Stoisko szewca na bazarze w Kairze. Stoisko szewca na bazarze w Kairze. Shutterstock
Opinie

Bajdurzenie o przychodzeniu, czyli jak się ma Mahomet do góry

„Jeśli góra nie chce przyjść do Mahometa, to Mahomet pójdzie do góry”. Skąd wzięło się to nieco dziwaczne powiedzenie? Śledztwo nie będzie proste i nie da łatwych odpowiedzi. A ściślej rzecz biorąc da jedną: Europa bardzo długo błądziła, „rozkminiając” islam. 

Rzucając tego „Mahometa z górą”, ot tak po prostu, jak „dzień dobry”, wielu z nas nie ma pojęcia, jak wielkiego mistrza cytuje. Pierwszy tak intrygująco wyraził się sam Franciszek Bacon (1561–1626), jedna z najtęższych głów angielskiego i europejskiego Odrodzenia. W swym eseju O zuchwałości tak pisze o jej przejawie, który nazywa „cudem Mahometa”:

„Co więcej, możecie zobaczyć, jak człek zuchwale śmiały wielokrotnie czyni cud Mahometa. Mahomet starał się przekonać ludzi, że przywoła do siebie górę i z jej wierzchołka będzie zanosił modły za wyznawców swego prawa. Lud się zgromadził; Mahomet raz i drugi przywołał górę, żeby przyszła do niego; a gdy góra się nie poruszała, to tym ani trochę się nie zmieszał, lecz powiedział: jeśli góra nie chce przyjść do Mahometa, to Mahomet pójdzie do góry”.

Przysłowie to przywołał później jeszcze francuski filozof doby Oświecenia Jean Le Rond d’Alembert (1717–1783) w liście do swojego znakomitego kolegi Woltera. I tak weszło do krwiobiegu europejskiej kultury.

Jak chrześcijanie kalifów przechytrzyli

Czy Bacon cytuje jakieś arabskie przysłowie? Być może. Ale jakie? Trudno powiedzieć. W owym czasie wśród Turków krążyło, co prawda, powiedzenie „Góro, góro, wędruj, a jak góra nie powędruje, to niech idzie święty”. Raczyli się też jednak opowieściami o Hodży Nasreddinie, ludowym bohaterze w stylu Dyla Sowizdrzała, co to obśmiewał możnych tego świata. Raz, gdy podawał się za świętego, ludzie zażądali odeń cudu. Na to podszedł do palmy i mówi „Prawdziwi prorocy i święci wolni są od pychy. Jeśli drzewo nie podejdzie do mnie, to ja podejdę do drzewa”.

„Góra” z wersji europejskich mogła się narodzić z idei chrześcijańskiej: „A gdybym mógł mówić proroczo i znać wszystkie tajemnice i wszelką wiedzę i mieć całą wiarę, abym mógł przenosić góry, a gdyby miłość nie istniała, byłbym niczym” pisze św. Paweł w Liście do Koryntian (1 Kor 13,2).

O cudzie z górą mówił także słynny wenecki kupiec i podróżnik Marco Polo (1254–1324). To znaczy opowiadał to swojemu współwięźniowi, niejakiemu Rustichellowi z Pizy, kiedy razem siedzieli trzymani przez Genueńczyków, a ten spisał to w starofrancuskim (langue d’oïl), trochę go kalecząc oraz wrzucając włoskie słowa i nazwał Opisaniem świata. Spisał, nie wydał, druku bowiem jeszcze nie znano, ale wnet rzuciło się wielu, by skopiować niezwykłe opowieści, no i dziś nie bardzo wiadomo, jak wyglądał oryginał.

Opowiada nam Marco – czy też w jego imieniu Rustichello – że w Bagdadzie, nazywanym „Baldakiem”, „w roku 1255 od narodzenia Chrystusa był kalif na chrześcijan bardzo zajadły”. Jeśli podejść do tych słów poważnie, to człowiekiem tym musiał być Al-Musta'sim, władca tragiczny, bowiem w 1258 r. Mongołowie pod wodzą Hulagu Chana zdobyli Bagdad, złupili miasto, siejąc wkoło spustoszenie, a jego samego zawinęli w dywan i stratowali końmi, by „nie przelewać królewskiej krwi”. I tak zakończyły się ostatecznie rządy dynastii Abbasydów.

Kalif chciał jakoby za wszelką cenę nawracać wszystkich chrześcijan na islam, co raczej nie było praktyką jego poprzedników. Iluż to chrześcijan można było spotkać wśród dworskich urzędników! Należeli oni głównie do nestoriańskiego Kościoła Wschodu, wierzyli w dwie natury Chrystusa – boską oraz ludzką, które się nie połączyły – i bardzo dużo podróżowali po całej Azji. A pod panowaniem Mongołów przeżywali – bodaj najwspanialszy w swojej historii – okres rozkwitu.

Opowieść 1. O szewcu, który zatrząsł ziemią

Władca zebrał swoich uczonych, by zaczęli się głowić, jakby tu podejść chrześcijan. Jeden mówi, że oni mają u siebie w księdze taki zapis: „gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, to powiedzielibyście tej górze »przenieś się stąd tam«, a przeniesie się”. Cieszą się wszyscy i zacierają ręce: wreszcie mamy na nich „haka”. Kalif każe wezwać wszystkich chrześcijan, pokazuje im fragment mateuszowej Ewangelii i pyta: „To prawda?”. „Tak, taką mamy wiarę” – słyszy w odpowiedzi. „Wspaniale – mówi kalif – Daje wam dziesięć dni i albo któryś z was przeniesie górę, albo wam wszystkim zrobię kęsim (utnę głowy – przyp. J.R.)”. Chrześcijanie są przerażeni. Co robić? Radzą, głowią się, cały dzień i noc modlą się, a później jeszcze siedem kolejnych dni i nocy. I oto jednemu z biskupów ukazuje się anioł i mówi: idź na bazar po jednookiego szewca, bo ten swoją modlitwą poruszy górę.

I gdy przychodzi wyznaczony dzień, rusza cały lud chrześcijański tłumnie do kościoła. Po modłach idzie pod górę z procesją, a na czele biskup z krzyżem. Tam już czekają uzbrojeni ludzie kalifa, szykując miecze do rzezi. Wtedy szewc z biskupim błogosławieństwem pada na kolana i zaczyna się modlić, a gdy kończy woła: „W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego rozkazuję tobie góro rusz się z miejsca!”. Wtedy zaczyna się trzęsienie ziemi, góra zaczyna się ruszać, sypać i jęczeć, a przerażeni ludzie kalifa krzyczą: „Na Allaha, przestań się modlić!”. I gdy szewc przestał – góra stanęła.

Kalif, jego mędrcy i siepacze padają jak rażeni piorunem z okrzykiem „Zaiste, wielki jest Bóg chrześcijan!”.

Kalif w skrytości przyjął chrześcijaństwo – jak nam mówi Marco Polo – „gdy pomarł, znaleziono na jego szyi krzyż, dlatego Saraceni nie chcieli go pochować w grobach innych kalifów, lecz pogrzebali go na innym miejscu”. Tyle, że nasz Wenecjanin w innym miejscu opisze, że Al-Musta'sim miał jakoby umrzeć z głodu pośród złotych naczyń. Muzułmańscy kronikarze jednak są zgodni co do tego, że zawiniętego w dywan kalifa stratowały konie.

Wątek chrześcijańskiego świętego – do tego szewca – i cudownej góry pojawia się także w egipskim Kairze. (Podobieństw jest więcej – Marco zasłyszał od kogoś tę egipską historię i zrobił z niej swojego „newsa” z Bagdadu?). Relacjonuje nam to zdarzenie koptyjska Historia patriarchów Aleksandrii.

„Kopt” (Kibt) to po arabsku po prostu chrześcijański mieszkaniec Egiptu. Gdy Arabowie podbijali w VII w. Egipt, żyli tam chrześcijanie, więc nazwali go „Krajem Koptów”. Z czasem islam stał się tu religią panującą. Dziś Koptowie mówią wyłącznie po arabsku, ich język był bowiem w użyciu do XIII w., a w XIX ostatecznie wymarł. Wywodził się on z języka staroegipskiego, ale zapisywany był w alfabecie greckim, któremu dodano sześć bądź siedem liter z pisma egipskiego. Kościół Koptyjski wyznaje monofizytyzm, który głosi, że Chrystus miał jedną połączoną naturę bosko-ludzką. Kościoły koptyjskie – tak jak świątynie egipskie – dzieliły się pierwotnie na trzy części. Miały niskie sklepienia, dochodziło do nich mało światła, ale zwisało za to mnóstwo lampek, no i – tak jak w meczetach – strusie jaja. Po co? Symbolizowały czujność wiernych, taką, jaką zachowuje samica strusia przy wysiadywaniu jaj. Głowę tego Kościoła, czyli Patriarchę Aleksandrii, wybierano z grona mądrych i świątobliwych mnichów, którzy ukończyli 50 rok życia. Patriarcha ten ubiera się na czarno, w tunikę i płaszcz, a na głowie ma czarny turban biskupi. Czasem trudno było znaleźć chętnego, kandydatów porywano z klasztorów i przywożono zakutych w kajdany.

Opowieść 2. O Szymonie, który podniósł górę

Pod koniec X w. na Patriarchę wybrano Abrahama, bogatego kupca z Syrii. Kalif al-Muizz zaprasza go na dysputę religijną. Abraham na niej ponoć bryluje i zdobywa palmę zwycięstwa. Nie może się z tym pogodzić przebiegły Żyd Jakub (w innych wersjach Mojżesz), schytrza się i wyjeżdża do kalifa z Ewangelią Mateusza (17,20). No to władca wzywa Abrahama i pyta, czy z tą wiarą i górą to prawda. Ten nie może schować – jak struś – głowy w piasek i potakuje. Kalif na to: „Ha, tak mi dowodziłeś, obśmiewałeś, tak dobierałeś mądre słowa, to mi teraz udowodnij, że wasza wiara jest prawdziwa, a jak nie – każę cię zabić”.

Wystraszonemu Patriarsze udaje się wybłagać trzy dni. Zbiera mnichów, kapłanów, wszystkich pobożnych starców i każe im się modlić. Trzeciego dnia rano w Wiszącym Kościele objawia mu się Najświętsza Maria Panna i tako rzecze: „Idź na bazar, a tam znajdziesz jednookiego człowieka z bukłakiem wody. On sprawi cud”.

Idzie więc Abraham znajduje wskazanego człowieka: Szymona Szewca. (Nie ma on oka, bo raz przyszła doń dziewczyna, i gdy przymierzał jej but, tak mu się spodobała, że nie mógł wytrzymać. Ale wtedy przypomniał sobie słowa Jezusa „Jeśli tedy prawe oko twoje gorszy cię, wyłup je”. I tak właśnie zrobił. Od tej pory już żadna piękna stópka go od pracy nie odrywała).

Bierze więc Abraham Szymona, po czym w asyście kalifa i jego żołnierzy wchodzą na górę. Na szczycie Szymon tak mówi Patriarsze: zawołaj trzy razy „Panie, zmiłuj się!” i za każdym razem uczyń znak krzyża. Tak też uczynił Abraham, a sąsiednia góra Al-Mukattam się uniosła, po czym opadła, a Szymon znikł.

Kalif był ukontentowany i ponoć nawrócił się na chrześcijaństwo. Na górze owej, skąd rozciągał się piękny widok na miasto, stanął potem koptyjski klasztor św. Szymona zwany Al-Kusajr. I chyba by się to jego patronowi nie spodobało, ale dla mieszkańców Kairu – i chrześcijan, i muzułmanów – był miejscem uciech. Jak wspominał jeden z arabskich poetów: „Ileż dni i nocy spędziłem w klasztorze Al-Kusajr, w którym nie można spotkać trzeźwego człowieka”.

Podczas wycieczki do Egiptu wizyta w klasztorze obowiązkowa. Ale może już bez uciech.

Jak Mahomet w niebie nieznajomych i znajomych spotykał

Ale wróćmy do islamu. W Koranie nie ma żadnej wzmianki o cudach Mahometa. To znaczy jest jeden, krótki i dość niejasny fragment w surze XVII, 1: „Chwała Temu, który przeniósł Swojego sługę nocą z Meczetu świętego do meczetu dalekiego, którego otoczenie pobłogosławiliśmy, aby mu pokazać niektóre Nasze znaki”. Ta zdawkowa relacja obrosła u komentatorów Koranu całym lasem wyjaśnień.

Pójście Mahometa do nieba. Ilustracja z lat. 70. XV w.WikipediaPójście Mahometa do nieba. Ilustracja z lat. 70. XV w.

Oto anioł Gabriel (Dżabra’il) miał i pochwycić pogrążonego we śnie Mahometa i usadzić go na uskrzydlonym wierzchowcu Buraku, a ten poniósł go nocą do świątyni Salomona w Jerozolimie. Tam modlił się on razem z Abrahamem, Mojżeszem, Jezusem i innymi prorokami, po czym przyniesiono mu trzy naczynia – z wodą, winem i mlekiem. Mahomet posłuchał głosu, który podpowiadał mu, by nie brał wody, bo utonie wraz ze swym ludem, ani wina – bo zboczą razem z drogi, tylko wypił mleko, bo dzięki temu dojdzie do celu. Następnie wspiął się z Gabrielem po cudownej drabinie do siódmego nieba. W miejscu tym na Wzgórzu Świątynnym w Jerozolimie stanął meczet Al-Aksa („Najdalszy”) oraz sanktuarium Kopuła na Skale (błędnie nazywane czasem meczetem Omara) – jedne z najświętszych miejsc islamu.

Najstarszy Żywot Proroka pochodzi z VIII w., a jego autorem jest Ibn Hiszam. Większość to fragmenty wcześniejszego dzieła autorstwa Ibn Ishaka, który się nie zachował. Jest tam opis pierwszego, najbliższego nieba, jakie mija na swej drodze po cudownej drabinie Mahomet.

„Kiedy wszedłem w najbliższe niebo, ujrzałem siedzącego człowieka, któremu ukazują się dusze synów Adama. Gdy mu przywiodą dobrą duszę, raduje się i mówi »dobra dusza, wyszła z dobrego ciała«. Gdy zaś mu przywiodą inne, woła »tfu!« I jego oblicze się chmurzy. Mówi wtedy: »występna dusza, wyszła z występnego ciała«. Spytałem »kto jest o Dżabra’ilu?«. Rzekł mi tedy »to twój przodek Adam. Ukazują mu się dusze jego potomków«. (...) Potem ujrzałem mężczyzn z wargami jak wargi wielbłądów. Mieli w rękach rozpalone węgle, które wrzucali sobie do gardeł, a one wychodziły im z tyłu. Spytałem »kto to jest, o Dżabra’ilu?«, a on mi na to: »to są ci, którzy postąpili niegodziwie, bogacąc się na sierotach«. Potem ujrzałem mężczyzn z ogromnymi brzuchami, jakich nikt jeszcze nie widział. Kiedy ich omiatał ogień, nadeptywali sobie na te brzuchy, nie mogąc ruszyć się z miejsca. Spytałem »kim oni są, o Dżabra’ilu?«, a on na to: »to ci, którzy żyli z lichwy«. Potem ujrzałem mężczyzn, przed którymi leżało dobre, tłuste mięso, a obok chude i cuchnące. A oni jedli to chude i cuchnące, nie tykając w ogóle dobrego, tłustego. Spytałem »kim oni są, o Dżabrailu?«, a on mi na to: »to ci, którzy porzucili dozwolone im przez Allaha kobiety i odeszli do kobiet zabronionych im przez Allaha«. Potem ujrzałem kobiety powieszone za piersi. Spytałem »kim one są, o Dżabra’ilu?«, a on mi na to: »te kobiety rodziły dzieci nie swoim mężom«”.

Później było już znacznie lepiej. Mahomet w kolejnych niebiosach spotykał bowiem głównie swoich krewnych.

Generalnie jednak uczeni muzułmańscy nie przepadali za takimi opowieściami i wskazywali wiernym na cuda jako „znaki Boże”. Pierwszym było „piękno stworzenia” jako „cudowny znak” od Stwórcy – Allaha. Kolejnymi – „niezwykłe czyny proroków” oraz sam Koran jako Słowo Boże i niezrównana arabszczyzna, w jakiej został spisany (dlatego muzułmanie niechętni byli jego tłumaczeniom z arabskiego na inne języki). Mahomet zaś – jak przekazuje tradycja – nie cenił wysoko cudów, a za największy uznawał ostateczne brzmienie Koranu – ostateczny dowód swojego posłannictwa. Sam bowiem, podobno, nie umiał czytać i pisać.

Jak to się ma do Baconowego Mahometa i góry? W zasadzie nijak. Właściwie do połowy XII w. chrześcijańska Europa nie tylko bowiem nic nie wiedziała o islamie, ale nawet nie miała skąd tej wiedzy czerpać. A skoro nie wiedziała – to mnożyły się rozmaite plotki, fejki, memy i najbardziej absurdalne wymysły. Zwłaszcza na temat Mahometa. Czego to nie zmyślono na jego temat! Rozpustnik, oszust, gwałtownik, magik i hochsztapler, do którego przylatywał sępy z objawieniami, albo mu je przynosił na rogach byk. Raz ktoś stwierdził nawet, że to chory z ambicji kardynał Kościoła, który w odruchu niespełnienia zbiegł do Arabii i tam założył fałszywą religię – islam. A jak zmarł? Szkoda mówić. Pożarły go psy albo wieprze, udusił się w ataku epilepsji, albo zabiła go Żydówka podając zatrutą jagnięcinę. Skąd się wzięły te psy i wieprze, nawet nietrudno się domyślić. Muzułmanie nie lubią pierwszych zwierząt, a drugie uważają za nieczyste. Epilepsja też możliwa: po kolejnych objawieniach – jak czytamy w Koranie – Mahomet padał wycieńczony. Żydówka z jagnięciną to już ludowa fantazja. No i w tym duchu powstało to powiedzenie z górą. Może jakoś nawiązywało do Wzgórza Świątynnego i nocnej podróży Mahometa? A może do czego innego? Tego dokładnie nie wiemy.

Jak się skończyła epoka wymysłów

W 1142 r. opat słynnego klasztoru w Cluny Piotr Czcigodny udał się do Hiszpanii. Tam w najlepsze trwała rekonkwista i chrześcijańskie rycerstwo kawałek po kawałku wygryzało muzułmanów z półwyspu. Piotr zobaczył też mozarabów, czyli arabskojęzycznych chrześcijan z Andaluzji pod panowaniem arabskim oraz morysków, czyli muzułmanów pod panowaniem chrześcijańskim. Odwiedził także słynną szkołę tłumaczy w Toledo, gdzie powstawały łacińskie przekłady z arabskiego dzieł Arystotelesa i innych antycznych autorów – wspaniałe prace z zakresu matematyki, astronomii, medycyny, filozofii i historii, którymi Europa się udławi, i z powodu których nabawi intelektualnej czkawki.

Piotr zlecił przekład Koranu i kilku traktatów arabskich na łacinę, a dzieła tego podjął się angielski duchowny Robert z Ketton. Pomagał mu w tym uczony Hermann z Karyntii i Arab o imieniu Muhammad. Powstały zatem ów przekład zatytułowany Prawo fałszywego proroka Mahumeta oraz tzw. kolekcja toledańska – Bajki saraceńskie, Księga narodzin Mahumeta i Księga nauk Mahumeta. Dzięki temu chrześcijańska Europa mogła sobie trochę poczytać o islamie.

Oczywiście, nie przesadzajmy z tym czytaniem. 24 odnalezione rękopisy to wynik niezły, ale tylko jak na tamte czasy. Tłum się wtedy do lektury nie rzucił, a przekłady bestsellerami nie zostały. Aby tak się stało (oczywiście bez przesady!) musiały się wydarzyć trzy rzeczy: Gutenberg wynalazł druk (1440 albo 1450), Turcy zdobyli Konstantynopol (1453) i zaczęli zagrażać całej Europie, a nasz kontynent pogrążył się w odmętach religijnych wojen, polemik i dysput po wystąpieniu Marcina Lutra (1517). Wtedy to drukiem ukazały się inne przekłady Koranu – Mikołaja z Kuzy i Jana z Segowii (wydanie trójjęzyczne: arabsko-kastylijsko-łacińskie) – a protestancki wydawca Theodore Bibliander opublikował tłumaczenie Roberta Kettona. Któreś z tych wydań musiał mieć w ręku Bacon. Co z nim zrobił? Bóg raczy wiedzieć.