Shutterstock
Książki

Sprawiedliwość dla boga. Recenzja książki: Bruno Bettelheim, „Cudowne i pożyteczne”

To czwarte wydanie pracy amerykańskiego psychoanalityka. Cóż, czwórka symbolizuje pełnię, doskonałość i porządek. A zatem jest wspaniała okazja, by porozmawiać o książce bez przesadnego bałwochwalstwa i nadmiernego krytycyzmu. Pełnowymiarowo i wyczerpująco.

Od pierwszego polskiego wydania „Cudownych i pożytecznych” minęły lata świetlne. Wszechpotężny w 1985 r. bóg psychoanalizy rozsądzający czy Zelig jest osobowością psychotyczną, neurotyczną, czy tylko skrajnym konformistą, po odebraniu sobie życia pięć lat później, został strącony z piedestału i bezlitośnie odbrązowiony. Dziś przychodzi do nas pośmiertnie mocno sponiewierany i poobijany, nie domagając się już uwielbienia i kultu, nie oferując prawdy jedynej, objawionej i niepodważalnej. Ma jedynie nieśmiałą propozycją: zajrzyjcie, proszę, do tej książki, ona mimo wszystko się nie zestarzała i, choć rzeczywistość brutalnie zweryfikowała niektóre jej tezy, to wciąż można tam znaleźć wiele inspiracji, fragmentów uwodzicielskich, czasem cudownych, a niekiedy pożytecznych.

Śmierć boga psychoanalizy

Tak, Bettelheim oberwał mocno. Za konfabulowanie na temat swojej kariery naukowej. Za to, że jego terapie nie wyglądały wcale tak różowo, jak je opisywał. Za to wreszcie, że pogląd jakoby to „matki lodówki” były przyczyną autyzmu swoich dzieci (doprowadził wiele kobiet na skraj rozpaczy, a niekiedy nawet samobójstw). Wysuwano też szereg pomniejszych zarzutów merytorycznych odnoszących się już do samej książki.

Dla Bettelheima bowiem bajka magiczna to wyłącznie zbiór baśni braci Grimm. W miarę rozwoju „grimmologii” okazywało się jednak, że Grimmowie nie byli jedynie, jak chciał to widzieć, Kolbergami. Sumiennymi zbieraczami ludowych opowieści, pudłami rezonansowymi mądrości spod strzech, ale także współautorami nadającymi zasłyszanemu nowy kształt i zmienione brzmienie. Poza tym: czy były to tak do końca opowieści niemieckiego „ludu”? Niekoniecznie. Wśród informatorów i źródeł trafiało się też mieszczaństwo i to nieraz francuskie.

Idźmy dalej: odbiorca. Dla Bettelheima rodzina z jej podziałem na role społeczne to zjawisko stałe, niezmienne. Tymczasem pojęcie „dziecka” i „dzieciństwa” w kulturze europejskiej to – jak chce wielu historyków – dziedzictwo epoki nowożytnej, czasów, gdy „dom” oddzielił się od miejsca pracy. Pierwsze utwory baśniowe adresowanie do dziecięcego odbiorcy pojawiają się więc dopiero w połowie XVIII w. Wcześniej małoletni (z jeszcze nie do końca wyodrębnioną rolą stosowną do wieku), mógł co najwyżej, pętając się między dorosłymi, przypadkowo posłyszeć jakieś historie, które sobie opowiadali. Dostało się też Bettelheimowi za przesadne eksponowanie kwestii dojrzewania i seksualności dziewcząt (Czerwony Kapturek). Najmocniej dowaliła mu amerykańska „grimmolożka” Ruth Bottigheimer, twierdząc, że „jest skory widzieć fallusa we wszystkim, co jest dłuższe niż szersze, a w każdej głębi dostrzegać waginę”. Inni jeszcze naśmiewali się, że oto „inspektor Bruno”, uczyniwszy z baśni „rodzinną powieść policyjną”, pykając fajeczkę, rozwiązuje po kolei wszystkie zagadki.

…bóg się odradza w ludzkiej postaci

No dobrze, co zostaje w takim razie po tych wszystkich oskarżeniach, szpilach, śmieszkach-heheszkach? Człowiek wrażliwy i doświadczony przez los, cudem wydobyty z obozów koncentracyjnych w Dachau i Buchenwaldzie, który doskonale wie co to trauma, zwątpienie, upodlenie. Przedstawiciel pokolenia, które w reakcji na okropności otaczającego świata uciekało w świat fantazji – pokolenia Tolkiena, Lema i C.S. Lewisa. I ten człowiek z bagażem swoich obozowych doświadczeń krzyczy do nas: halo, halo, nie tylko obozy, wojny, totalitaryzmy. Mamy jeszcze dzieciństwo – ani sielski, ani anielske, tylko najtrudniejszy okres w życiu, pełen smoków, potworów, czarownic i czającego się wszędzie zła. Owszem, jak to wszystko pokonamy, możemy „żyć długo i szczęśiwie”. Tyle że dzieciństwo tak naprawdę nigdy się nie kończy. Żyje dalej w sferze nieświadomej, w naszej psychice bowiem nic nie ginie. Stwierdzenia takie w Polsce AD 2023 nabierają dodatkowej wagi. Stan psychiczny naszych dzieci pogarsza się coraz bardziej, a psychiatria dziecięca leży. Wiem coś o tym… Co nam pozostaje? Chyba właśnie czytać dzieciom baśnie, jak radzi Bettelheim. Z wyczuciem i mądrze.

Bo inaczej? „Znaczna część młodych ludzi, którzy w naszych czasach szukają nagle ucieczki w stany psychiczne wywoływane przez narkotyki, udają się na naukę do jakiegoś guru, wierzą w astrologię, uprawiają »czarną magię« albo w jeszcze inny sposób uciekają od rzeczywistości w marzenia o cudownych doświadczeniach, jakie zmienią ich życie na lepsze – była przedwcześnie przymuszana do tego, by widzieć rzeczywistość w taki sposób, w jaki ujmowana jest przez dorosłych. Tego rodzaju próby uchylenia się od rzeczywistości mają głębokie źródło we wczesnych doświadczeniach życiowych”. Myślę, że ten fragment książki się nie zestarzał zupełnie. Owszem, może przybyło trochę innych form ucieczki od rzeczywistości. Sam pęd do ucieczki jednak nic a nic nie zmalał.

Dlaczego tak się dzieje? Być może dlatego, że nasza kultura zawołała niczym Piotr z powagą starszego brata „wyrośliśmy już z bajek, lepiej pobawmy się w chowanego”, na co zapłakana Łucja krzyczy „nie wymyśliłam Narnii”.

Bettelheim zdaje sobie sprawę, że w czasach, gdy nie wybrano jeszcze „zabawy w chowanego”, terapeutyczną funkcję pełniły mity, opowieści biblijne i żywoty świętych (choć – jak twierdzi – nie radziły sobie z odpowiedzią na pytanie, co robić z „ciemnymi stronami” człowieka). Choć tymi uwagami zainspirował już wielu antropologów kultury, historyków, folklorystów i językoznawców, dziedzina ta wciąż wydaje się mało przebadana. Tu naprawdę z Bettelheimem pod pachą można jeszcze tak wiele zrobić, tyle ciekawego zbadać i opisać. Niech to czwarte „doskonałe” wydanie da sygnał do kolejnych zmagań.

Okładka książki Cudowne i pożyteczne. O znaczeniach i wartościach baśni. Tom 1 Bruno Bettelheim

Cudowne i pożyteczne. O znaczeniach i wartościach baśni” t. 1–2
Bruno Bettelheim, przekład: Danuta Danek
Państwowy Instytut Wydawniczy
Liczba stron: 624
Cena: 65 zł

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną