Reklama
Międzynarodowa Stacja Kosmiczna sfotografowana przez załogę 56. Ekspedycji z pokładu statku kosmicznego Sojuz (2018 r.). Międzynarodowa Stacja Kosmiczna sfotografowana przez załogę 56. Ekspedycji z pokładu statku kosmicznego Sojuz (2018 r.). NASA/Roscosmos
Kosmos

USA i Rosja: szorstka kosmiczna przyjaźń

Zaćmienie na życzenie. Niezwykła misja Europejskej Agencji Kosmicznej
Kosmos

Zaćmienie na życzenie. Niezwykła misja Europejskej Agencji Kosmicznej

Od pół roku wokół Ziemi krąży Proba 3 – pierwsza tak zaawansowana misja złożona z dwóch satelitów. Sama wywołuje zaćmienia Słońca i sama je analizuje. [Artykuł także do słuchania]

Rywalizacja między tymi dwoma krajami w kosmosie to gra o sumie niezerowej. Z jednej strony każde mocarstwo stawia na siebie, z drugiej – musi godzić się na współpracę, bo sieć wzajemnych zależności sięga zbyt daleko. I żadne sankcje tego nie zmieniły. [Artykuł także do słuchania]

W czasie gdy na Ziemi stosunki między Waszyngtonem a Moskwą są najzimniejsze od dekad, 400 km nad naszymi głowami amerykańscy i rosyjscy astronauci żyją i pracują ramię w ramię. Jak to możliwe, że największa arena zimnowojennej konfrontacji – kosmos – stała się ostatnim bastionem ich współpracy? Na orbicie prawa fizyki są potężniejsze od politycznej retoryki. Dekady wspólnych inwestycji stworzyły potwora o dwóch głowach, którego nie da się łatwo rozdzielić. Rosyjski segment ISS odpowiada za napęd i utrzymywanie stacji na właściwej wysokości, amerykański kontroluje większość systemów zasilania poprzez gigantyczne panele słoneczne. Jedna część nie może funkcjonować bez drugiej. Zerwanie współpracy oznaczałoby ryzyko niekontrolowanej deorbitacji.

Kosmiczna rywalizacja

Aby zrozumieć ten orbitalny paradoks, cofnijmy się do jego początków, gdy kosmos nie był polem współpracy, lecz areną konfrontacji. Wyścig kosmiczny nie narodził się z czystych marzeń o eksploracji, lecz z lęku i narodowej dumy. Kiedy w 1957 r. z radzieckiego kosmodromu Bajkonur wystartował Sputnik – pierwszy sztuczny satelita Ziemi – amerykańska opinia publiczna przeżyła szok. Związek Radziecki jednym ruchem otworzył nowy front zimnej wojny, wynosząc rywalizację ideologiczną w przestrzeń. Kolejne lata tylko pogłębiły ten konflikt. Wysłanie przez ZSRR pierwszego człowieka w kosmos – Jurija Gagarina – w kwietniu 1961 r. jeszcze bardziej spotęgowało amerykańską falę niepokoju. Odpowiedź Waszyngtonu była desperacka i monumentalna. Prezydent Kennedy ogłosił start programu Apollo, mającego na celu wylądowanie człowieka na Księżycu i bezpieczne sprowadzenie go na Ziemię. W tamtej epoce słowo „współpraca” było w kosmicznym leksykonie zakazane. Wojna miała charakter technologiczny i ideologiczny, a toczono ją za pomocą rakiet nośnych i modułów księżycowych.

Astronauci Thomas Stafford i Aleksiej Leonow przy włazie prowadzącym z modułu dokującego Apollo do modułu orbitalnego Sojuz podczas misji w ramach programu testowego Apollo-Sojuz.NASAAstronauci Thomas Stafford i Aleksiej Leonow przy włazie prowadzącym z modułu dokującego Apollo do modułu orbitalnego Sojuz podczas misji w ramach programu testowego Apollo-Sojuz.

Amerykańsko-radziecka rywalizacja, choć niezwykle widowiskowa, na dłuższą metę okazała się wyczerpująca dla obydwu stron. Ogromne koszty programów kosmicznych oraz ryzyko niepowodzeń skłoniły zarówno Waszyngton, jak i Moskwę do poszukiwania pragmatycznych rozwiązań. Tak pojawiła się szansa na kooperację. 17 lipca 1975 r. po raz pierwszy w historii dwa wrogie politycznie państwa spotkały się na orbicie. Amerykański moduł Apollo zacumował do radzieckiego Sojuza, a astronauci Thomas Stafford i Aleksiej Leonow symbolicznie uścisnęli sobie dłonie, pokonując barierę nie tylko techniczną, ale przede wszystkim polityczną. To wydarzenie było efektem intensywnych negocjacji prowadzonych od początku lat 70., w ramach których oba kraje zgodziły się na wspólne procedury dokowania i wymianę informacji technicznych.

Upadek ZSRR w 1991 r. otworzył przed Amerykanami zupełnie nową perspektywę współpracy z dawnym rywalem. W 1993 r. prezydent Bill Clinton oficjalnie zaprosił Rosję do udziału w projekcie budowy Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS). Była to decyzja nie tylko naukowa, ale również polityczna. Chodziło o uniknięcie sytuacji, w której rosyjska technologia mogłaby trafić na rynek krajów nieprzyjaznych Zachodowi. „Współpraca nad ISS była od początku projektem nie tylko naukowym, ale przede wszystkim politycznym. Miała na celu utrzymanie Rosji w zachodniej orbicie wpływów poprzez utworzenie zależności korzystnych dla obu stron” – mówi dr Scott Pace, ekspert ds. polityki kosmicznej na George Washington University.

Stacja ISS zaczęła powstawać w listopadzie 1998 r., a jej pierwszy moduł – rosyjska Zaria – został wyniesiony na orbitę rakietą Proton. W grudniu 1998 r. dołączył do niej amerykański moduł Unity. Kolejne lata przynosiły następne elementy, w tym europejskie laboratorium Columbus, japońskie Kibō oraz słynny kanadyjski manipulator Canadarm2, który do dziś odgrywa kluczową rolę podczas prac montażowych i naprawczych. Dzięki temu stacja stała się miejscem współpracy specjalistów z całego świata. „ISS to nie tylko największe laboratorium naukowe w przestrzeni kosmicznej, ale także najbardziej kompleksowy projekt współpracy międzynarodowej w historii technologii kosmicznych” – potwierdza prof. Julie Robinson z NASA.

Każdy kraj zaangażowany w program wniósł do ISS nie tylko elementy technologiczne, ale również unikalne kompetencje. Rosja zajęła się przede wszystkim systemami podtrzymania życia, nawigacją orbitalną oraz zapewnieniem transportu załóg, podczas gdy Amerykanie dostarczyli zaawansowane laboratoria, systemy komunikacji i zasilania. Europa, Japonia i Kanada również wniosły kluczowe komponenty, które pozwoliły na realizację szerokiego wachlarza eksperymentów biologicznych, fizycznych oraz technicznych. Ta współpraca mimo wielu politycznych perturbacji na Ziemi stała się trwałym elementem relacji międzynarodowych, potwierdzając słowa amerykańskiego astronauty Scotta Kelly’ego, który spędził na ISS prawie rok: „Na stacji orbitalnej nasza narodowość nie ma większego znaczenia. Liczy się tylko to, jak możemy sobie nawzajem pomóc, by przetrwać w niezwykle trudnych warunkach kosmicznych”. Tak jest do dzisiaj. Przynajmniej w teorii.

Fragmenty modułów ISS: amerykański Destiny, japoński Kibō oraz należące do ESA Harmony i Columbus.NASAFragmenty modułów ISS: amerykański Destiny, japoński Kibō oraz należące do ESA Harmony i Columbus.

Rosyjska trampolina

Ziarno zależności, zasiane w latach 90. przy projektowaniu stacji, przez długi czas pozostawało w uśpieniu. Amerykańskie wahadłowce – potężne skrzydlate orbitery – dostarczające na orbitę całe moduły i wieloosobowe załogi, były dumą narodu i koniem pociągowym programu kosmicznego. Rosyjskie, znacznie mniejsze, kapsuły Sojuz pełniły funkcję drugoplanową, stanowiąc głównie szalupę ratunkową, na stałe przycumowaną do ISS. Nadchodząca seria wydarzeń miała wkrótce dramatycznie odwrócić te role.

Pierwszym dzwonkiem alarmowym była tragedia promu Columbia w 2003 r. Rozpad wahadłowca podczas powrotu na Ziemię obnażył fundamentalne wady konstrukcyjne i ryzyko wpisane w skomplikowany system lotów. Cała flota została uziemiona na ponad 2 lata, a w tym czasie jedyną drogą na stację i z powrotem stał się rosyjski Sojuz. Był to zaledwie przedsmak tego, co miało nadejść. Ostateczny cios dla amerykańskiej niezależności w kosmosie nadszedł 21 lipca 2011 r. Tego dnia wahadłowiec Atlantis wylądował po raz ostatni w Centrum Kosmicznym im. Kennedy’ego, kończąc erę promów kosmicznych. Program będący symbolem amerykańskiej potęgi został zamknięty ze względu na gigantyczne koszty operacyjne, starzejącą się technologię i nierozwiązane problemy z bezpieczeństwem. Stany Zjednoczone po raz pierwszy od początków ery załogowej straciły zdolność do samodzielnego wysyłania swoich obywateli w kosmos.

Tę pustkę natychmiast wypełnił dawny rywal. Sojuz w porównaniu z wahadłowcem był jak niezawodny traktor przy sportowym Ferrari. Jego konstrukcja sięgała lat 60., wnętrze było ciasne i surowe, a lądowanie na kazachskim stepie – dalekie od precyzji. Miał jednak jedną kluczową zaletę: był niezawodny i sprawdzony w dziesiątkach misji. Tak rozpoczęła się złota era Sojuza. Roskosmos stał się monopolistą na rynku załogowych lotów orbitalnych, a NASA – jego najważniejszym klientem. Moskwa doskonale zdawała sobie sprawę ze swojej pozycji i dyktowała ceny. Koszt jednego miejsca dla amerykańskiego astronauty w kapsule Sojuza poszybował w górę w astronomicznym tempie: z ok. 21 mln dol. w 2008 r. do ponad 90 mln za ostatnie zakontraktowane loty w 2020 r. Każdy start rakiety był demonstracją siły rosyjskiej technologii i bolesnym przypomnieniem o amerykańskiej niemocy.

Dla NASA była to gorzka pigułka do przełknięcia: największe mocarstwo świata musiało prosić o kosmiczną podwózkę swojego dawnego rywala i płacić za nią bajońskie sumy. Kosztowna i upokarzająca zależność stała się jednak katalizatorem nowego bezprecedensowego wyścigu. Prof. John Logsdon, ekspert w dziedzinie polityki kosmicznej z George Washington University, wyjaśniał tę sytuację następująco: „Uzależnienie NASA od rosyjskich Sojuzów było konsekwencją krótkowzrocznej strategii budżetowej amerykańskich władz. NASA nie miała żadnego realnego alternatywnego wyjścia, a Rosja perfekcyjnie wykorzystała swoją przewagę technologiczną i logistyczną”. Tę zależność dobitnie podsumował w 2014 r. Dmitrij Rogozin, ówczesny szef Roskosmosu: „Bez nas Amerykanie musieliby korzystać z trampoliny, by dostać się w kosmos”. Jego kontrowersyjna wypowiedź była nie tylko demonstracją rosyjskiej pewności siebie, ale również przypomnieniem Waszyngtonowi, jak głęboko stał się zależny od Moskwy.

Amerykański inżynier i astronauta Steve Bowen na zewnątrz ISS.NASAAmerykański inżynier i astronauta Steve Bowen na zewnątrz ISS.

Odpowiedź Waszyngtonu dojrzewała. Pod koniec prezydentury Baracka Obamy NASA zaczęła intensywnie współpracować z sektorem prywatnym, by jak najszybciej przywrócić własne zdolności załogowe. Agencja uruchomiła Program Załogowych Lotów Komercyjnych (Commercial Crew Program), rzucając wyzwanie amerykańskiemu sektorowi prywatnemu. Zasady były proste: zamiast zlecać budowę statku kosmicznego według ścisłych wytycznych, NASA zaoferowała wielomiliardowe kontrakty firmom, które pierwsze zaprojektują, zbudują, przetestują i certyfikują własny bezpieczny system transportu astronautów na ISS. Agencja z inżyniera i operatora zmieniła się w wymagającego klienta, który kupuje gotową usługę w postaci biletu na orbitę.

Prywatne firmy wypełniły lukę powstałą po wahadłowcach. SpaceX był pierwszym dużym beneficjentem tej zmiany. Kontrakt zawarty przez NASA z firmą Elona Muska opiewał na miliardy dolarów i obejmował m.in. regularne transporty astronautów na ISS, a także współpracę w ramach ambitnego programu Artemis, zakładającego powrót ludzi na Księżyc. Boeing opracował statek Starliner, który również jest elementem strategii NASA uniezależnienia się od Rosji. Choć Starliner zmagał się początkowo z licznymi problemami technicznymi, NASA nadal uważa go za istotną możliwość uzyskania elastyczności przez własne misje kosmiczne. Jeff Bezos, właściciel firmy Blue Origin, również rywalizuje o dominację na rynku transportu kosmicznego. Rakieta New Glenn ma odbyć swój debiut w najbliższych latach i będzie kolejnym kamieniem milowym w amerykańskiej komercyjnej astronautyce. Zdaniem ekspertów prywatne inicjatywy na nowo zdefiniowały strategię amerykańskiej eksploracji kosmosu.

Przełom nastąpił 30 maja 2020 r., gdy SpaceX wystrzelił rakietę Falcon 9 z kapsułą Crew Dragon. Na pokładzie znaleźli się astronauci NASA Robert Behnken i Douglas Hurley. Monopol Roskosmosu został przełamany. Był to pierwszy w historii lot orbitalny zrealizowany przez firmę prywatną. „Ten lot zmienił dynamikę w kosmosie. Otworzył drzwi nie tylko NASA, ale całej branży kosmicznej, pokazując, że komercjalizacja lotów załogowych jest możliwa i opłacalna” – mówi prof. Wendy Whitman Cobb z Air University, ekspertka od polityki kosmicznej. Zmiana miała ogromny wpływ na koszty eksploracji kosmosu. Przykładowo, według danych opublikowanych przez NASA pojedynczy lot Falcona 9 to koszt ok. 67 mln dol., co stanowi istotną redukcję wydatków w porównaniu z wcześniejszymi programami kosmicznymi NASA. Tym samym amerykańskie firmy prywatne stały się konkurencyjne także na rynku międzynarodowym. Nowoczesne Crew Dragon, regularnie kursujące na orbitę, były symbolem odzyskanej suwerenności i technologicznego renesansu. Zmieniła się cała dynamika sił. USA z petenta płacącego za bilety przekształciły się w równorzędnego partnera, a nawet potencjalnego konkurenta w oferowaniu usług transportu. Nikt jednak nie spodziewał się, jak szybko ta nowa pozycja zostanie przetestowana w ogniu prawdziwego ziemskiego konfliktu, stawiając pod znakiem zapytania całą dotychczasową logikę kosmicznej współpracy.

Statek Sojuz MS-03 (na pierwszym planie) z załogą na ISS i statek transportowy Progress 66 ok. 400 km nad Ziemią.NASAStatek Sojuz MS-03 (na pierwszym planie) z załogą na ISS i statek transportowy Progress 66 ok. 400 km nad Ziemią.

Kosmos w dobie sankcji

Rosyjska inwazja na Ukrainę w lutym 2022 r. radykal-nie zmieniła geopolityczną układankę. Po raz pierwszy od dziesięcioleci pojawiło się realne zagrożenie całkowitego zerwania więzi kosmicznych między Moskwą a Waszyngtonem. Z Kremla i agencji Roskosmos płynął strumień gróźb. Sugerowano, że bez rosyjskich statków towarowych Progress, regularnie korygujących orbitę stacji ISS, ważący ponad 400 t kolos może w sposób niekontrolowany spaść na Europę lub USA.

Amerykanie skupili się na konsekwentnym odcinaniu Rosji od pieniędzy płynących z międzynarodowego handlu. Przez niemal dwie dekady amerykańska armia i przemysł kosmiczny opierały się na rosyjskich silnikach rakietowych RD-180, wykorzystywanych m.in. w rakietach Atlas V firmy United Launch Alliance (ULA). Ale agresja Rosji na Ukrainę przyspieszyła decyzję Pentagonu o całkowitym odejściu od rosyjskich technologii. W kwietniu 2024 r. Departament Obrony USA oficjalnie ogłosił zakończenie zakupów RD-180, realizując strategiczny cel uniezależnienia technologicznego. „Dla Pentagonu zakończenie współpracy z Rosją było absolutnie kluczowe nie tylko ze względów moralnych, ale przede wszystkim strategicznych. Nie można polegać na kraju, który jest jednocześnie konkurentem i potencjalnym przeciwnikiem” – tłumaczył Todd Harrison, ekspert ds. bezpieczeństwa kosmicznego z Center for Strategic and International Studies. W miejsce rosyjskich silników pojawiły się nowoczesne amerykańskie technologie opracowane przez prywatne firmy. Blue Origin dostarcza obecnie silniki BE-4 dla rakiet Vulcan firmy ULA, natomiast SpaceX intensywnie rozwija potężne jednostki Raptor, które zasilają rakiety Starship. Te zmiany nie tylko zakończyły zależność od Rosji, ale również wzmocniły amerykańską pozycję w globalnym handlu kosmicznym.

Zmiana priorytetów dotknęła również Rosję, która utraciwszy zachodnich klientów, zaczęła szukać alternatywnych kontrahentów – przede wszystkim w krajach takich jak Iran, Indie czy państwa afrykańskie. Ale ograniczony dostęp do nowoczesnych technologii zachodnich oraz konkurencja ze strony dynamicznie rozwijających się firm prywatnych takich jak SpaceX powodują, że rosyjski przemysł kosmiczny stopniowo traci swoją pozycję na rynku globalnym. Szybko jednak okazało się, że łatwiej zakończyć współpracę na Ziemi niż w kosmosie. Na ISS sieć wzajemnych powiązań Ameryki i Rosji jest zbyt silna, by tak po prostu któraś ze stron wycofała się z kooperacji – oznaczałoby to poważne kłopoty, żaden z modułów nie mógłby przetrwać samodzielnie. Rosyjski segment odpowiada za napęd i utrzymywanie stacji na właściwej wysokości, amerykański kontroluje większość systemów zasilania. Przynajmniej na razie, bo NASA i partnerzy pracują nad rozwiązaniami, które pozwolą uniezależnić ISS od rosyjskich systemów.

Statek transportowy SpaceX Dragon rozpoczynający ostateczne podejście do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej.NASAStatek transportowy SpaceX Dragon rozpoczynający ostateczne podejście do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej.

Za kulisami wojny na słowa inżynierowie i dyplomaci podjęli zatem pragmatyczne decyzje. Międzynarodowa Stacja Kosmiczna stała się największym i najdroższym wyjątkiem od sankcji nałożonych na rosyjski sektor technologiczny. Co więcej, w szczycie napięć politycznych latem 2022 r. NASA i Roskosmos sfinalizowały umowę, o której jeszcze niedawno nikt by nie pomyślał. Był to układ o „wymianie miejsc” – już nie za pieniądze, ale na zasadzie barteru. W jego ramach rosyjscy kosmonauci zaczęli regularnie latać na orbitę w kapsułach Crew Dragon, a amerykańscy – w Sojuzach. Zaledwie pół roku temu, wiosną 2025 r., na pokładzie Sojuza MS-27 na stację dotarła załoga, w której skład wchodził amerykański astronauta, co było kolejnym dowodem na to, że ta niezwykła umowa wciąż obowiązuje. ISS stała się więc swoistą kosmiczną Szwajcarią, neutralnym terytorium utrzymywanym z absolutnej konieczności. „W obecnej sytuacji geopolitycznej nawet taka współpraca jest wyjątkowa. NASA i Roskosmos nadal korzystają z umów barterowych, bo ISS wymaga stałej obecności astronautów obu stron. Ale relacje handlowe między agencjami praktycznie zamarły” – komentuje dr Brian Weeden, dyrektor Program Planning for Secure World Foundation.

Ale to kruche status quo ma datę ważności. Podczas gdy USA, Europa, Japonia i Kanada oficjalnie zobowiązały się do finansowania stacji do 2030 r., Rosja potwierdziła swój udział jedynie do roku 2028, intensywnie komunikując plany budowy własnej stacji orbitalnej (ROSS). Niepewność co do przyszłości ISS po 2028 r. jest największym wyzwaniem dla partnerstwa, a na globalnej arenie pojawiają się już nowi potężni gracze, którzy piszą własne scenariusze i nie są obciążeni historią amerykańsko-rosyjskiej współpracy. Eksperci zgodnie uważają, że najbliższa dekada zadecyduje o tym, czy przyszłość kosmosu to globalna współpraca, czy raczej intensywna rywalizacja o wpływy, technologie i zasoby.

Sławosz Uznański-Wiśniewski prezentuje sprzęt badawczy w jednym z modułów ISS (czerwiec 2025).NASASławosz Uznański-Wiśniewski prezentuje sprzęt badawczy w jednym z modułów ISS (czerwiec 2025).

Nowi gracze na orbicie

Era dwubiegunowego wyścigu kosmicznego pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Rosją definitywnie minęła. Obecnie na scenie międzynarodowej pojawiają się kolejni ambitni gracze, którzy stopniowo zmieniają równowagę sił w kosmosie. Najbardziej widoczne są działania Chin, Indii i Japonii, choć coraz aktywniejsze stają się również Zjednoczone Emiraty Arabskie, Korea Południowa czy Brazylia. Każdy z tych krajów wnosi własne plany, potencjał technologiczny i nową filozofię eksploracji kosmosu.

  • Chiny są obecnie najsilniejszym nowym graczem w kosmosie. Ich autonomiczny rozwój technologii oraz budowa własnej stacji orbitalnej Tiangong pokazują, jak poważnie Pekin traktuje swoją obecność na orbicie. Chiński program załogowy rozwija się niezwykle dynamicznie: od pierwszego lotu Yang Liweia w 2003 r. aż po regularne załogowe misje na własną stację orbitalną oraz plany budowy bazy księżycowej. Chiński program kosmiczny nie jest już tylko demonstracją siły technologicznej, ale integralnym elementem strategii gospodarczej i politycznej Chin. Pekin wyraźnie dąży do osiągnięcia dominacji w przestrzeni kosmicznej, także na płaszczyźnie gospodarczej.
  • Indie dysponują znacznie mniejszym budżetem niż Chiny czy USA, ale konsekwentnie budują swoją pozycję na międzynarodowej scenie. Ich agencja ISRO zasłynęła realizacją ambitnych misji przy stosunkowo niskich kosztach. W 2014 r. Indie stały się pierwszym krajem, któremu udało się umieścić sondę na orbicie Marsa już przy pierwszej próbie – i to za mniej niż jedną dziesiątą kosztów analogicznej misji NASA. W ostatnich latach ISRO znów przyciągnęła uwagę świata ambitnymi misjami księżycowymi jak Chandrayaan-3, która w sierpniu 2023 r. pierwsza w historii miękko wylądowała w pobliżu południowego bieguna Księżyca. Indyjski model eksploracji kosmosu pokazuje, że dzięki kreatywności i rozsądnemu zarządzaniu budżetem możliwe są ambitne cele nawet przy ograniczonych zasobach.
  • Japonia skupia się na rozwijaniu specjalistycznych technologii, wspierających globalne misje naukowe i badawcze. Japońska Agencja Kosmiczna (JAXA) znana jest przede wszystkim z wysokiej precyzji misji, jak choćby pobranie próbek asteroid w ramach projektu Hayabusa 2 w 2019 r. Obecnie JAXA angażuje się w międzynarodowy program Artemis i współpracuje z NASA przy budowie stacji orbitalnej Gateway, która ma krążyć wokół Księżyca. Japońska strategia to pragmatyzm i wysoka specjalizacja. Tokio chce być niezawodnym partnerem dla największych graczy, nie rywalizując bezpośrednio z Chinami czy USA.

Pozostali gracze – coraz większe znaczenie na orbicie zyskują także kraje dotąd mniej kojarzone z eksploracją kosmosu. Zjednoczone Emiraty Arabskie wysłały swoją sondę Hope na orbitę Marsa, a Korea Południowa aktywnie rozwija własne technologie rakietowe. Brazylia z kolei stawia na współpracę z innymi krajami, oferując dogodnie położony kosmodrom Alcântara. Taka mnogość nowych podmiotów zwiastuje nie tylko zmiany technologiczne, ale także polityczne. Dotychczasowy dwubiegunowy świat astronautyki staje się wielobiegunowy, co będzie miało kluczowe znaczenie w przyszłej eksploracji kosmosu.

Wiedza i Życie 10/2025 (1090) z dnia 01.10.2025; Eksploracja kosmosu; s. 28
Oryginalny tytuł tekstu: "Szorstka kosmiczna przyjaźń"
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną