Pomoc uchodźcom z Ukrainy: efekt animacji wielokulturowej Pomoc uchodźcom z Ukrainy: efekt animacji wielokulturowej Shutterstock
Opinie

Pomoc uchodźcom z Ukrainy: efekt animacji wielokulturowej

Ludziom, którzy tuż po agresji Rosji na ich kraj przybyli do Polski, dach nad głową zapewniło 2 proc. gospodarstw domowych. Jakie znaczenie ma to pozornie drobne zaangażowanie społeczne? I z czego może wynikać?

Kilka tygodni po rosyjskiej agresji na Ukrainę pojawiła się teza, że ten „szlachetny poryw serca już nie wystarczy” i sprawą musi się zająć rząd. Może i intencje były dobre, ale zbagatelizowano fakt, że społeczna pomoc dla uchodźców miała fachowe podstawy care-why i know-how, których w działaniach władz akurat brakowało. A trzeba je podkreślać, bo są to jednocześnie czynniki odporności społeczności, samorządów oraz całego państwa na kryzysy i mogą się przydać w przyszłości.

Aktywność jednocyfrowa

Od 22 lutego do 20 czerwca 2022 r. pomocy Ukraińcom uciekającym przed wojną udzieliło 70,2 proc. polskich gospodarstw domowych – podaje Główny Urząd Statystyczny. Rzecz w tym, że znakomita większość zdecydowała się na formę bierną – prawie 67 proc. spośród nich przekazało na rzecz uchodźców pieniądze, prawie 81 proc. – dary rzeczowe. Tych, którzy zaangażowali swój czas i zasoby, było relatywnie niewielu.

Wsparcie przy poszukiwaniu pracy, załatwianiu codziennych spraw czy opiece nad bliskimi okazało do marca 5,5 proc., później – 6,4 proc. Transport zapewniało odpowiednio 3,2 i 2,3 proc. Dach nad głową zapewniło Ukraińcom ok. 3 proc. gospodarstw pomagających, czyli tylko 2 na 100 spośród wszystkich.

Podobne wyniki uzyskała Unia Metropolii Polskich. W ośmiu z 12 największych polskich miastach (Bydgoszcz, Katowice, Lublin, Łódź, Poznań, Rzeszów, Szczecin, Warszawa) uchodźców do domów przyjęło po 2 proc. dorosłych mieszkańców, w dużej części sami Ukraińcy. Więcej osób się na to zdecydowało we Wrocławiu, Białymstoku i Gdańsku (odpowiednio 6, 5 i 4 proc.), mniej w Krakowie – 1 proc. W przeliczeniu na osoby średnio było to 27 dorosłych na tysiąc (np. w Lublinie 17 a we Wrocławiu 59 osób).

Narzucającą się analogią – przy świadomości oczywistych różnic – są Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata, których również jest relatywnie niewielu. A przecież pomagający uchodźcom z Ukrainy nie narażali się na żadne ryzyko i musieli się wykazać niewspółmiernie mniejszą ofiarnością. Być może więc takich osób w społeczeństwie zawsze jest tylko garstka i nie jest to powód ani do chełpliwości, ani do frustracji? Ważne jest raczej to, że nie wzięli się oni znikąd.

Pomagający na pierwszej linii potrzebują zaplecza i akceptacji innych ludzi. W Polsce nie było tak, jak na Słowacji. Tam według badań słowackiego think-tanku GLOBSEC pod koniec 2022 r. 52 proc. ludności negatywnie oceniało przyjęcie uchodźców z Ukrainy (u nas 11 proc.), 39 proc. przyczyn rosyjskiej inwazji na Ukrainę przypisywało USA (u nas 3 proc.), a 56 proc. wierzyło w teorie spiskowe (u nas 34 proc.).

Może to, że znalazło się te 2 proc., to zasługa Jurka Owsiaka i Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy? Może Kościoła? A może jednak 30 lat animacji społecznej budującej nasze relacje międzykulturowe (nawet jeśli na bazie nostalgii za utraconą wielokulturowości II Rzeczpospolitej)? Spróbujmy oszacować ten wpływ na przykładzie mojego miasta.

Animacja wspierająca

Lublin znalazł się na pierwszej linii fali uchodźców, właściwie prawie wyłącznie kobiet z dziećmi. Jest w nim ok. 150 tys. gospodarstw domowych i ok. 260 tys. dorosłych. Według statystyk każde z 3 tys. gospodarstw (GUS) lub 5,6 tys. dorosłych (UMP) przyjęło 3,6 osoby (UMP), co daje wynik od 10,8 do 18,7 tys. ugoszczonych uciekinierów. Gdyby wspierających było o połowę, czyli tylko o 1 proc. mniej, mielibyśmy w Lublinie 5–9 tys. więcej kobiet z dziećmi stojących na mrozie na granicy lub na miejskim parkingu. A trzeba jeszcze wziąć pod uwagę dynamikę rozwoju sytuacji. Tłum bezdomnych urósłby od razu, nie dając władzom czasu na mobilizację (rządzący w regionie uznawali bowiem, że uchodźcy nie zostaną w Polsce, tylko ruszą na Zachód). Zamiast ludzi rozwożących przerażone rodziny po swoich domach pojawiłyby się służby mundurowe „pilnujące porządku”. Gotowy przepis na katastrofę humanitarną.

Jak to się ma do animacji międzykulturowej? Nie wiemy, na jaki procent społeczeństwa ona działa, ale spróbujmy ją porównać do najbardziej niszowego sposobu uczestnictwa w kulturze, jakim jest według GUS uczęszczanie na przedstawienia baletowe – robi to ok. 6 proc. polskiej populacji. Załóżmy zatem, że wpływ animacji międzykulturowej na pomoc uchodźczyniom z Ukrainy byłby 10 razy mniejszy niż wpływ animacji baletowej na liczebność publiczności na spektaklach, czyli zaledwie 0,6 proc. (zamiast 2 proc. pomagałoby 1,4 proc.). Oznaczałoby to ryzyko zmniejszenia liczby zakwaterowanych osób o ok. 1/3, czyli 3,5–6,2 tys. osób pozostałoby bez dachu nad głową. Słowem, jeżeli założymy, że jednym z czynników wpływających na chęć pomocy uchodźcom z Ukrainy były pozytywne relacje międzykulturowe budowane w Polsce po 1989 r., to tak można oszacować ryzyko deficytu tej pomocy w wyniku braku tych relacji.

Na animację w Lublinie złożyły się 34 lata działalności lubelskiej Orkiestry św. Mikołaja, która od muzyki łemkowskiej rozwinęła w Polsce ruch folkowy, 24 lata – Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN” oswajającego mieszkańców miasta z jego żydowską przeszłością i wiele miejskich festiwali nawiązujących do wielokulturowej tradycji miasta. A także najwyższy w Polsce procent zagranicznych studentów (8154, czyli 13,8 proc.). Wiele polskich ośrodków prowadzi podobne działania. Może nawet wyróżniają one nasz kraj w Europie. Bez nich w 2022 r. mogliśmy mieć do czynienia z klasycznym efektem motyla. Jak podczas wyborów jesienią 2023 r.

Zmiana destabilizująca

Nigdy wcześniej nie było takich kolejek do lokali wyborczych. 15 października czekało się w miastach po parę godzin, chociaż frekwencja wynosząca 74 proc. była jedynie o 1/6 większa niż w 2019 r. (ok. 62 proc.) i o 2/5 niż w 2007 r. (ok. 54 proc.).

Załóżmy, że ktoś w 2007 r. czekał na oddanie głosu 15 min, a w 2023 r. – 2 godz., mimo że powinien – proporcjonalnie do różnicy w liczbie głosujących – zaledwie o 6 min dłużej (2/5 x 15 min). Oznacza to, że wzrost frekwencji o 40 proc. wydłużył czas oczekiwania o 700 proc. I na Jagodnie ludzie stojący do godz. 3 już potrzebowali wsparcia humanitarnego w postaci kilkuset pizz.

Ten przykład dobitnie pokazuje, że niewielka zmiana „na wejściu” destabilizuje cały system. Również pozornie drobne procentowo zaangażowanie społeczne robi ogromną różnicę. Dlatego należy dbać, aby nigdy go nie zabrakło. To jest nowa narracja, którą powinniśmy podtrzymywać, aby wynieść z tego doświadczenia lekcję na przyszłość.