w jaki sposób sceny „ziemskie” oddziałują na psychikę ludzi w izolacji.
Wracając do wideodzienników. Kto będzie je analizował?
A.S.: Po pierwsze, eksperci od lingwistyki – dr hab. Justyna Ziółkowska z Uniwersytetu SWPS, prof. Dariusz Gasiński z Uniwersytetu Wrocławskiego i Konrad Opaliński z Uniwersytetu Zielonogórskiego. Po zmienności używanych struktur językowych – a mamy też materiał porównawczy sprzed misji – można bowiem poznać zmienność stanów emocjonalnych. My z naszymi doktorantami zajmiemy się ekspresją emocji na twarzy. Prowadzimy też rozmowy z Uniwersytetem Oksfordzkim w sprawie analizy zmiany tonu głosu. Badając wszystkie te parametry, chcemy wychwycić, czy sam fakt izolacji powoduje lepsze lub gorsze przystosowanie, większe zaangażowanie w pracę czy wycofanie się z niej, czy następuje przebodźcowanie czy niedobodźcowanie.
I jak się to rozkłada w czasie, prawda? Są badacze, którzy preferują tzw. hipotezę trzeciej ćwiartki. Ich zdaniem w przedostatniej części misji pojawiają się największe problemy.
A.S.: Jest to mój ulubiony temat. To pojęcie wprowadzono do psychologii już 30 lat temu. Wówczas było oparte na pamiętnikach marynarzy i polarników. Teraz jest trochę badań empirycznych, które ten syndrom potwierdzają, i trochę takich, które mu przeczą. Kłopot z nimi jest taki, że były prowadzone w różnych kontekstach – od sportowej podróży poprzez pustynię po wyprawę polarną właśnie. My przebadaliśmy uczestników kilkunastu analogowych misji kosmicznych – dwutygodniowych i miesięcznych – w tych samych warunkach i tym samym zestawem narzędzi. I to zbliżyło nas do wniosku, że syndrom trzeciej ćwiartki nie istnieje.
M.P.: Precyzyjniej: nie widać zmienności, która go odzwierciedla w przyjętych przez nas parametrach. A monitorowaliśmy stany emocjonalne czy efektywność pracy. I okazuje się, że ludzie dobrze sobie radzą do połowy misji, a później są i upadki, i wzloty. I jeszcze jedno: w przypadku krótszych izolacji wiele negatywnych doświadczeń może przykrywać motywacja. Ludzie, którzy uczestniczą w takich misjach to zapaleńcy, więc wytrzymują nawet trudne rzeczy i nie narzekają. Nie wiadomo jednak, co by się działo w trakcie np. rocznego pobytu w kosmosie – tego jeszcze nikt nie sprawdził.
W połowie misji jest właśnie nasz astronauta. Z waszych badań wynika, że teraz szczyt osiągają jego emocje pozytywne. Także jednak negatywne. Nie jest to sprzeczność?
M.P. Owszem, trudno być jednocześnie wściekłym na przełożonego i szczęśliwym z projektu, który się pod jego kierunkiem wykonuje. To jednak emocje o dużej intensywności, uruchamiane przez bardzo wyraźne bodźce. Odczucia mniej intensywne często się przeplatają. Nasze analizy wskazują, iż ludzie mogą się cieszyć, że dali radę przetrwać już połowę, a jednocześnie martwić końcem misji. Albo odczuwać smutek, że połowa za nimi, oraz radość, bo są już bliżej powrotu do domu.
Wówczas najlepsze są także poziom adaptacji do zadań oraz wydajność w pracy. Jednocześnie jednak zaczyna narastać technostres. Dlaczego?
M.P.: Znów – interpretacje mogą być różne. To może być zmęczenie wynikające z obsługi tak dużej liczby urządzeń. Albo rozczarowanie, że są zbyt wolne czy nadmiernie skomplikowane. Możliwe też, że w tym momencie misji człowiek najsilniej odczuwa fakt, że to, czy przeżyje, czy nie, zależy wyłącznie od technologii.
A.S.: To mi się wydaje najważniejsze. Pisałam pracę doktorską o polarnikach. Dla nich również – poza niedźwiedziami, które na Spitsbergenie są poważnym zagrożeniem – najbardziej stresogenne były relacje z urządzeniami. Oczywiście byli bardzo kreatywni i radzili sobie z tym, co mieli. Astronauci natomiast są od technologii zależni w 100 proc. Takiego poziomu strachu i stresu nie da się odtworzyć nawet w badaniach w analogowym habitacie. Gdyby tam urządzenia dostarczające tlen zaszwankowały i mieszkańcy zaczęli się dusić, wystarczyłoby otworzyć drzwi. Jak to jest w kosmosie, mamy nadzieję dowiedzieć się od Sławosza.
Paradoksalne jest to, że na technostres proponujecie remedium technologiczne.
A.S.: Tak. Użytkowników smartfonów czy komputerów ostrzega się: „Nie patrzcie w ekran przed zaśnięciem”, a my zalecamy medytację pod wirtualnym drzewem. Cóż, tam ziemskie reguły nie działają.
Polarnikom by pani tego nie zalecała.
A.S.: Nie. Swoją drogą, ich doświadczenia nie są tak do końca analogiczne do przeżyć astronautów. To są osoby o nieco innym profilu osobowości. Z badań wynika, że kieruje nimi potrzeba eskapizmu lub przeżycia przygody, a w mniejszym stopniu potrzeba osiągnięć. Astronauci mają zaś więcej motywacji społecznej, ambicji, chęci wykazania się dla narodu i jego reprezentowania.
A.S.: Żeby jednak nie deprecjonować badań porównawczych powiem, że polarników i astronautów łączy realizm zagrożenia. Międzynarodowa Stacja Kosmiczna jest 420 km nad Ziemią. A Concordia, czyli stacja polarna na Antarktydzie – 600 km od najbliższej bazy ludzkiej. Czyli jest w pewnym sensie bardziej odizolowana – zresztą nocą polarną, która trwa kilka miesięcy, nie ma możliwości do niej dotrzeć ani się z niej wydostać. Polarnicy niosą więc podobny bagaż psychiczny, którego – jak mówiłam – nie odczuwa się w analogu kosmicznym.
W ludzkiej potrzebie podboju kosmosu Emmanuel Levinas dostrzegał szansę na wyniesienie człowieka do godności mieszkańca wszechświata. Hannah Arendt uważała zaś, że mogłaby przynieść raczej spadek znaczenia ludzi w ich własnych oczach…
M.P.: A Burrhus Frederic Skinner stwierdził, że im mniej wiemy o przyczynach dobrych uczynków ludzi, tym bardziej uważamy ich za godnych szacunku.
Jak waszym zdaniem jest w przypadku astronautów?
M.P.: Bardzo ich szanujemy, ponieważ uważamy, że to, co robią, robią dla ludzkości, a nie tylko dla siebie. Szczególnie że zaczęliśmy poważnie zastanawiać się nad swoim miejscem w świecie. Tworzymy humanoidalne roboty, rozwijamy sztuczną inteligencję i mówi się, że technologia zagraża nam na trzech poziomach. Po pierwsze, na fizycznym –boimy się, że urządzenie zrani nas w trakcie pracy. Po drugie, na egzystencjalnym – że zabierze nam miejsca pracy. A trzeci lęk dotyczy utraty ludzkiej wyjątkowości. Może człowieczeństwo przestało być wyłącznie nasze? Dużo czasu jednak upłynie, zanim Mars będzie dla nas faktyczną alternatywą. Zresztą, jeżeli stworzenie planety do „drugiego życia” ludzkości ma tyle kosztować, to dlaczego nie przeznaczyć tych pieniędzy na to, żeby zadbać o Ziemię?
Bo to byłoby mniej spektakularne?
M.P.: Choćby dlatego. Ludzie niekoniecznie mają motywację do tego, żeby coś ratować, ale koniecznie chcą być prekursorami. Tymczasem są nas miliardy, a do tej pory w kosmosie było kilkaset osób.
A.S.: Po półtorarocznym projekcie w habitacie LunAres napisaliśmy artykuł. I jeden z recenzentów zapytał, jak się czujemy z tym, że zamykamy ludzi w izolacji dla badania kosmosu, a tu są prawdziwe problemy: trzeba uczyć dzieci, walczyć z głodem. Tyle że człowiek będzie latać w kosmos, bo jest gatunkiem eksplorującym. Nie mnie oceniać, czy to jest dobre, czy złe. Fascynuje mnie natomiast to, jak ludzie przystosowują się do różnych warunków środowiskowych. I wierzę, że psychologia ma narzędzia, które mogą ich wspierać.
Będziemy mogli to sprawdzić dopiero po misji Ax-4.
M.P.: Porównamy, czy doświadczenia „naziemnych” i faktycznych astronautów się pokrywają. Jeśli tak, to świetnie: badania prowadzone w misjach analogowych są zasadne. Jeśli nie, postaramy się odpowiedzieć na pytanie, skąd biorą się różnice.
A.S.: Chcemy też dopracować metody monitoringu dobrostanu psychicznego osób w izolacji. Wytypować wskaźniki zdrowia psychicznego, którym warto się przyglądać, i na podstawie obserwacji ich zmienności np. proponować interwencje. Jeśli doszłoby do eksploracji długoterminowej na większą odległość od Ziemi, nie będzie możliwy bieżący kontakt z astronautami. Może trzeba będzie zaprząc AI do stworzenia profilu gramatycznego i emocjonalnego odzwierciedlającego zmiany w dobrostanie astronautów?
M.P.: Tylko czy to nie oznaczałoby uproszczenia i spłaszczenia informacji?
A.S.: To prawda. I najważniejsza rzecz – chcemy się dowiedzieć, jak wzmacniać w astronautach to, co konstruktywne: wgląd we własne emocje i ich samoregulację.
M.P.: Bo właśnie te cechy ułatwiają przystosowanie do warunków izolacji.
Jak to, co dzieje się ze zdrowiem psychicznym astronautów, ma się do tego, co dzieje się z nami na Ziemi?
A.S.: 17,3 proc. mieszkańców Unii Europejskiej (w tym 20 proc. tych z Polski) co najmniej raz w życiu doświadcza różnego rodzaju zaburzeń. Astronauci – bohaterowie masowej wyobraźni – mogą wiele w tej sprawie zrobić. Mogą być fantastycznymi ambasadorami dbałości o zdrowie psychiczne. Nie tylko dając się badać, lecz także nie wstydząc się o tym mówić.
M.P: Dzięki nim inni mogą się przekonać, że każdy człowiek może i powinien poszukać wsparcia, kiedy mierzy się z sytuacjami nieprzewidywalnymi czy trudnymi. Czy jest, czy nie jest bohaterem.