Słowa: sondy głębinowe kolektywnej duszy
Kiedy zaczynam pisać te słowa, poziom wody w Wiśle – mierzony w stacji Bulwary – wynosi 163 cm. Strefa stanów średnich. Po intensywnych deszczach rzeka, istota żywa, zmienna, wezbrała. Ale teraz woda powoli opada. Trend jest ewidentny.
A teraz załóżmy, że instalujemy stację pomiarową w strumieniu ludzkich słów i myśli, i obserwujemy, jakie są jej wskazania. Sprawdzamy, kiedy społeczeństwo skłania się bardziej ku postawom racjonalnym, a kiedy odpływa w rejony bajania i postprawdy. Załóżmy, że mamy taki wodowskaz i wypatrujemy na jego skali, kiedy myślimy częściej o wspólnocie, a kiedy na pierwszym planie stawiamy własny indywidualizm. Innymi słowy, załóżmy, że możemy w twardy sposób badać najbardziej nawet skrywane myśli superorganizmu, którym jest ludzka zbiorowość – jego kolektywną podświadomość. Dowiedzieć się, jakie prawidłowości rządzą kulturą.
Marten Scheffer, holenderski ekolog i biolog matematyczny z Wageningen University & Research podjął taką właśnie próbę (wespół z Ingrid van de Leemput i Els Weinans z Wageningen University oraz Johanem Bollenem z Indiana University). Ten ceniony badacz systemów złożonych, laureat prestiżowej nagrody Spinozy, przebadał ogromne zasoby Google Books – współczesną bibliotekę Babel, najpotężniejszą bazę ludzkiej wiedzy, w której samych tytułów książkowych jest ponad 40 milionów (a są jeszcze przeróżne periodyki). Gdyby obcy z kosmosu chcieliby się dowiedzieć wszystkiego o mieszkańcach państw Zachodu, wystarczyłoby im przesłać pendrive’a z tymi właśnie archiwami.
„Epoka postprawdy wzięła wielu z nas z zaskoczenia. Dokonaliśmy więc potężnej analizy językowej, by pokazać, że rosnącą popularność argumentacji uwolnionej od faktów można, być może, rozumieć jako część głębszej zmiany” – pisze Scheffera we wstępie do publikacji w PNAS (Proceedings of the National Academy of Sciences).
Nietrywialne algorytmy grupy Scheffera przemieliły teksty wydawane od 1850 do 2019 r. i przyjrzały się pięciu tysiącom wybranych starannie angielskich i hiszpańskich słów, w których odbija się światopogląd czy też postawa życiowa ich użytkowników. Zliczyły kojarzone powszechnie z racjonalizmem (takie jak „model”, „metoda”, „fakt”, „dane”, „analiza”, „konkluzja”, „rezultat”) i z emocjami („dusza”, „wyobraźnia”, „mądrość”, „podejrzenie”, „wiara”, „zaufanie”, itd.). Przeanalizowały użycie słów odzwierciedlających układy współrzędnych, w jakich osadzają się ludzie, którzy ich używają – ego-centryczny vs wspólnoto-centryczny („ja” kontra „my”, „on” kontra „oni”, i tak dalej).
Wynik jest następujący: od roku 1850 do 1980 rosło natężenie słów „racjonalnych”, a spadało „emocjonalnych”, związane z osobistym ludzkim doświadczeniem. Tendencja ta uległa następnie odwróceniu. Równolegle, także mniej więcej od roku 1980, chętniej używamy słów świadczących o indywidualizmie, niż tych świadczących o postawie wspólnotowej. Prawidłowości te były niezależne od rodzaju analizowanych tekstów: widoczne były i w beletrystyce, i w literaturze faktu, i w archiwach „New York Timesa”. I widać je także w dynamice zapytań do wyszukiwarki Google’a.
Łatwo byłoby dać się porwać wirowi prostych interpretacji. Autorzy publikacji przed tym przestrzegają. „Możliwe, że gwałtowny rozwój nauki i techniki oraz związane z nim korzyści socjoekonomiczne napędzały wzrost popularności podejścia naukowego, co stopniowo przenikało także do kultury” – pisze Scheffer. Przyczyny zwrotu ku emocjom mogą mieć analogiczne powody. „Możliwe, że ma ono coś wspólnego z napięciem między polityką neoliberalizmu, której broniono używając argumentów racjonalnych, a jej ekonomicznymi owocami, które zbierał coraz to mniejszy ułamek społeczeństwa”.
Prawdziwe źródła owych prawidłowości są jeszcze niepotwierdzone głównie dlatego, że nie ma jasności, jak efekty tego, co dzieje się we wnętrzach ludzkich głów, odzwierciedlają się w tym, co znajdujemy później w księgarniach i bibliotekach. Mechanizmy przekładu myśli na słowo są niezbadane. To nowa dziedzina badań, która rodzi się na styku socjologii, psychologii, neuronauk, sztucznej inteligencji i data science (nauk o danych). Język, jak skaner mózgu działający na innych niż elektromagnetyczne częstotliwościach, otwiera okienko, przez które podglądać można procesy kształtowania się naszych refleksji.
Interpretując wyniki badań Schaffera i DeDeo mówić należy pewnie raczej o zmianie publicznego zainteresowania racjonalnością niż samej racjonalności.
Ponieważ wyniki Scheffera wzbudziły natychmiastowe zainteresowanie i kontrowersje, redaktorzy PNAS na wszelki wypadek zamówili rozbudowaną recenzję. Jej autorem jest Simon DeDeo, astrofizyk i matematyk z Carnegie Mellon University – pionier wielkoskalowych analiz zasobów tekstowych (obaj panowie są też stałymi współpracownikami Santa Fe Institute, kluczowego ośrodka badającego złożoność). Wyniki DeDeo są nieco mniej uderzające, prawidłowości nieco słabiej zaznaczone, ale potwierdzają obserwacje Scheffera.
DeDeo przestrzega, że nie wiadomo, jakie niespodzianki – rumsfeldowskie „niewiadome niewiadome” – kryje w sobie struktura bazy danych Google. To nie jednostka naukowa, której zasoby i sposób ich porządkowania są publicznie znane. Ponadto, przeciętna książka niekoniecznie odzwierciedla umysłowość przeciętnego jej czytelnika. Nie ma absolutnej pewności, czy obserwujemy rzeczywistość, czy artefakty oprogramowania Google’a (choć pewnie jednak coś zbliżonego do rzeczywistości).
Jest też strefa mroku rozciągająca się między tym, o czym pisał Max Weber – czyli rosnącą racjonalizacją języka charakterystyczną dla kapitalizmu – a sposobem, w jaki urzędnicy państw działających w tym systemie używają języka dla uzasadnienia swoich decyzji. DeDeo pisze: „Na przykład architekci wojny wietnamskiej chętnie demonstrowali, w języku wysoce naukowym i logicznym, jak bardzo byli racjonalni i pozbawieni sentymentalizmu. Jednakże w dyskusji wywołanej przez opublikowanie Pentagon Papers (tajnego raportu z prawdziwego zaangażowania USA w wojnę w Azji – przyp. pulsara) Hanna Arendt zauważyła, że u podstaw ich myślenia była czysta fantazja, chęć dopasowania rzeczywistości do tego, co za prawdę chciała uznać intuicja”. Dlatego też interpretując wyniki badań Schaffera i DeDeo mówić należy pewnie raczej o zmianie publicznego zainteresowania racjonalnością niż samej racjonalności.
Ponadto, słowa są jak rzeki – jeśli tylko dać im trochę czasu, zmieniają pierwotne koryta, okazują się meandrować w znaczeniach. Czasem te realne całkiem odklejają się od pierwotnych. I niekoniecznie chodzi o tak dramatyczne i celowe rozbieżności jak chociażby putinowska „operacja specjalna” (czytaj: „brutalna inwazja”). W życiu codziennym też, często mimowolnie, poruszamy się w pasie leksykalnej logiki rozmytej. Tych fenomenów badania statystyczne nie ujmą w łatwo i szybko.
Ludwig Wittgenstein, gdyby żył, miałby może coś frapującego do powiedzenia na ten temat. Dowodził przecież, że znaczenie słów jest negocjowane społecznie i kryje się w niezliczonych kontekstach ich używania. Albo raczej poszedłby nad rzekę, popatrzeć na bobry. Kiedy kończę pisać te słowa, poziom wody w Wiśle wynosi 162 centymetry.