Podróż Orient-Expressem, czyli niezbyt miła opowieść o dywanach
Pierwotnie, za czasów kalifa Omara, gdy islam był jeszcze młodziutki, słowo divan oznaczało po prostu „rejestr podatków” ściąganych z plemion arabskich. Do nas słowo to przywędrowało z Turcji i etymologicznie oznaczało. „wielkie podium pokryte kosztownymi kobiercami, na którym zasiadali (»po turecku« oczywiście) członkowie wielkiej rady sułtańskiej, najdostojniejsi goście i posłowie”. Dywanem nazywano też później „salę posiedzeń w pałacu sułtańskim” i „wielką radę sułtańską”. Podczas obrad Dywanu omawiano rozmaite kwestie, ważne dla państwa i obywateli. Bywało czasem niemiło. Sułtan albo chan wzywali na Dywan swoich podwładnych i urzędników do składania raportów, tłumaczenia się z porażek i niedociągnięć. Niejeden ostro się przy tym napocił ze strachu. „Wezwanie na dywanik” od początku nie należało więc do rzeczy przyjemnych.
Wezyr za zasłoną, czyli kto przepytywał, a kto musiał się korzyć
Przy czym gdzieś od połowy XV w. radzie tej przewodził nie sułtan, tylko wielki wezyr. Ale podobno kiedyś do Dywanu przyszedł jakiś chłop i chciał się poskarżyć, czy to na poborców podatkowych, czy na jakiegoś urzędnika. Radzie przewodniczył Mehmed II Zdobywca (1432–1481), a chłop z głupia frant zapytał: „Który to sułtan?”. Wezyr się wściekł i od tej pory nie przewodniczył radzie – chował się za zasłoną albo w ogóle nie przychodził. Na marginesie: Mehmed objął tron jako dwunastolatek w nieszczęśliwej dla nas chwili. Jego ojciec Murad II przekazał mu władzę w 1444 r. tuż po tym, jak pokonał pod Warną armię krzyżowców z naszym Władysławem III (zwanym odtąd „Warneńczykiem”) na czele. Ponoć odrąbaną głowę tego młodziutkiego monarchy sułtan trzymał potem długie lata w garnku na miód.
Sulejman Wspaniały (1494–1566) już się na radach w ogóle nie pojawiał. Dywan zbierał się wtedy cztery razy w tygodniu. Dostojnicy przychodzili o świcie i zaczynali posiedzenie od skarg i petycji od takich jak ten, co to pytał o sułtana. Koło południa mieli już całe to towarzystwo z głowy i mogli spokojnie udać się na obiad. A po posiłku, w dobrych humorach, spokojnie doradzać, konsultować, rozważać. I tak za wszystko przed sułtanem odpowiadał wielki wezyr.
Stanowisko wezyra – jakby tak pogrzebać – sięga korzeniami dynastii Abbasydów (750–1258). Słowo wazir oznaczało „osobę, na którą nałożono właśnie jakiś ciężar, obowiązek”. Wezyr był skrybą, który piął się po szczeblach urzędniczej kariery, aż w końcu stawał na czele całej administracji, która składała się z wielu – uwaga! – dywanów. Dziś powiedzielibyśmy „departamentów”. Były to kancelaria, dział finansów oraz wydziały – wojskowego, spraw publicznych, spraw wewnętrznych i bezpieczeństwa, poczty kurierskiej i wywiadu, niewolników, wyzwoleńców, dóbr ziemskich, fundacji religijnych i dobroczynności, itd. Itd. Wezyr był zatem kimś w rodzaju premiera. Jeden z nich – w IX w., a więc w okresie największego rozkwitu kalifatu – miał powiedzieć: „Podstawą rządzenia jest kuglarstwo. Jak zaczyna coś dłużej wychodzić, robi się z tego polityka”. Wielu dzisiejszych polityków by się dziś pod tym podpisało, prawda? Tylko, rzecz jasna, nie publicznie! Bo wtedy trafiliby na dywanik do szefa swojej partii.
Namalowana namiastka, czyli kogo było stać, a kto musiał kombinować
Nasi przodkowie nie mówili jednak „dywan”, ale „kobierzec”. Był on barwną, puszystą tkaniną służącą do pokrywania ścian i podłóg, która zwykle stanowiła ozdobę pomieszczeń podczas ważnych uroczystości (np. ślubów). Stąd nasze „stanąć na ślubnym kobiercu”.
Sztukę tkania kobierców znano i w starożytnym Egipcie, i w Mezopotamii, i w Persji i w Azji Środkowej. Najstarszy – z ok. V w. p.n.e. – można dziś zobaczyć w petersburskim Ermitażu. Pochodzi z Pazyryku w górach Ałtaju, a znaleziono go w jednym z kurhanów, gdzie irański lud Saków chował zmumifikowane zwłoki swoich zmarłych (ich skóra cała była w tatuażach). I to chował na bogato – w grobach odkryto szkielety koni i najstarsze znane siodła, a także bogato zdobione uprzęże, wędzidła, czapraki, napierśniki, skórzane ubrania z kolorowymi wyszywkami, tkaniny, zwierciadła, harfy, tamburyny. No i właśnie kobierce z wełny i wojłoku – najprawdopodobniej wyroby rzemiosła tkackiego z bardziej rozwiniętych kultur świata irańskiego, czyli Persji, Baktrii albo Sogdiany. Jeśli zaś ktoś będzie w San Francisco, niech zajdzie koniecznie do tamtejszego Muzeum Sztuk Pięknych, by obejrzeć najstarszy wełniany kobierzec świata islamu z VIII lub IX w. Znaleziono go w grobowcach Fustatu (dziś Kair), pierwszej stolicy arabskiego Egiptu, ale pochodził gdzieś z Persji albo Armenii. Widnieje na nim mocno wystylizowane przedstawienie lwa z ostrymi pazurami.
Kobierce tkano też w Anatolii i na Kaukazie, a do Europy te orientalne cacka zaczęły trafiać już w średniowieczu za sprawą kupców weneckich. Przepyszne tkaniny z fikuśnymi wzorami pojawiają się w malarstwie włoskim już na początku XIV w. W epoce Renesansu Madonna, święci, kardynałowie i dostojnicy widnieją na portretach często na tle wspaniałego wschodniego kobierca, a u XVII-wiecznych malarzy flamandzkich i holenderskich żadne szanujące się wnętrze mieszczańskie nie obywał się bez tego elementu. A jeśli kogoś nie było stać, to przynajmniej chciał mieć jakąś namiastkę. W Tarnowie np. zachowały się trzy renesansowe kamienice mieszczańskie, gdzie widnieją ślady po wiernych replikach namalowanych kobierców . Dziś byłaby to tapeta.
Na Wawelu kobierce zagościły dzięki Zygmuntowi Augustowi, a ich kolekcję wzbogacił Stefan Batory. Zygmunt III Waza i Władysław IV wysyłali po nie do Persji swego sekretarza, ormiańskiego kupca Sefera Muratowicza, Jan III Sobieski zaś przywiózł sporo tego dobra jako zdobycz z osmańskiego obozu pod Wiedniem. Hetman Stanisław Koniecpolski, gdy nabył miasto Brody, sprowadził Ormian i gdzieś ok. 1633 r. założył tam manufakturę kobierców, by nie wyprawiać się za każdym razem do Turcji bądź Persji. I właśnie w XVII w. „kobierzec” (nazywany czasem z turecka „kilimem”) został wyparty przez słowo „dywan”, z pochodzenia perskie (dívān).
Stół wielowarstwowy, czyli na czym łokcie trzymali magnaci
Dywanem było zatem „podium pokryte kobiercem”, ale z czasem zaczęto tak mówić na sam kobierzec turecki czy perski używany w XVII i XVIII w. do nakrywania stołów i obijania ścian w salonach, a dziś do pokrywania podłóg. Perskie kobierce – nie, pardon, dywany – kupowali dla Augusta II Mocnego lwowscy Ormianie. Zdobiły one także komnaty Zamku Królewskiego za Stanisława Augusta. Dwory szlacheckie i magnackie nie chciały być gorsze, więc i tam trafiały takie wełniane perły orientalnego rzemiosła. Jeden z ojców polskiej etnografii Łukasz Gołębiowski pisał w 1830 r., że stoły na dworach magnackich „nakryte były zawsze kobiercem perskim lub tureckim, na nim zaś kładziono kilka obrusów”.
No i właśnie przed taki stół wzywano ekonoma, zarządcę, ogrodnika czy Żyda-kontraktora, by delikwent zdał relację z czegoś dobrego, albo wytłumaczył się, dlaczego coś zawalił. I tak doszliśmy do naszego polskiego „wzywania na dywanik”. Czasem awans i pochwała, ale częściej ochrzan i nagana. No chyba że wszystko zamiotło się pod dywan.