Bangkok, centrum metropolii. Bangkok, centrum metropolii. Pixabay
Struktura

Wielka przeprowadzka, czyli jak się zaludniają miasta

Kolejne miliardy mieszkańców Azji i Afryki zamieszkają w monstrualnych, nieznanych historii aglomeracjach. Jak zmieni się ich los?

Nie ma mieszkań, szkół, przychodni, asfaltu i oświetlenia na ulicach, kanalizacji, bieżącej wody. W pobliżu bogatych dzielnic miast Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej wyrastają setki tysięcy chatek, w których ludzie mieszkają nielegalnie. Obok starych dzielnic nędzy pojawiają się nowe, gdzie kwitną narkomania, prostytucja i niewolnicza praca dzieci, a powietrze przesycone jest fetorem wylewanych na ulice ścieków. To wylęgarnie przestępczości, chorób, bezrobocia i terroryzmu. Zarzewia społecznej rewolty. Swego czasu historyk Mike Davis, autor książki „Planet of Slums”, pisał, że „przeznaczeniem znacznej części ludzkości jest życie nie w miastach ze szkła i stali, jak to sobie kiedyś wymarzyli urbaniści, ale w domach z błota, słomy, puszek oraz kawałków blachy, plastiku i drewna”.

W skali globu mniej więcej co czwarty spośród 4,5 mld mieszkańców miast żyje dziś w slumsach.

Chińskie Guangzhou, przedmieścia.DERCH/UnsplashChińskie Guangzhou, przedmieścia.

Walec wciąż jedzie

Sumerowie zakładali miasta już 6 tys. lat temu. Najstarsze – Uruk – liczyło wedle różnych ocen od 10 do nawet 50 tys. mieszkańców. Jako gatunek człowiek jednak długo preferował wieś. W roku 1800, kiedy na Ziemi żyło ok. 900 mln ludzi, zaledwie 20 mln (ok. 2 proc.) mieszkało na terenach zurbanizowanych. Gdy ponad sto lat później, w drugiej lub trzeciej dekadzie XX w., liczba ludności świata przekroczyła 2 mld, w miastach żyło mniej niż 200 mln (ok. 10 proc.). Już wtedy coś zaczęło się zmieniać.

Demografowie szacują, że w 1950 r. miejskie życie wiodło ok. 750 mln na ok. 2,5 mld mieszkańców globu, blisko jedna trzecia. Urbanizacja nabierała tempa – szalonego, jak się miało wkrótce okazać. Po upływie kolejnych 50 lat, na początku XXI w., świat liczył 7 mld ludzi, ale już połowa (3,5 mld) mieszkała w miastach. Dzisiaj – według najnowszych szacunków ONZ z listopada 2022 r. jest nas o miliard więcej, ale liczba ludności wiejskiej praktycznie się nie zmieniła, za to w miastach mieszka nas już 4,5 mld. Wchłonęły całą nadwyżkę demograficzną, jaka pojawiła się w dwóch ostatnich dekadach.

W najbliższej przyszłości to się nie zmieni. Chociaż walec ludnościowy, który od ponad stu lat przetacza się po planecie, powoli zwalnia, upłynie sporo czasu, zanim się zatrzyma. Do połowy XXI w. miasta zaabsorbują kolejne 1,5 mld ludzi. A może więcej. Ludzie do nich przeemigrują albo one, rozrastając się, przyjdą po nich. Demografowie z ONZ oczekują znaczącego ubytku liczby ludności na terenach wiejskich, nawet o pół miliarda osób. W rezultacie w 2050 r. wsie zamieszkiwałoby najwyżej 3 mld ludzi, za to miasta – ponad 6,5 mld. Ta nowa urbanizacyjna fala ogarnie głównie dwa kontynenty – Azję i Afrykę, a prawie połowa wzrostu liczby ludności miejskiej przypadnie na trzy kraje: Indie (ok. 400 mln), Chiny (ok. 300 mln) oraz Nigerię (ok. 200 mln). Według niektórych scenariuszy pod koniec XXI w. tylko jedna na pięć osób będzie mieszkać na wsi. Reszta, czyli ok. 8 mld ludzi, zasiedli miasta.

Globalne Południe migruje

Wielu badaczy uważa urbanizację za naturalne zjawisko towarzyszące zmianom społecznym i gospodarczym. Przez całe dziesięciolecia XIX w. w szybko rozwijającej się Europie i Ameryce Północnej potężny ruch migracyjny odbywał się w jedną stronę – ludzie uciekali z zacofanej i przeludnionej wsi do szybko rozwijających się miast. Te migracje przekraczały granicę krajów i kontynentów – stąd błyskawiczna kariera Nowego Jorku, Chicago czy Buenos Aires. Urbanizacja była konsekwencją rewolucji przemysłowej (potrzebne były ręce do pracy) oraz eksplozji demograficznej. A w przypadku Londynu i Paryża – także wzbogacania się metropolii dzięki podbojom kolonialnym.

Jednak ta pierwsza faza urbanizacji, która ogarnęła głównie kraje zachodnie, przejawiała się nie tylko w powstawaniu wielkich miast. Przyspieszyła też rozwój mniejszych ośrodków. Tworzyły one gęstą siatkę osadniczą, na którą składały się zarówno kilkusettysięczne stolice regionów, jak i maleńkie miasteczka obsługujące najbliższą okolicę. Wiele z nich przeżyło okres rozkwitu, czemu sprzyjała dobra koniunktura gospodarcza. W licznych krajach większe i mniejsze miasta wchłonęły niemal całą ludność. W Belgii żyje w nich 98 proc. populacji, w Holandii – 91 proc., w Wielkiej Brytanii i Francji – 83 proc., w Hiszpanii i Niemczech – 80 proc. Mieszkańcy miast zdecydowanie przeważają też w takich dużych krajach, jak USA, Brazylia, Meksyk, Japonia, Argentyna, Chile, Kanada i Australia (wszędzie powyżej 80 proc.).

W Europie oraz obu Amerykach urbanizacja już się dokonała, a nawet jest w trakcie robienia kroku w tył – niektórzy rozczarowani miastem przenoszą się z powrotem na wieś. W biednych częściach świata zjawisko to zaś dopiero nabiera rozpędu.

Według danych ONZ z 2020 r., na świecie pozostało zaledwie 14 krajów, w których ponad 75 proc. ludzi mieszka na wsi. Najludniejsze z nich to Nepal, Malawi, Niger, Sudan Południowy, Burundi i Papua-Nowa Gwinea. Nawet jednak i tam widać nowy trend ku miastom, nie mówiąc już o takich krajach, jak RPA, Nigeria, Ghana, Kamerun, Angola czy Demokratyczna Republika Konga, gdzie poziom urbanizacji przekroczył 50 proc. albo się do tego poziomu zbliża. Afryka podąża drogą, na którą wcześniej wkroczyły na przykład Chiny. Tam zaledwie cztery dekady temu ludność miejska stanowiła 20 proc. (było jej ok. 200 mln), dziś jej udział wynosi 60 proc. (ok. 850 mln w liczbach bezwzględnych), a w 2050 r. ma się zwiększyć do 80 proc. (1,1 mld).

Chińskie Guangzhou, centrum finansowe.STRINGER/ANADOLU AGENCY//Getty ImagesChińskie Guangzhou, centrum finansowe.

Afryka Środkowa dryfuje

Cechą charakterystyczną tej nowej urbanizacji jest zawrotne tempo rozrastania się ogromnych skupisk ludności liczących dziesiątki milionów ludzi. Stała się też mało przewidywalna i odbywa się poza jakąkolwiek kontrolą. Jakbyśmy zbudowali statek, wypłynęli nim w rejs, a następnie wyrzucili za burtę koło sterowe.

Sto lat temu nie było ani jednego dziesięciomilionowego miasta (największe, Londyn, miało ok. 6 mln). Dziś jest takich 33, a w 2035 r. będzie ich 45. Na razie największe wciąż jest ­Tokio (37 mln), a za nim znajdują się New Delhi (32 mln), ­Szanghaj (28 mln), Dhaka (23 mln), São Paulo (22,5 mln) i Mexico City (22 mln). Szybkość, z jaką pęcznieją, oszałamia. New ­Delhi w 1950 r. liczyło 1,3 mln mieszkańców, w 2000 r. – 15 mln, po czym w ciągu dwóch kolejnych dekad podwoiło ich liczbę. Co roku napływa do niego 600–700 tys. osób. Prognozy mówią, że w 2035 r. stolica Indii będzie liczyła 43 mln mieszkańców. Stanie się wówczas największym miastem świata. Wyprzedzi Tokio, któremu mieszkańców już nie przybywa.

W Azji i Afryce znajdziemy jednak miasta, które rozrastały się jeszcze szybciej. Od 1950 do 2020 r. New Delhi powiększyło liczbę ludności „tylko” 24 razy. Dhaka, stolica Bangladeszu, która w 1950 r. liczyła ok. 300 tys. mieszkańców, dziś ma ich 80 razy więcej. W Afryce zdumiewające tempo zanotowała Dar es Salaam, stolica Tanzanii. W 1950 r. była mieściną liczącą ok. 80 tys. ludzi, a dziś ma ich ok. 7 mln. Kinszasa, stolica Demokratycznej Republiki Konga, z miasta liczącego 200 tys. mieszkańców w 1950 r. zmieniła się zaś w molocha 15-milionowego. Luanda, stolica Angoli:100 tys. w 1950 r. i 9 mln w 2020 r. I Lagos, największe miasto Nigerii – 300 tys. ludzi 70 lat temu,15 mln dziś (być może jest ich kilka milionów więcej, ale nie sposób tego dokładnie policzyć).

Skoro już jesteśmy przy Lagos, to warto zwrócić uwagę na szybko urbanizujące się całe północne wybrzeże Zatoki Gwinejskiej. W pasie o długości tysiąca kilometrów – od Lagos na wschodzie po Abidżan na zachodzie – mieszka w większych i mniejszych miastach ok. 35 mln osób, a za dekadę będzie ich już ponad 50 mln. Ale to nie koniec, bo do końca XXI w., zdaniem ekspertów, powstanie tu olbrzymie megalopolis, czyli układ wielu powiązanych ze sobą aglomeracji, leżących na terenie pięciu krajów: Nigerii, Beninu, Togo, Ghany i Wybrzeża Kości Słoniowej, i zamieszkanych łącznie przez 200–300 mln ludzi, a według niektórych prognoz – nawet przez pół miliarda. Czy to możliwe?

Mniejszość wyrywa się z piekła

Chętnych do przeprowadzki nie brakuje. Według prognoz opublikowanych w raporcie ONZ „World Urbanization Prospects” w afrykańskich miastach, w których dziś żyje 547 mln ludzi, za ćwierć wieku będzie mieszkało ich 1 mld 488 mln. W Azji liczba ta wzrośnie z 2,26 mld do 3,47 mld, a w Ameryce Łacińskiej – z 526 mln do 685 mln. Do miast znów wędrują głodni, biedni, bezrobotni i zdesperowani, jednakże zjawisko to przebiega dużo bardziej intensywnie niż w XIX w. w Europie i Ameryce. Główna przyczyna jest jedna: azjatycka czy też afrykańska wieś ze swoim olbrzymim przyrostem naturalnym nie jest w stanie wszystkich wyżywić. Ucieczka do miasta to bardziej konieczność niż wybór.

Megamiasta na świecie.ArchiwumMegamiasta na świecie.

Paradoks polega na tym, że większość nowo przybyłych nadal klepie biedę, ponieważ infrastruktura miejska w biedaaglomeracjach nie jest przygotowana na taki najazd. Lecz choć szansa na zdecydowaną odmianę losu nie jest duża, niektórym udaje się wyrywać z piekła slumsów: zdobywają wykształcenie, znajdują lepiej płatną pracę, przeprowadzają się do lepszych dzielnic. Gdyby zostali na wsi, nigdy nie wyciągnęliby losu na loterii. Dlatego nawet jeśli populacja Homo sapiens ustabilizuje się za pół wieku na poziomie 10 mld ludzi, nowe aglomeracje Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej nadal będą pęczniały, ponieważ wiejscy biedacy wciąż będą do nich przybywali, skuszeni nadzieją trochę lepszego życia, jeśli nie dla siebie, to dla swoich dzieci i wnuków – prognozują eksperci.

Większość zyskuje

Może więc Davis przesadził z pesymizmem? Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji (IOM) wykazała dekadę temu, że zdecydowana większość osób z Azji, która przeniosła się ze wsi do miasta, zyskała materialnie. „Chociaż często pracują na czarno, to i tak ich dochody są kilka razy wyższe, niż wtedy, gdy byli rolnikami” – napisali autorzy badań, podkreślając, że nawet spontaniczna, gwałtowna urbanizacja w stylu południowoazjatyckim lub afrykańskim nie musi się skończyć katastrofą społeczną. „Ten, kto odważył się przybyć do miasta, podjął racjonalną decyzję. Trzeba mu więc pomóc, a nie traktować go jak niechcianego intruza i skazywać na życie w slumsach. Urbanizacja jest szansą, a nie zagrożeniem, nawet jeśli oznacza napływ wielu biednych ludzi i ich stłoczenie się na niewielkiej przestrzeni. Ważne, aby był to stan przejściowy” – zauważali eksperci IOM.

Demografowie podkreślają, że dobrze zarządzany proces urbanizacji pozwala maksymalizować zalety wielkich miast i minimalizować ich wady. Doświadczenie Chin pokazuje, że kluczowe znaczenie mają masowe budownictwo mieszkaniowe oraz łatwo dostępny transport publiczny wspomagany gęstą siecią infrastruktury transportowej. W ten sposób np. senny rolniczy region nadmorski w pobliżu ujścia Rzeki Perłowej w chińskiej prowincji Guangdong w ciągu dwóch dekad przeobraził się w niemal 60-milionowego nowoczesnego giganta, zarazem jednego z największych na świecie hubów przemysłowych i biznesowych. Jest tam m.in. szybka kolej łącząca stolicę prowincji z odległym o ponad 150 km Hongkongiem (pociąg jedzie 48 minut).

To wariant optymistyczny i bardziej przyjazny dla środowiska – dobry i tani transport publiczny oznacza mniej zanieczyszczone powietrze. A wariant pesymistyczny? „Miasta i tak będą puchły. Ten proces trzeba ucywilizować i przejąć nad nim zawczasu kontrolę. Inaczej nieplanowana i źle zarządzana urbanizacja w krajach Południa może doprowadzić do katastrofy społecznej i ekologicznej, a w przypadku Afryki wywołać także potężną falę międzynarodowej migracji, głównie młodych ludzi, którzy nie będą chcieli reszty swego życia spędzić w slumsach” – ostrzegają demografowie z ONZ.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną