Skromne, nieśmiałe i monogamiczne? Płeć żeńska nie zgadza się ze stereotypem
Zasługi Karola Darwina są niezaprzeczalne. Wnikliwość jego obserwacji przyrody nadal robi wrażenie, a dzieło „O powstawaniu gatunków” pozostaje biblią teorii ewolucji. Z tym że ten wybitny badacz był dzieckiem swoich czasów, niezwykle opresyjnej dla kobiet epoki, w której płeć piękna uważana była za słabszą i głupszą, nadającą się jedynie do seksu, rodzenia, chowania dzieci i pielęgnowania domu oraz męża. Nazywając kobiety „gnuśnymi głuptasami”, wpłynął na wnioski dotyczące świata przyrody.
W dziele „O pochodzeniu człowieka i selekcji w związku z płcią” z 1871 r. twierdził, że niemal u wszystkich gatunków samce są aktywne, dominujące i namiętne, a samice „poza nielicznymi wyjątkami” – bierne, uległe i oziębłe, czyli nieśmiałe i skromne. W tym stwierdzeniu popełnił aż trzy błędy: rzutował na zwierzęta znane mu ludzkie postawy, przypisywał im cechy odnoszące się tylko do rozrodu, a nie całego zachowania i fizjologii gatunku, niefrasobliwie też podchodził do „wyjątków”. Jeśli jakieś zachowania seksualne nie pasowały do wzorca, odkrywca ewolucji uznawał je za nieistotne. „Darwin powiedział, że samice są monogamiczne, dlatego przez sto lat wszyscy w to wierzyli. Nawet gdy notowano przypadki rażąco niemonogamiczne, uważano, że były one skutkiem pomyłki albo nierównowagi hormonalnej”, komentował słynny ornitolog Tim Birkhead. Tymczasem „wyjątki” miały okazać się regułą, co przekonująco pokazuje w książce „Bitch: On the Female of the Species” brytyjska zoolożka Lucy Cook.
Do zmiany paradygmatu doszło dzięki tak lubianym przez Darwina ptakom śpiewającym, u których, jak sądził, wierna samica z partnerem wspólnie wychowują młode z „prawego łoża”. Pierwsza zakwestionowała to, jeszcze w latach 90. XX w., Patricia Gowaty z University of California. Do badania błękitników rudogardłych z rodziny drozdowatych wykorzystała zapożyczoną z kryminalistyki metodę analizy DNA jaj. Ustaliła, że partner samicy nie jest ojcem całego lęgu – niektóre młode płodzili „kochankowie” matki.
Kolejnych dowodów dostarczyła Bridget Stutchbury z York University. Z przeprowadzonych przez nią badań wynika, że samice wilsonki żółtolicej w okresie rozrodczym wylatują po zmroku poza swoje terytoria i tam płodzą część potomstwa, wychowywanego następnie ze stałym partnerem. Na kopulacje z sąsiadami wymykają się nocą samice chwostka szafirowego, sikory, jaskółki, płochacze i inne. Nie jest więc tak, że samice 95 proc. gatunków ptaków są monogamiczne, jak sądził Darwin. W ponad 90 proc. przypadków występuje wśród nich monogamia społeczna z równoczesną poliandrią seksualną.
Przyrodnikowi epoki wiktoriańskiej można wybaczyć ten błąd, ale już trudniej zrozumieć, dlaczego współcześni naukowcy – jak Richard Dawkins – nadal widzą w samicach „bierne obiekty ewolucji”. Brak monogamii dotyczy bowiem nie tylko ptaków, ale i ssaków, u których zaledwie 3 proc. gatunków współżyje z jednym partnerem.Nawet w systemach haremowych małp naczelnych regularnie dochodzi do seksu z samcami spoza stada, zauważyła w latach 70. antropolożka Sarah Blaffer Hrdy. A w 2019 r. biolożka Stotra Chakrabarti i ekolog Yadvendradev Jhala dowiedli, że stosunki z wieloma samcami mogą być bardzo opłacalne rozrodczo dla lwic. Samice niektórych gatunków wręcz uzależniły swoją płodność od kopulacji. U kotów domowych, królików czy wielbłądów występuje owulacja prowokowana seksem lub inicjowana bodźcami wzrokowymi lub węchowymi. Młode z jednego miotu mogą pochodzić od kilku ojców. Jakże to dalekie od darwinowskiej „skromności” i „nieśmiałości”.
Dwa typy
Inspirowaną poglądami Darwina teorię o skłonności do monogamii samic ssaków – w tym również kobiet – biolodzy tłumaczyli tym, że samice wkładają więcej wysiłku w ciążę, poród i odchowanie dzieci. Zagadką pozostawała jednak niemal niewystępująca w świecie zwierząt ukryta owulacja. Jej genezę tłumaczono różnie. Jedni uważali, że miała zmniejszyć wynikającą z rywalizacji o partnerki seksualne agresję i przemoc mężczyzn. Inni, że zwiększała więzi partnerskie. Ale byli i tacy badacze, którzy twierdzili, że chodzi o strategię rozrodczą i sposób manipulowania partnerami. Kultura miała ten „proceder” maksymalnie ukrócić – i to ona ukształtowała wizję zachowań płci wśród ludzi.
Darwin i jego uczniowie widzieli świat zwierząt przez pryzmat nie tyle faktycznych zachowań seksualnych kobiet, ile właśnie ich obyczajowego wzorca. Bo przecież równolegle z przekonaniem o skromności, oziębłości i bierności pań istniało przeświadczenie o niezaspokojeniu i skłonności do zdrady. Ponieważ ludzkie samice były niebezpiecznymi kusicielkami, równie namiętnymi jak mężczyźni, tak dużą wagę przykładano do kontroli ich „niepohamowanych” żądz – stąd kult dziewictwa i małżeńskiej wierności.
Ukrytą owulację i rzekomo wrodzony spryt pań „okiełznano” dzięki religii, obyczajom i prawu. Co miało zapewnić mężczyznom wierność partnerek, a w konsekwencji legalność potomstwa. Nie biologia, tylko procesy społeczne podporządkowały ciało i rozrodczość kobiet kulturze, której opresyjność rosła wraz ze stopniem złożoności społeczeństw. W wielu zaawansowanych cywilizacjach zaczęto więc rozróżniać dwa typy kobiecych zachowań seksualnych – pożądaną u matek, żon i córek bierność i wierność oraz mile widziane u kochanek aktywność i namiętność.
To kultura, nie biologia, narzuciła też normy moralności i choć dotyczyły one obydwu płci, od kobiet wymagano więcej, powołując się na ich naturalne obowiązki i uwarunkowania. Dobrym przykładem jest dzieciobójstwo, które wśród ludzi jest rzadką, ale jednak praktykowaną strategią rozrodczą.
W społecznościach zbieracko-łowieckich to matka decydowała, czy porzuca noworodka, jeśli był kaleki lub nie mogła (albo nie chciała) go wykarmić. W kulturach bardziej zaawansowanych decyzję tę przesunięto na ojca – czego najlepszym przykładem jest uchodzący za wzór cywilizacyjny antyk. W odrzuconych przez ojca rodzinach dziecko było pozostawiane same sobie z nadzieją, że ktoś je przygarnie (i wychowa na niewolnika). Śladem tych praktyk są mity pełne bohaterów-podrzutków.
W chrześcijaństwie zabicie noworodka uznano za grzech i penalizowano. Ale dzieciobójstwo – głównie z powodów ekonomicznych i obyczajowych – było jednak powszechne w Europie do XIX w. Z angielskich, francuskich i włoskich ksiąg parafialnych z lat 1500–1800 wynika, że w czasach głodu chrzczono dużo więcej chłopców, a na wsiach w Toskanii bezkarnie zabijano prawdopodobnie nawet co trzeciego noworodka. Bezkarnie jednak tylko w przypadku dzieci urodzonych w pełnych rodzinach, gdy w decyzji o pozbyciu się dziecka brał udział ojciec.
Niejeden styl
W przyrodzie zasoby są ograniczone. Relacja między rodzicem a młodym podlega więc nieustannym negocjacjom. U gatunków wychowujących młode „całym stadem” (ludzie, słonie, orki) dzieciobójstwo lub zaniedbanie ze skutkiem śmiertelnym zdarza się rzadko. Inaczej sprawy się mają tam, gdzie samica jest jedyną piastunką. W stadach pawianów samice znajdujące się nisko w hierarchii same opiekują się małymi. Po porodzie muszą nadążać za stadem, uciekać przed drapieżnikami, żerować z większą intensywnością, nosząc na grzbiecie dodatkowe obciążenie. Nic dziwnego, że 30–50 proc. młodych ginie w pierwszym roku życia z powodu zaniedbania lub porwania przez członka rodziny.
Styl rodzicielski zależy też od okoliczności. U szympansów zwyczajnych macierzyństwo jest samotne i pełne lęku o potomka, bo niedopilnowane młode może zginąć z rąk któregoś z dorosłych samców. U blisko spokrewnionych bonobo opieka rozłożona jest na całą grupę, m.in. dlatego, że kwestia ojcostwa jest trudna do ustalenia. Jeśli młode generuje zbyt duże koszty, samica rezygnuje z dalszego odchowu albo, chroniąc siebie, zaniedbuje potomstwo. Ten stan rzeczy jest sprzeczny z idealizowanym przez Darwina i jego następców uświęconym instynktem macierzyńskim. W rzeczywistości jest to nie tyle instynkt, ile reakcja na bodźce płynące z otoczenia, uruchamiające instynkt (hormony, bodźce węchowe, wzrokowe i dotykowe, więź z potomkiem), ale i wyłączające (stres, lęk, zła kondycja, agresja ze strony innych osobników).
U fok szarych, badanych przez biolożkę Kelly Robinson na szkockiej wyspie Isle of May, połowa zgonów młodych osobników jest następstwem porzucenia przez matkę. Niektóre foki wychodzą na brzeg tylko po to, by urodzić, a następnie wracają do wody, pozostawiając noworodka na lądzie. Te same samice w kolejnym sezonie mogą być czułymi i troskliwymi matkami, a nawet adoptować cudze młode. Selekcja naturalna utrwala te cechy, które przyczyniają się do przetrwania gatunku. Skuteczna matka to taka, która wydała na świat kolejne pokolenie, ale też dożyła do końca opieki, a może i do kolejnego miotu.
Seks to także nieoczywiste zjawisko. Im bardziej złożone społeczności tworzy dany gatunek, tym bardziej prawdopodobne, że kopulacja może wzmacniać sojusze, pogłębiać więzi społeczne i służyć przyjemności. Przykładem są wspomniane już matriarchalne bonobo. W ich stadach samcom zwykle udaje się dotrzymać kroku samicom w seksie i życiu społecznym, ale już u lemurów katta dominujące samice gonią samce, chwytają je i gryzą, by wzmocnić swoją pozycję. Badający je antropolodzy z Duke University, Christine Drea i Joseph Petty, w 2015 r. doszli do wniosku, że u naczelnych system społeczny z dominacją samic (FSD – Female Social Dominance) wyewoluował jako pierwszy.
Matriarchalne są orki, słonie czy krokuty cętkowane, czyli hieny. U tych ostatnich na samym dole hierarchii są samce, których zła dieta (często muszą zadowalać się kostnymi resztkami po posiłku stada) i rany zadawane przez samice sprawiają, że żyją dwa razy krócej niż one. Pozycja społeczna nie ma związku z wielkością zwierzęcia. Wynika z tego, że tylko samice wspierają się, gdy dochodzi do konfliktu, co pogłębia ich relacje. Mówienie o płci biernej, jak sugerował Dawkins, jest po prostu nieprawdziwe.
Jedyna karta
U ludzi kwestie władzy i kobiecej solidarności wyglądają gorzej, ponieważ zdecydowana większość kultur jest dziś patriarchalna. Nie ma też śladów, by w przeszłości istniała ginekokracja. Owszem, czasem kobiety współtworzyły społeczności bardziej egalitarne, wolniejsze od przemocy i całkiem zamożne. Ale nigdy nie dominowały w takim wymiarze, jak samice w stadach hien czy lemurów kappa. Wszelkiego rodzaju państwa Amazonek, w których kobiety sprawowały władzę, uciskając mężczyzn, to mity prezentujące odwrócony świat, a tym samym i symbol barbarzyństwa. A zatem możemy mówić o istnieniu w przeszłości nie tyle matriarchatu w XIX-wiecznym wyobrażeniu, ile o równości społecznej, ewentualnie matrylinearności (dziedziczeniu w linii żeńskiej) albo matrylokalności (życiu w domu partnerki). Te dwa modele w końcu XX w. praktykowano na świecie w zaledwie 13 proc. społeczności (160 na 1267).
Pozostałości materialne wydają się wskazywać, że w paleolicie kobiety traktowano bardziej równościowo, bo polując i zbierając żywność, miały taki sam jak mężczyźni wpływ na dobrostan niewielkich wspólnot. Hrdy w książce „Kobieta, której nigdy nie było” sugeruje jednak, że matrylinearność to relikt czasów, w których kobiety uprawiały ziemię. Nie można wykluczyć, że to właśnie one udomowiły rośliny, twierdzą David Graeber i David Wengrow w „Narodzinach wszystkiego”. Jeśli jednak tak było, to wynalazek rolnictwa wyszedł im bokiem. Nawet jeśli na początku neolitu utrzymywała się względna równość płci, to osiadły tryb życia, a co za tym idzie częstsze ciąże, kumulowanie bogactwa, a w końcu walka o ziemie wzmocniły dominację mężczyzn – która ugruntowała się wraz z wynalezieniem technologii wytopu metali i pierwszymi strukturami państwowymi.
Zwykle kobiety musiały grać rozdanymi przez mężczyzn kartami – wykorzystywały do tego również własne ciało. Dlatego to one w dużej mierze są do dziś zwolenniczkami okaleczania narządów płciowych swoich córek, bo od tego zabiegu przez wieki zależał ich dobrostan. Innym rodzajem strategii było oddanie się bogom. Zostanie szamanką, kapłanką, zakonnicą częściowo „pozbawiało” płci. Świątynia była miejscem nie tylko dla chcących uciec od narzucanych przez kulturę obowiązków i podporządkowanego statusu kobiet, ale i dla osób interpłciowych. Bo binarność płci to kolejne przekonanie, które należy włożyć między bajki.
Zerowa płeć
Większość gatunków rozmnażających się płciowo wytwarza dwa rodzaje gamet: plemniki oraz komórki jajowe (oocyty). Stąd uproszczenie, że z połączenia tych struktur rozwija się zawsze albo płeć A, albo płeć B. Rzeczywistość jest jednak znacznie bardziej złożona.
Komórki rozrodcze są jedynie nośnikami informacji genetycznej. Ta może być różnie tłumaczona na „język” białek oraz procesów biochemicznych – także podczas kształtowania się płci. Informacja genetyczna to bryła, która może być ciosana przez hormony, zmienne środowiskowe, a nawet bodźce społeczne. U wielu gatunków zarodki mają płeć „zerową”, która kształtuje się zależnie od temperatury otoczenia, pH, stężeń związków chemicznych. Niektóre ryby nawet w dorosłym życiu mogą zrezygnować z dotychczasowej płci. W jednej i drugiej postaci są zdolne do rozrodu i produkują gamety. Tak robią liczne ryby rafowe. Niektóre z nich, np. popularne amfipriony (błazenki), mogą zmienić płeć tylko raz. Inne, jak strzępiele morskie, przełączają swoją seksualność po wielekroć, w zależności od potrzeb i celów reprodukcyjnych.
Modyfikacje cech płciowych mogą także zachodzić okresowo – i to również u ssaków. Na przykład samice kreta mają ovotestis, czyli narząd, który posiada zarówno cechy histologiczne jajników, jak i jąder. Ten dualizm anatomiczny ma też konsekwencje fizjologiczne. Jak wykazano w 2020 r. na łamach czasopisma naukowego „Science”, u kretów występuje tzw. adaptacyjna interseksualność: „męskie” części krecich gonad wytwarzają duże ilości androgenów, a „żeńskie” są produktywne tylko w czasie corocznego rozrodu. Poza tym okresem krecim samicom zanika nawet pochwa.
Zmianom somatycznym towarzyszą modyfikacje psychiczne. Mózg błazenków, które zmieniają płeć na żeńską, ulega feminizacji behawioralnej – wynika z badań Justina Rhodesa, ewolucjonisty i neuronaukowca behawioralnego z University of Illinois. A im bardziej złożony system nerwowy, tym większa szansa na odstępstwa od typowego podziału przypisywanego obu płciom. Prymatolog Frans de Waal pisze w „Jak się różnimy. Gender oczami prymatologa”, że ok. 1 na 10–20 samców szympansów nie wykazuje typowo męskich reakcji. Osobniki te nie dążą np. do wysokiej pozycji w hierarchii. Uczony przywołuje również przykłady genitalnych samic, które wykazywały zachowanie przypisywane samcom.
Trzeci pierwiastek
U ludzi też zawsze dochodziło do gry genów i hormonów decydujących o fizycznej i psychicznej płci oraz seksualnych preferencjach. O istnieniu trzeciej płci wiemy ze wzmianek historycznych (POLITYKA 1–2/2022) i mitów. Mamy tę wiedzę również na podstawie kości, w których można stwierdzić różne aneuploidie (mutacje w genach charakteryzujące się brakiem lub nadmiarem jednego lub kilku chromosomów w komórce). Najczęstszą z nich, odpowiadającą za interpłciowość, jest zespół Klinefeltera, z zestawem chromosomów XXY. Stwierdzono go już u 10 osób żyjących w średniowieczu w Anglii, Finlandii, Portugalii i na Orkadach oraz u jednej, która mieszkała w Hiszpanii w III tys. p.n.e.
W styczniowym „Communications Biology” brytyjscy badacze z londyńskiego Francis Crick Institute ogłosili, że opracowali nową technikę pomiaru liczby chromosomów w antycznych genomach. Ma ona ułatwić wykrywanie interpłciowości w przeszłości i pomóc zrozumieć, jak traktowano trzecią płeć, choć łatwo się domyślić, że życie takich osób w patriarchalnych kulturach było trudne. Antyczni starali się tłumaczyć, skąd biorą się hermafrodyci (według Arystotelesa przyczyną była ilość nasienia – gdy było go zbyt dużo jak na jeden płód, ale za mało niż na bliźniaki, rodziło się dziecko z nadmiarowym organem), ale i tak mieli do nich dystans i znajdowali dla nich miejsce w rozrywce i służbie bogom. Chrześcijaństwo potępiło niebinarność, chociaż i wtedy osoby transpłciowe i nieheteronormatywne szukały ochrony na łonie Kościoła. Instytucje im przyjazne istniały m.in. w kulturach równościowych z systemami matrylinearnymi – ale i tam powiązane były w dużym stopniu z religią. Dobrym przykładem jest szamanizm i animizm. Wymagał łączenia się pierwiastka żeńskiego i męskiego, dlatego mający kontakty z duchami szamani i uzdrowiciele przyjmowali role niezgodne z płcią biologiczną. Tak było u mieszkańców Syberii i Ameryki Północnej, ale i u praktykujących magię czarownic i czarowników w arcymęskiej Skandynawii epoki wikińskiej.
Dziś zarówno kobiety, które walczą ze stereotypami związanymi z ich płcią, jak i osoby transpłciowe czy nieheteronormatywne mają w rękach mocne naukowe argumenty, by domagać się akceptacji i szacunku, bo prawa „naturalne”, na jakie się tysiące lat powoływano, wcale nie są jednoznaczne. Najnowsze badania wskazują, że zarówno na płeć, jak i na przypisywane jej zachowania i obowiązki ma wpływ biologia i kultura. Przy czym ta pierwsza jest zdecydowanie bardziej nieprzewidywalna i kapryśna niż druga.