Sweterek sprzed lat, sukienka z banana, rosnące spodnie. Oto moda przyszłości
Zdjęcie na górze: Na chilijskiej pustyni Atakama wyrosła góra z ponad 59 tys. ton ubrań, którą można już dostrzec z kosmosu. To tzw. cmentarzysko odzieży – odpady fast fashion pochodzące z USA, Europy i Azji. W 2024 roku aktywiści, projektanci i organizacje pozarządowe zorganizowali Atacama Fashion Week – pokaz mody na szczycie tej góry ubrań – aby zwrócić uwagę na rosnący problem odpadów tekstylnych nadprodukcji odzieży.
W dolinie rzeki Hudson w stanie Nowy Jork Lilly Marsh, wykorzystując tradycyjne techniki, tka szale, chusty i inne elementy garderoby z włókien pochodzących z północno-wschodnich rejonów USA. Marsh w ramach doktoratu badała współczesne północnoamerykańskie techniki dziergania. Jej wyroby zachwycają, ale zainteresowania badaczki produkcją tkanin wykraczają daleko poza sam końcowy produkt. W 2017 roku Marsh zainicjowała Hudson Valley Textile Project (HVTP), czyli naturalny łańcuch dostaw tekstyliów; celem jest uniezależnienie się od globalnego przemysłu modowego.
Jednym z poważnych problemów, którym miał zaradzić program HVTP, była kwestia wełny. Wełna ze strzyżenia owiec jest pokryta tłuszczem i wymaga oczyszczenia – czyli prania – zanim będzie można ją dalej przetwarzać. Przez wiele lat najbliższa Nowemu Jorkowi oczyszczalnia wełny znajdowała się w Karolinie Północnej i przyjmowała jedynie partie o minimalnej wadze 1000 funtów (około 450 kg) – to ilość, której większość małych farm nie zbierze nawet przez rok. Dzięki dotacjom i prywatnym darowiznom HVTP otworzyło lokalną oczyszczalnię Clean Fleece, która przyjmuje małe partie wełny oraz innych włókien pochodzenia zwierzęcego. „Umożliwiło to wielu farmerom, którzy chcą działać na małą lub średnią skalę, wejście na rynek – mówi Marsh. – To ogromna zmiana dla całej naszej branży.”
Dziś gospodarstwa z całego regionu sprzedają skarpety, czapki i rękawiczki – i to po cenach konkurencyjnych w stosunku do cen dużych marek.
HVTP zrzesza obecnie ponad 160 członków działających na różnych etapach łańcucha dostaw; jednym z ich członków jest Marsh. Praca nie jest łatwa, jak przyznaje, a po drodze pojawiło się wiele przeszkód, jak choćby niedawna powódź, która zalała jedną z ulubionych farbiarni. W dodatku wielu rzemieślników, którzy chcą zwiększyć skalę produkcji, ma trudności ze znalezieniem wykwalifikowanych pracowników. „Próbujemy odbudować przemysł, który wyniósł się ze Stanów Zjednoczonych ponad 40 lat temu – mówi Marsh. – Trudno dziś o ludzi z odpowiednimi umiejętnościami.” Ale, jak podkreśla, korzyści z rozwijania lokalnego przemysłu włókienniczego są ogromne: większa przejrzystość łańcuchów dostaw, wsparcie dla lokalnych gospodarek i rolnictwa regeneracyjnego, mniej odpadów, mniejsza emisja CO2 i głęboko odczuwalne poczucie wspólnoty. „Wszyscy się w jakiś sposób znamy – mówi Marsh o swoich współpracownikach. – To system wzajemnej odpowiedzialności, wzajemnej dbałości o dobrostan. I tego po prostu nie da się przecenić.”
HVTP to część rosnącego ruchu, który próbuje złagodzić szkody wyrządzane przez globalny przemysł modowy. Miliony nisko opłacanych pracowników na całym świecie wytwarzają gigantyczne ilości odzieży i tekstyliów często w niebezpiecznych warunkach. Skala obciążenia środowiska jest olbrzymia: roczna produkcja tekstyliów pochłania tyle wody, ile pomieściłoby co najmniej 37 mln basenów olimpijskich. Sama uprawa bawełny zajmuje 2,1% wszystkich gruntów ornych świata. A ponieważ około 60% światowych tekstyliów zawiera dziś plastik pochodzący z paliw kopalnych, szacuje się, że ponad jedna trzecia mikroplastików w oceanach pochodzi z... ubrań.
Przemysł odzieżowy generuje 10% globalnych emisji gazów cieplarnianych – więcej niż lotnictwo i transport morski razem wzięte. Jeśli konsumpcja ubrań będzie rosnąć w obecnym tempie, do 2050 roku moda pochłonie ponad jedną czwartą światowego budżetu węglowego. A sytuację pogarsza fakt, że większość ubrań trafia szybko na wysypisko, gdzie emitują gazy cieplarniane, takie jak metan.
Te liczby odzwierciedlają rosnące uzależnienie od tzw. fast fashion, czyli mody błyskawicznej – modelu biznesowego, który dostarcza modne ubrania masowo, tanio i jak najszybciej. Wraz ze wzrostem konsumpcji ubrań coraz częściej winą jest obarczany klient. Ale to brak regulacji doprowadził do tej sytuacji.
Choć wartość globalnego przemysłu modowego szacowana jest na około 1,7 bln dolarów, przez lata działał on niemal nieprzejrzyście i bez nadzoru. „Nic nie powstrzymuje marek przed wypuszczaniem absurdalnie dużych ilości produktów – mówi Kate Hobson-Lloyd, menedżerka ds. oceny zrównoważonego rozwoju w serwisie Good On You, który monitoruje branżę. – Firmy nie mają żadnych zachęt, by odejść od modelu fast fashion. Jeśli jest z tego kasa – będą to robić.”
Pojawiają się jednak pierwsze oznaki zmian. Unia Europejska zaczęła wymagać od firm odzieżowych i tekstylnych raportowania emisji gazów cieplarnianych i praktyk pracowniczych w łańcuchu dostaw; poprawy trwałości i możliwości recyklingu produktów oraz odpowiedzialności za zbieranie i recykling odzieży i obuwia – co wspiera ideę gospodarki obiegu zamkniętego. Wprowadzono również ograniczenia dotyczące mikroplastików oraz wymóg tzw. paszportu odzieżowego, który zawiera szczegółowy opis cyklu życia produktu: od pochodzenia surowców przez proces produkcji i ślad środowiskowy po sposoby bezpiecznego zutylizowania lub ponownego użycia.
Idea paszportu odpowiada na potrzeby coraz bardziej świadomych konsumentów – w międzynarodowym badaniu z 2025 roku aż 70% ankietowanych stwierdziło, że zrównoważony rozwój jest dla nich istotnym kryterium przy zakupie ubrań. Ale podejmowanie świadomych decyzji staje się coraz trudniejsze. Czy ubrania z roślinnych włókien – takich jak bawełna czy len – są zawsze lepsze od tych z poliestru i innych syntetyków? A co z materiałami z recyklingu? I skąd mieć pewność, że innowacyjny materiał przyjazny środowisku nie szkodzi ludziom, którzy go wytwarzają?
W przypadku niektórych T-ishirtów czytanie metki przypomina rozszyfrowywanie etykiety spożywczej – pełnej deklaracji, które często nie są ani ustandaryzowane, ani egzekwowane. Prawie 60% marek nie realizuje nawet własnych, dobrowolnie ustalonych celów zrównoważonego rozwoju. Greenwashing – czyli wprowadzające w błąd deklaracje marek dotyczące ich działań proekologicznych – to, jak mówi Hobson-Lloyd, „ogromny problem” w branży modowej.
HVTP nie czeka, aż zmiany przyjdą z góry. I nie jest w tym osamotniony. Fibershed, inicjatywa zapoczątkowana w 2011 roku, to regionalne stowarzyszenie rolników, producentów tekstyliów i rzemieślników, którzy tworzą ubrania z materiałów regeneratywnych pozyskiwanych i przetwarzanych w promieniu 240 km. Ruch, który narodził się w Kalifornii, rozprzestrzenił się już na 18 krajów, w których dziś działa 79 lokalnych Fibershed. Dzięki takim inicjatywom coraz łatwiej jest zrezygnować z fast fashion – i przy okazji na nowo odkryć przyjemność z ubierania się.
Prawdziwa skala działania współczesnej machiny modowej jest trudna do oszacowania. Marki nie mają obowiązku ujawniać, ile nowych ubrań produkują rocznie – i większość po prostu tego nie robi. Wskazówek dostarczają jednak nasze wysypiska śmieci. Tylko w USA każdego roku wyrzucanych jest co najmniej 17 ml ton tekstyliów, czyli około 45 kg ubrań na osobę. Prognozuje się, że do 2030 roku świat będzie produkować 134 mln ton odpadów tekstylnych rocznie.
Podczas gdy Unia Europejska „reguluje przemysł modowy na całego”, jak mówi Rachel Van Metre Kibbe, założycielka i dyrektorka firmy doradczej Circular Services Group, w USA zmiany zachodzą znacznie wolniej. W 2024 roku Kalifornia jako pierwszy stan wprowadziła prawo o rozszerzonej odpowiedzialności producenta w sektorze odzieżowym i tekstylnym – co oznacza, że to marki będą odpowiedzialne za to, aby ich produkty nie kończyły na wysypiskach. Podobne ustawy czekają na zatwierdzenie w stanach Nowy Jork i Waszyngton.
Van Metre Kibbe przestrzega jednak, że sukces kalifornijskiego prawa nie jest przesądzony. „Zaraz zaczniemy zbierać największą ilość ubrań w historii USA” – mówi, podkreślając, że niemal nie istnieje infrastruktura, która mogłaby obsłużyć ten proces. Odpady mogą po prostu zostać przeniesione do innego magazynu w innym kraju – co nie będzie żadnym rozwiązaniem. Choć ustawy stanowe to krok naprzód, potrzebne są regulacje federalne. Aby to osiągnąć, według Van Metre Kibbe musimy pokazać, że ograniczanie odpadów tekstylnych to szansa, a nie ciężar. „Musimy przedstawić to jako opłacalny model biznesowy. To szansa na nowe miejsca pracy i odbudowę przemysłu. Ostatecznie powinno być taniej ponownie wykorzystywać materiały, niż produkować nowe”.
Oddawanie niechcianych ubrań na cele charytatywne nie rozwiązuje problemu rosnącej ilości odpadów. Sklepy z używaną odzieżą są zalewane ogromną ilością tanich i słabej jakości ubrań, których większość trafia potem do utylizacji lub jest eksportowana. Według badania opublikowanego w „Nature Cities” sklepy charytatywne niechcący rozgrzeszają społeczeństwo z nadmiernej konsumpcji i produkowania olbrzymich ilości odpadów tekstylnych. Autorzy badania apelują o inwestycje w cyrkularne modele biznesowe, takie jak wynajem ubrań czy upcykling.
W Los Angeles Suay Sew Shop to innowacyjny przykład tego, jak taki model może działać na większą skalę. Sklep prowadzi program cyrkularnego recyklingu tekstyliów, przyjmując duże ilości niechcianych ubrań od lokalnej społeczności i marek odzieżowych. Z tych materiałów powstają oryginalne, patchworkowe ubrania i przedmioty codziennego użytku – stare dżinsy stają się kurtkami, spodnie z ortalionu zmieniają się w spódnice, a flanelowe koszule w rękawice kuchenne. „Potrafimy coś zrobić z każdą rzeczą – mówi współzałożycielka Suay, Lindsay Rose Medoff. – Umiemy wykorzystać nawet najtańsze rzeczy i naprawdę je przekształcić.” Od 2017 roku firma zdołała uchronić ponad 4 mln funtów (około 1,8 mln kg) odpadów tekstylnych przed trafieniem na wysypiska.
Jednocześnie Medoff podkreśla, że prawa pracowników są dla niej priorytetem – tworzy bezpieczne środowisko pracy i dobrze płaci za umiejętności swoich pracowników. Jej celem jest model spółdzielni pracowniczej, w której załoga jest właścicielem biznesu.
Zasady Suay są nietypowe, bo „oddawanie ubrań nie jest darmowe”. Klient płaci 20 dolarów za przekazanie 20 funtów tekstyliów, a w zamian otrzymuje 20 dolarów kredytu do wykorzystania w sklepie – na ubrania z upcyklingu, usługi naprawcze lub warsztaty Suay. Te środki wspierają sklep, który z kolei wspiera zmianę nawyków w kierunku większego zrównoważenia.
Suay to nie domowa manufaktura – to zespół około 50 pracowników, którzy przeszli intensywne szkolenie z upcyklingu na skalę przemysłową. Sortują, przygotowują, czyszczą, farbują i przetwarzają tekstylia z lokalnych źródeł i od firm. Po pożarach w Los Angeles w styczniu 2025 roku sklep przyjął ponad 100 tys. funtów (około 45 tys. kg) darowanych materiałów.
Medoff stara się o finansowanie, by rozwinąć działalność w najbardziej wpływowy sposób – być może przez stworzenie centrum szkoleniowego w dziedzinie upcyklingu. „Suay nie naprawi każdej pary dżinsów na świecie – mówi – ale mamy umiejętności, by uczyć ludzi, jak to robić na dużą skalę.”
Ubrania często trafiają do kosza z powodu rozdarć, brakujących guzików, przetarć czy plam. Jeszcze w latach 60. łatanie ubrań było normą społeczną. „To była powszechna umiejętność” – tłumaczy Sara Idacavage, historyczka mody i edukatorka w zakresie zrównoważonej mody, obecnie doktorantka University of Georgia. Wraz z upowszechnieniem się taniej odzieży i rozwojem fast fashion kultura naprawy ubrań praktycznie zanikła.
Flora Collingwood-Norris, projektantka dzianin ze Szkocji, to jedna z osób, które próbują przywrócić kulturę naprawy ubrań – ale z nowoczesnym podejściem. Zamiast ukrywać niedoskonałości, stosuje widoczne, kreatywne cerowanie, używając kontrastujących kolorów i wzorów do łat i haftów. Celem nie jest zakamuflowanie dziury, lecz nadanie swetrowi indywidualnego i celowo nieidealnego charakteru.
„Nie tylko masz poczucie, że zyskałeś coś nowego w swojej szafie, bo właśnie to zmieniłeś, ale też czerpiesz radość z procesu twórczego” – mówi CollingwoodNorris, autorka książki Visible Creative Mending for Knitwear. W wieku 39 lat nadal nosi większość swetrów, które miała jako nastolatka – z tą różnicą, że dziś są one pokryte jej kolorowymi haftami i misternie wyszywanymi kwiatami. Jej dżinsy, jak mówi, są „bardziej cerą niż oryginałem”.
Badania pokazują, że główną przyczyną, dla której ludzie nie naprawiają swoich ubrań, jest brak umiejętności. Tymczasem widoczne cerowanie nie wymaga wielu lat praktyki. „Potrzebujesz tylko igły, nici i nożyczek” – tłumaczy Flora. Można też dobrać technikę do własnych preferencji – jeśli cerowanie igłą wydaje się zbyt trudne, można spróbować przyszywać łaty. „Obie metody są dobre i obie zakryją dziurę” – dodaje.
Collingwood-Norris zaczęła prowadzić warsztaty online z widocznego cerowania w 2019 roku. Dziś są one najbardziej dochodową częścią jej działalności. Zauważyła również, że coraz więcej marek oferuje usługi naprawy i warsztaty, szczególnie te związane z dzianinami. Na przykład marka odzieżowa TOAST proponuje widoczne cerowanie w ramach bezpłatnej usługi naprawy.
Ubrania są również często wyrzucane z powodu niewłaściwego rozmiaru – szczególnie w przypadku dzieci, które potrafią wyrosnąć z siedmiu lub ośmiu rozmiarów w ciągu zaledwie dwóch pierwszych lat życia. Autorzy jednego z badań stwierdzili, że zły rozmiar był najczęstszym powodem pozbycia się dziecięcych ubrań, odpowiadając za 47% wyrzuconych rzeczy.
By rozwiązać ten problem, nowe marki zaczynają projektować ubrania, które „rosną razem z dzieckiem”. Brytyjska firma Petit Pli tworzy odzież z misternie plisowanych materiałów, które pozwalają tkaninie rozszerzać się lub kurczyć, dostosowując się do zmieniającego się ciała dziecka.
Pomysłodawcą marki jest Ryan Mario Yasin, były inżynier lotniczy, który wpadł na tę ideę podczas projektowania instrumentów dla nanosatelitów, które muszą być składane i rozkładane w przestrzeni kosmicznej. „To wymagało sporo badań nad origami i składaniem małych paneli z włókna węglowego tak, aby się mogły zmieścić w dwumilimetrowych przestrzeniach” – opowiada Yasin.
Petit Pli oferuje trzy rozmiary odzieży dziecięcej, które obejmują pierwsze dziewięć lat życia dziecka. Ceny wahają się od około 75 do 130 dolarów za sztukę. „Tak, początkowo to droższy zakup – przyznaje Yasin. – Ale w dłuższej perspektywie okazuje się tańszy.”
Obfitość tzw. elastycznej mody, która dopasowuje się do wahań wagi czy zmieniającej się sylwetki, stale rośnie. Istnieją ubrania w rozmiarze uniwersalnym, które potrafią się rozciągać i wracać do pierwotnego kształtu, a także specjalne linie odzieżowe stworzone z myślą o zmianach ciała w czasie ciąży, połogu i późniejszych etapach życia. Gdy marka Universal Standard wystartowała w 2024 roku, jej kierownictwo ogłosiło, że firma oferuje bezpłatną wymianę ubrań, które przestały dobrze leżeć.
Zrównoważona moda nie musi oznaczać całkowitej rezygnacji z zakupów. Znajomość podstawowych informacji o różnych włóknach i ich właściwościach może pomóc w dokonywaniu lepszych wyborów – takich, które będą spełniały nasze oczekiwania, co z kolei sprawi, że będziemy je chętniej nosić, dbać o nie i zatrzymać na dłużej. W przemyśle tekstylnym stosuje się trzy główne typy włókien: naturalne włókna roślinne, jak bawełna i len; naturalne włókna zwierzęce, jak wełna; włókna syntetyczne i sztuczne, czyli odpowiednio tworzywa pochodzenia chemicznego – jak poliester, nylon oraz wiskoza, produkowana z masy drzewnej [patrz tabelka na s. 48].
Każdy z tych materiałów ma swoje zalety i wady. Włókna naturalne są odnawialne i – w zależności od sposobu przetwarzania – mogą być biodegradowalne. Jednak uprawa będących ich źródłem roślin pochłania ogromne ilości wody i ziemi, a często wiąże się z użyciem szkodliwych nawozów i pestycydów. Łańcuchy dostaw takich włókien mogą również wiązać się z naruszeniami praw człowieka i nieodpowiednim traktowaniem zwierząt. Kupując ubrania z włókien naturalnych, warto szukać certyfikatów, na przykład Global Organic Textile Standard, które potwierdzają ich ekologiczne pochodzenie.
Włókna syntetyczne – takie jak poliester, nylon i akryl – są produkowane z tworzyw sztucznych pochodzących z ropy naftowej. Stanowią one około 60% światowej produkcji włókien. Są tanie i wszechstronne, ale jednocześnie znacząco przyczyniają się do zanieczyszczenia plastikiem. Jedno pranie odzieży z poliestru może uwalniać od 640 tys. do 1,5 mln mikrocząsteczek plastiku. Gdy takie ubrania trafiają na wysypisko, rozkładają się setki lat, emitując gazy cieplarniane (np. metan) oraz toksyczne substancje.
Włókna celulozowe pochodzenia roślinnego – takie jak wiskoza, modal, lyocell czy cupro – są technicznie odnawialne, ponieważ pochodzą głównie z drzew, a konkretnie z celulozy, która nadaje im strukturę. Jednak sam proces pozyskiwania tej celulozy i jej przetwarzania w przędzę wymaga użycia silnych chemikaliów i może przyczyniać się do wylesiania.
Wszystkie te materiały mają także swoje wersje z recyklingu, które – jak mówi ekspertka Hobson-Lloyd – są pod względem ekologicznym lepszym wyborem. Trzeba jednak pamiętać, że przetwarzanie surowców wtórnych również pochłania wodę i energię. Etykiety ubrań z ogólnikowymi stwierdzeniami o zawartości materiałów z recyklingu potrafią być mylące – ich faktyczna zawartość może wynosić poniżej 10%. Często marki mówią o „materiałach z recyklingu”, mając na myśli jedynie to, że w przyszłości konsument będzie mógł poddać je recyklingowi, co nie jest tym samym.
Niektóre znane marki inwestują w badania i rozwój, by oczyścić branżę: testują na przykład biodegradowalne materiały, które mogłyby zastąpić poliester, oraz enzymy umożliwiające nieskończony recykling włókien syntetycznych. Inne skupiają się na innowacyjnych tkaninach: na przykład Bananatex, naturalny materiał stworzony przez szwajcarską markę QWSTION, jest wytwarzany z włókien banana abacá, rosnącego na Filipinach bez użycia nawozów i pestycydów. Roślina ta nie nadaje się do uprawy monokulturowej, co czyni ją dobrym kandydatem do zalesiania. W przeciwieństwie do większości drzew [banan nie jest drzewem, lecz byliną – przyp. red.], banan odrasta, wypuszczając nowe pędy (tzw. odrosty) z podstawy rośliny. To właśnie one są zbierane na włókno, bez konieczności ścinania całej rośliny. Materiał Bananatex znalazł się już w projektach takich marek, jak Balenciaga, Stella McCartney czy H&M.
Nie wszystkie rozwiązania jednak muszą opierać się na innowacjach. Konopie włókniste to kolejna obiecująca opcja: rosną szybko, oszczędzają wodę, chronią glebę przed erozją, sprzyjają bioróżnorodności, pochłaniają duże ilości CO2 i – podobnie jak banan abacá – nie wymagają używania pestycydów. Te cechy czynią je bardziej zrównoważonym wyborem niż bawełna. Produkty z konopi są dziś znacznie bardziej dostępne niż jeszcze kilka lat temu, a niektóre marki tworzą z nich całe kolekcje odzieży. Szacuje się, że światowy rynek włókien konopnych wzrośnie z 5,76 mld do 23,57 mld dolarów w latach 2022–2030.
Przemysł modowy wciąż napędzany jest szybko zmieniającymi się, sezonowymi trendami. Jednak rosnąca świadomość szkodliwości fast fashion zainspirowała ruch „shop your closet”, czyli korzystanie z własnej szafy w kreatywny sposób zamiast kupowania nowej odzieży.
Ten pomysł zyskał dużą popularność w mediach społecznościowych w zeszłym roku dzięki #75hardstylechallenge, inicjatywie autorki i analityczki mody Mandy Lee. Wyzwanie polegało na dokumentowaniu codziennego noszenia ubrań już posiadanych przez 75 dni. Lee napisała, że wzięło w nim udział ponad 70 tys. osób. To znamienne, że właśnie Instagram i TikTok – platformy, które przyczyniły się do rozwoju fast fashion przez filmiki typu „zobaczcie, co ostatnio kupiłem” i „przymiarki” – dziś mogą być narzędziem wspierającym zrównoważone nawyki.
„To kwestia zmiany sposobu myślenia – mówi Alyssa Beltempo, twórczyni treści o modzie slow i stylistka promująca zrównoważony styl życia. – Ludzie wciąż interesują się trendami. Trudno się od nich całkowicie odciąć. Ale nie musimy im ulegać bezrefleksyjnie”. Beltempo uczy techniki „zakupów z własnej szafy” na swoim kanale YouTube, który obserwuje niemal 300 tys. subskrybentów. Zaczyna od tego, co nazywa „elementami stylu” – czyli od podstawowych kategorii, na których opiera się każdy strój: sylwetki, proporcji, faktury i koloru.
Beltempo zachęca, by inspirować się tymi elementami zamiast kopiować konkretny strój wypatrzony u kogoś innego. „Czy naprawdę podoba ci się ten sweter, czy raczej klimat, jaki tworzy? – pyta. – Może podoba ci się, jak wygląda w połączeniu ze spodniami z szeroką nogawką? W takim razie może chodzi o proporcje. A może o kolory – i sweter nie ma z tym nic wspólnego”. Rozkładając na czynniki pierwsze to, co nam się podoba w danym zestawie z social mediów, można spróbować stworzyć coś podobnego z ubrań, które już mamy, zamiast impulsywnie kupować nowe. Taki poziom uważności „daje radość, angażuje, a do tego sprawia, że konsumenci czują się ze sobą lepiej”, mówi Beltempo. I nie tylko dla środowiska to lepiej, „ale i dla ciebie”.
Dlatego Beltempo daje swoim odbiorcom praktyczne wskazówki, jak unikać impulsywnych zakupów – na przykład zawsze kupować z listą i wprowadzić 24-godzinną pauzę przed kliknięciem „kup teraz”. „To daje przestrzeń do zastanowienia się, czy już nie ma się czegoś, spełniającego tę samą funkcję?” – tłumaczy.
Czasem jednak ubrania w naszej szafie wydają się mocno wyblakłe. Może kolory wypłowiały od słońca i prania. Jednym ze sposobów na tchnięcie w nie nowego życia jest farbowanie. Ale nie wszystkie metody są sobie równe.
Przemysł tekstylny zużywa co roku ponad 10 tys. ton syntetycznych barwników – wiele z nich zawiera toksyczne metale ciężkie, które przedostają się do środowiska przez nieoczyszczone ścieki z fabryk, niszcząc glebę i wodne ekosystemy. Według Parlamentu Europejskiego, farbowanie i wykańczanie tkanin odpowiada za około 20% globalnego zanieczyszczenia wód pitnych.
Te barwniki mogą być toksyczne także dla ludzi. Barwniki z największej grupy handlowej – tzw. barwniki azowe – mogą uwalniać rakotwórcze związki chemiczne w kontakcie z bakteriami obecnymi na ludzkiej skórze. Zarówno UE, jak i USA wprowadziły pewne ograniczenia dotyczące ich stosowania, ale regulacje są niespójne.
Jest jednak rozwiązanie: naturalne barwniki roślinne, znane ludzkości od tysięcy lat. Aby wydobyć kolor z rośliny, wystarczy gotować jej korzenie, nasiona, korę lub liście na małym ogniu, aż woda zmieni barwę. Aby barwnik trwale połączył się z tkaniną, stosuje się nietoksyczny środek pomocniczy, na przykład siarczan glinu dopuszczony do kontaktu z żywnością. Po zakończeniu procesu farbowania wodę można po prostu wylać do kanalizacji bez szkody dla środowiska, a pozostałości roślinne – skompostować.
Zanim wynaleziono barwniki syntetyczne, każda tkanina była barwiona właśnie w ten sposób. Firma Green Matters Natural Dye Company z hrabstwa Lancaster w Pensylwanii stara się przywrócić tę technikę do mainstreamu. Jej właścicielka, Winona Quigley, mówi, że często korzystają z lokalnych roślin i odpadów z restauracji. „W naszym magazynie stoi szopa, w której trzymamy setki tysięcy wysuszonych pestek awokado – opowiada. – Zbieramy je z lokalnych restauracji”. Pestki dają przygaszony, różowawy odcień.
Green Matters przyciąga komercyjnych klientów szukających zastępstwa dla syntetycznych barwników w produkcji tekstyliów i odzieży. To jedna z niewielu farbiarni w USA, która działa na skalę przemysłową, korzystając wyłącznie z barwników roślinnych. Jednak w ostatnim czasie największy wzrost firma odnotowała wśród klientów indywidualnych, którzy chcą odświeżyć własne ubrania. W odpowiedzi na ten popyt Quigley w 2022 roku uruchomiła usługę indywidualnego farbowania, w tym społecznościowy „dye lot of the month” – czyli wspólne farbowanie tkanin jednym kolorem, który zmienia się co miesiąc. Koszt to 35 dolarów. Klienci przesyłają swoje naturalne tkaniny pocztą. Wśród niedawnych kolorów znalazł się na przykład „bakłażan” – ciemna purpura uzyskana z korzenia marzanny barwierskiej (Rubia tinctorum).
Quigley mówi, że ten segment działalności wzrósł o 800% w 2024 roku. „Jestem naprawdę podekscytowana, że tyle osób chce ratować swoje ubrania przed wysypiskiem” – mówi. Ludzie przysyłają nie tylko odzież, ale też pościel i obrusy, które można farbować tradycyjną techniką tie-dye (polegającą na skręcaniu i zawiązywaniu tkaniny przed farbowaniem, tak by powstały na niej kleksy zakrywające plamy), a nawet suknie ślubne czy rodzinne pamiątki. „One są czymś więcej niż tylko ubraniem – dodaje. – To część historii rodziny. Patrzenie, jak ktoś nadaje im nowe życie, porusza”.
Wysłanie ukochanych ubrań do farbowania nie zajmuje więcej czasu niż odesłanie impulsywnego zakupu, który okazał się nietrafiony. Kosztuje mniej niż zakup nowej rzeczy, a daje tę samą radość z otwierania przesyłki. Zrównoważona moda nie musi być ani nudna, ani trudna, ani droga – może być przyjemna i mieć realny wpływ na przemysł fast fashion. „Ludzie naprawdę mogą poczuć sprawczość, podejmując decyzje, dzięki którym ubrania nie lądują na wysypisku – mówi Quigley. – To wybory, które mogą mieć wpływ na strategię wielkich marek”.