Getty Images
Środowisko

Bezdrzewie, czyli dlaczego lasy mogą już nie mieć ochoty rosnąć

Na całym świecie jest coraz mniej lasów. Zabijają je susza, korniki, grzyby. Krajobrazy, do których jesteśmy przyzwyczajeni, mogą się w najbliższym czasie nieodwracalnie zmienić.

W Kalifornii umierają i mogą już nie wrócić, nie dają rady odbudowywać się po ­coraz częstszych pożarach – ostrzega portal Science Daily. W tropikach – to wyniki badań Smithsonian Environmental Research Center – zabija je odwodnienie wywołane globalnym ociepleniem. Tempo zamierania w najstarszych lasach podwoiło się w ciągu ostatniego trzydziestopięciolecia – przytacza ustalenia z północnej Australii pismo „Nature”. Mają coraz większe kłopoty z kwitnieniem, większość z nich umrze w ciągu najbliższej dekady, nic nie poradzą najlepsi dendrolodzy i arboryści – alarmuje japoński dziennik „Asahi Shimbun”, drżąc o słynny wiśniowy tunel z Fukuszimy. – Obserwujemy rzecz prawdopodobnie bezprecedensową w naszej historii – mówi prof. Krzysztof Świerkosz, ekolog lasu z Uniwersytetu Wrocławskiego. – Giną różne gatunki drzew, z różnych stref klimatycznych i różnych siedlisk.

Lasotwórcze gatunki mają problemy

Drzewa na Ziemi, objaśnia naukowiec, rosną od 380 mln lat. W ich losy wpisane były fale zamierania poszczególnych osobników, populacji czy gatunków. Nie wytrzymywały zmian klimatu. Przegrywały z lodowcami. Dobierały się do nich owady i grzyby. Strzygli je więksi roślinożercy. Trawił ogień – ślady pierwszych wykrytych pożarów lasów mają ponad 300 mln lat. Niemniej poprzednie fale zamierania – czy lokalnego, czy w wielkiej skali – były raczej przejściowe. Po śmierci pewnej grupy osobników do głosu dochodzili ich potomkowie. Pojawiali się też lepiej dostosowani do nowych warunków przybysze – ich nasiona z dalszych okolic niosły wiatr i fale powodzi, podróżowały na gapę przyczepione do ciał zwierząt lub w ich przewodach pokarmowych. W ten sposób lasy odtwarzały się po zaburzeniach. Do niedawna ten mechanizm regeneracji jako tako funkcjonował. Teraz się globalnie zaciął.

Polska nie jest tu wyjątkiem. – Nasze lasy do stanu pierwotnego wracały dość sprawnie i bez wsparcia człowieka nawet do początku XXI w. – stwierdza prof. Świerkosz. – Dziś w całym kraju dostrzegamy nowe, niepokojące zjawisko. Pokolenia zastępujące drzewa zamierające w lasach nie osiągają rozmiarów przodków. O ile w ogóle dają radę rosnąć, bo ich miejsca bywają zastępowane przez roślinność runa albo wręcz rośliny lasom obce, z gatunków rodzimych i niestety coraz częściej także inwazyjnych, przywleczonych głównie z Ameryki Płn. i Azji.

– Mamy problem z każdym z głównych lasotwórczych gatunków drzew: sosną, świerkiem dębami, brzozami, jesionem i wiązami – przyznaje prof. Marcin Dyderski, badacz z Instytutu Dendrologii PAN w podpoznańskim Kórniku i finalista Nagród Naukowych POLITYKI 2021. Winny jest ocieplający się klimat i brak wilgoci w środowisku w okresie wegetacyjnym. – Drzewa potrzebują wody do prowadzenia fotosyntezy i wytwarzania cukrów, czyli klocków, z których tworzą swoje tkanki. Mając do niej dostęp, swobodnie budują drewno, korę, liście, korzenie, a także substancje obronne, np. żywicę – stwierdza prof. Dyderski. W dobrych warunkach mogą też modyfikować strukturę i smak liści czy igieł tak, by gardziły nimi roślinożercy, pasożyty i grzyby. W kryzysowych latach, przy ograniczonej puli zasobów, linie obronne się sypią.

A susza stała się w naszym klimacie nową normalnością. Przez nią w poważne tarapaty wpadają sosny, dominujące na 60 proc. powierzchni polskich lasów. Jeszcze dekadę temu specjaliści za warte odnotowania uważali każde stwierdzenie instalującej się na nich jemioły pospolitej. Dziś dawna incydentalna naukowa atrakcja upowszechnia się w szybkim tempie, od gór po wybrzeże Bałtyku. Prof. Dyderski porównuje jej działanie do kradzieży z rurociągu: – Jemioła sama prowadzi fotosyntezę i wytwarza jej produkty, podpina się jednak do systemu hydraulicznego, czerpie wodę, pobiera sole mineralne. I nagle drzewo, precyzyjnie dostrojone do warunków pogodowych ostatnich lat, np. przez dopasowanie powierzchni igieł, musi pompować większe ilości wody, by zasilać i swoją koronę, i jemiołę. – Która funkcjonuje w najlepsze także podczas suszy – dodaje prof. Świerkosz – co zmusza gospodarza do dodatkowego wysiłku w czasie, gdy powinien szczególnie oszczędzać wodę. Prowadzi to do osłabienia drzewa, żółknięcia i opadania igieł, a przy większych ilościach jemioły – śmierci. Szybszej w przypadku osobników starszych, rosnących na siedliskach suchych i mniej żyznych.

Osłabione sosny zabija też kornik ostrozębny, również niegdyś uchodzący za rzadkość. Jego krewny – kornik drukarz – morduje świerki. W przyspieszonym tempie od ok. 30 lat. Korzenie ich zamierania to m.in. dziedzictwo starych metod gospodarki leśnej, przypadającej na okres zaborów – wtedy na nizinach i w górach zaczęto sadzić monokultury. Świerkowe i sosnowe, łatwe w uprawie i – jak się wydawało – przewidywalne pod względem księgowym: można było łatwo obliczyć oczekiwane zyski z hektara (a raczej tysięcy hektarów).

Grzyby trują

Linię tę kontynuowano w PRL, nie zrezygnowano z niej w III RP. W ten sposób na masową skalę wcześniejsze układy leśne – złożone, w znacznej mierze spontaniczne i bardziej odporne na rozmaite zaburzenia – zastępowano bez oglądania się na dopasowanie siedliska plantacjami. Co więcej, po upowszechnieniu się kolei żelaznych materiał siewny sprowadzano z odległych zakątków Cesarstwa Niemieckiego i monarchii austro-węgierskiej, np. z Alp czy Bałkanów, oraz – w mniejszym stopniu – z Cesarstwa Rosyjskiego.

Dziś wyhodowanym tak świerkom we znaki dają się zmiany klimatu. Mają sporo igieł, z których każda musi być zaopatrywana w wodę, potrzebują więc sporo opadów i szybciej reagują na okresy suszy. Osłabione drzewa są bezbronne w starciu z kornikiem i grzybami, zwłaszcza opieńkami. W lasach gospodarczych leśnicy starają się usuwać zauważone świerki z kornikiem, próbując w ten sposób kontrolować wzrost jego populacji. Ale na obszarach chronionych kornikom – jako naturalnemu elementowi ekosystemu – nie powinno się przeszkadzać. Puszcza Białowieska nosi liczne ślady po tzw. gradacji kornika sprzed kilku lat. – W jej wyniku zamarło m.in. 90 proc. świerków o wymiarach pomnikowych, mających co najmniej 300 cm obwodu – mówi Tomasz Niechoda, który od połowy lat 80. przemierza Puszczę w poszukiwaniu największych drzew. W tym czasie był świadkiem zamierania także puszczańskich wiązów i jesionów. – Ostatnio poszedłem zobaczyć piękny jesion z wysokim, kolumnowym pniem, mającym 430 cm obwodu. W 2016 r. był żywy, teraz stoi martwy – ubolewa Niechoda.

Tak zwany syndrom zamierania jesionów notowany jest w całej Europie od lat 90, wywołuje go przywieziony wraz z japońskim drewnem grzyb Hymenoscyphus fraxineus. Tzw. holenderską chorobę wiązów wywołują grzyby sprowadzone na początku XX w. z Azji – pewnie z Himalajów i Chin. W naszych warunkach przenoszą ją chrząszcze, m.in. ogłodek wiązowiec. – W przypadku jesionów cierpią dorosłe i młodsze drzewa – grzyb uniemożliwia im pobieranie wody z podłoża. Równolegle jesiony atakowane są też przez opieńkę korzeniową. W rezultacie znikają z nadrzecznych lasów, dotąd przez siebie zdominowanych – mówi prof. Świerkosz. I dodaje, że jak się ma wyczulone oko i chodzi po lasach, to symptomy zamierania dostrzeże się u bardzo wielu gatunków. Na przykład w południowo-zachodniej Polsce. Na pogórzu ginie dąb bezszypułkowy, w Dolinie Odry w bardzo złej kondycji jest ten szypułkowy. – Zamierają również brzozy brodawkowate, wydawałoby się gatunek wszędobylski, którego nic nie ruszy, giną pod wpływem działania grzybów z rodzaju fytoftora. Odpadają im całe korony, drzewa ułamują się w połowie pnia i przestają funkcjonować w ekosystemie – wymienia naukowiec. – To samo zjawisko dotyka topól, w tym osikę, olchę czarną. W alejach czy na terenach miejskich bardzo ciężko chorują jawory atakowane przez odrębny zespół chorób grzybowych.

Sosny idą nad morze

Prof. Marcin Dyderski jest współautorem głośnej pracy opublikowanej w czasopiśmie „Global Change Biology”. Uczeni próbują w niej przewidzieć, w jaki sposób zmiany klimatu zagrażają europejskim lasom i jak wpłyną na rozmieszczenie gatunków drzew na Starym Kontynencie w drugiej połowie obecnego stulecia. Z przygotowanych w 2017 r. modeli wyłaniał się obraz leśnej może nie zagłady, ale drastycznej wymiany gatunków. A rozwój sytuacji przez minione pięć lat nie wskazuje, by prognozy były nietrafne. – Sprawdzaliśmy optima klimatyczne w trzech scenariuszach, uzależnionych od stopnia ograniczenia antropogenicznych emisji gazów cieplarnianych – wylicza prof. Dyderski. – Spodziewamy się, że drzewa części gatunków będą stopniowo słabiej rosły, staną się bardziej podatne na ataki owadów czy grzybów, maleć będzie ich mechaniczna odporność na podmuchy wiatru, a młode pokolenia nie będą się sprawnie odnawiać. I na odwrót, bo gdy jedne drzewa będą miały ostro pod górkę, innym pisany jest sukces.

W scenariuszu realistycznym sosnę w Polsce lat 2061–80 niezłe warunki czekają na Pomorzu Gdańskim, w leżącej na granicy z obwodem kaliningradzkim Puszczy Romnickiej oraz wysoko w górach. I tyle. Świerk i modrzew też dobrze będą się czuły w górach i w pobliżu względnie deszczowego Gdańska. Nieciekawie, zwłaszcza na południu kraju, rysują się perspektywy dla dębu szypułkowego, a wielkie polskie dęby to najczęściej przedstawiciele właśnie tego gatunku. Sosny, świerki, modrzewie i dęby szypułkowe pewnie długo pozostaną na terenach dla siebie niegościnnych, ale w znacznej niewygodzie, coraz mniejszej liczbie i w specyficznych niszach, np. świerk na torfowiskach wysokich. Za to komfort w nowych rejonach odnajdzie m.in. jodła, dotąd raczej związana z górami. Warunki do ekspansji zyska buk, także w Puszczach Augustowskiej i Knyszyńskiej, które miejscami wciąż przypominają tajgę, a więc lasy północne i chłodne. Zdaje się, że ocieplający się klimat będzie sprzyjać także dębom bezszypułkowym i jesionom, choć tu w analizie nie brano pod uwagę czynników pozaklimatycznych, w tym chorób i roli pasożytów.

Wszystko to dotyczy jednak przede wszystkim lasów chronionych albo miejsc zapomnianych przez gospodarkę leśną, gdzie drzewa mają szansę żyć spontanicznie, a nie pod dyktando ludzi, w ustalonym przez nich rytmie i składzie. Wszędzie indziej leśnicy pewnie będą próbowali utrzymać gatunki najważniejsze z gospodarczego punktu widzenia, na czele z sosną i świerkiem. – Niebawem pojawią się jednak wyzwania, sprostanie którym będzie wymagało wprowadzania rozwiązań dotychczas w kraju niepraktykowanych. Przy braku wody nikt pewnie lasów podlewał nie będzie, ale konieczne będą przedsięwzięcia związane z retencją i nawadnianiem – przewiduje prof. Dyderski.

Świerki i jesiony się przewracają

W lasach gospodarczych martwe drzewa, zwłaszcza świerki z kornikiem, usuwane są stosunkowo szybko. – Tam zamieranie drzew można przegapić – stwierdza prof. Krzysztof Świerkosz. – Natomiast na terenach chronionych drzewa zostają i ktoś mógłby odnieść wrażenie, że zjawisko jest tam bardziej nasilone. Przetrwanie drzew zależy jednak od ich zmienności genetycznej, konkretnego siedliska, dostępności wody. Konsekwencją ochrony i pozostawiania martwych drzew w krajobrazie – czasem w dużej liczbie – jest widok, który może zaniepokoić. W powszechnym wyobrażeniu za pożądany stan lasu uznaje się jak najwięcej drzew żywych i względny porządek. Tymczasem ten prawdziwy, rosnący na własnych zasadach, pełen jest kłód i obłamanych gałęzi gromadzących się tam przez dziesięciolecia.

– Bardzo wywrotne są martwe świerki i jesiony – przewracają się już po kilku latach – mówi Tomasz Niechoda. – Dęby utrzymują się kilkadziesiąt lat, np. nadal stoi potężny dąb Car, który zamarł w latach 80. XX w. Daleko im do sosen, w Białowieskim Parku Narodowym są takie, które zamarły ponad 180 lat temu. Straciły korony i pozostały po nich pozbawione gałęzi pnie, na których odbite są znaki carskich młotków cechowych z końca XIX w. Drzewo już wtedy musiało być martwe i pozbawione kory. Śladem na długo pozostaną także kłody. Te dębowe i o sporych rozmiarach w sprzyjających, czyli wilgotnych, warunkach potrzebują na pełne rozłożenie się sporo ponad stu lat.

Biolodzy badający drzewa widzą w tych martwych potencjał różnorodności i nowe cenne mikrosiedliska. Podpowiadają, że masowemu wymieraniu musi towarzyszyć refleksja prowadząca do pełniejszej ochrony lasów, zwłaszcza tych rosnących spontanicznie lub noszących naturalne cechy czy zachowujących ciągłość ekologiczną. Dlatego w Polsce na lepsze traktowanie zasługuje ogromna część starszych lasów liściastych, ważnych także z punktu widzenia wysiłków na rzecz klimatu.

Niemniej laicy, widząc skalę martwoty, mogą jednak odczuwać niepokój, smutek lub nostalgię. – Kiedyś może byłoby mi przykro, gdy umierało drzewo, które dobrze znałem – mówi Tomasz Niechoda. – Ale teraz sobie myślę, że najważniejszy jest punkt widzenia drzew. Zabrzmi to trochę górnolotnie, ale powinny mieć warunki do godnego życia i umierania zgodnie z zasadami, które obowiązują w ich świecie.

W lesie, jak to w życiu, śmierć jest jedynie zmianą w sztafecie. „Nasze” gatunki drzew co prawda uciekną na chłodniejszą i wilgotniejszą północ, ale na ich miejscu pojawią się nowe drzewa, a polskie lasy zaczną nabierać charakteru niemieckich albo bałkańskich. Skoro za sto lat sosny i świerki będą ewenementem, to zmieni się choćby urobek z grzybobrań. W konsekwencji pod znakiem zapytania stanie opłacalność gospodarki leśnej – będzie musiała się przestawić na nowy model działania. A wraz z nią powiązane branże, choć np. akurat meblarstwu mogą podobać się lepsze warunki dla buków.

Lasy zupełnie nie znikną, aczkolwiek nauka podpowiada, że to, co wyrośnie, będzie niższe i mniejsze, bo drzewa w cieplejszym i suchym klimacie znacznie trudniej osiągają wielkie rozmiary.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną