Reklama
Shutterstock
Struktura

Najważniejsze w 2025 roku według Andrzeja Hołdysa

Najważniejsze w 2025 roku według Agnieszki Krzemińskiej
Struktura

Najważniejsze w 2025 roku według Agnieszki Krzemińskiej

Mijające 12 miesięcy to czas, w którym rewizje wczesnej historii człowieka stały się nie tyle falą nowych danych, ile falą nowych pytań o to, kim byli nasi krewni, gdzie mieszkali, jak się kontaktowali i jakie efekty pozostawili w naszym genomie i krajobrazie archeologicznym.

Spośród wielu tegorocznych doniesień wybrałem te, które szczególnie zapadły mi w pamięć, ponieważ na różne sposoby zajmują się naszą obecnością na Ziemi i rozmaitymi nieoczywistymi konsekwencjami tego dość oczywistego faktu.

Ziemia, czyli montownia życia?

Rok rozpoczął się od odkrycia, którego bohaterką jest planetoida Bennu – półkilometrowa bryła skalnej materii o orbicie przecinającej się z orbitą Ziemi, uznawana za potencjalne zagrożenie dla naszej planety. Dekadę temu NASA wysłała ku niej sondę OSIRIS‑REx, która w 2020 r. pobrała próbki skał, a we wrześniu 2023 r. dostarczyła je na Ziemię. W styczniu 2025 r. wyniki ich analizy opublikowano w „Nature” – i okazały się sensacyjne. W materii z Bennu odkryto wszystkie pięć zasad azotowych budujących DNA i RNA oraz większość aminokwasów wchodzących w skład ziemskich białek. Znaleziono także minerały wytrącone z solankowych roztworów, które mogły sprzyjać powstawaniu złożonych struktur biochemicznych. Choć w próbkach nie wykryto biopolimerów, odkrycie to wzmacnia hipotezę, że podstawowe cegiełki życia mogły powstać bardzo wcześnie i w wielu miejscach Układu Słonecznego. Być może młode planety, takie jak Ziemia, były jedynie montowniami gotowego już zestawu surowców dostarczonych z kosmosu.

11 tys. lat, czyli nadchodzi zima

Z bardzo odległej przeszłości przenieśmy się do przyszłości. W lutym w „Science” naukowcy wyliczyli, że kolejne zlodowacenie na Ziemi rozpocznie się za około 11 tys. lat. Zbiegnie się to z minimalnym nachyleniem osi Ziemi względem płaszczyzny orbity – jednym z trzech cykli kosmicznych opisanych przed ponad stu laty przez Milutina Milankovicia. Analizując zapisy temperatur utrwalone w pancerzykach morskich mikroorganizmów z ostatnich 900 tys. lat, badacze pokazali, że początki zlodowaceń następowały przy minimalnym nachyleniu osi ziemskiej, a ich kres – gdy nachylenie zaczynało rosnąć i równocześnie półkula północna zaczynała otrzymywać latem więcej promieniowania słonecznego. Choć obecnie ludzkość – poprzez emisję gazów cieplarnianych – intensywnie modyfikuje naturalny bilans cieplny globu, igrając z naturalnymi rytmami klimatycznymi, to w ciągu następnych 11 tys. lat wiele się może zdarzyć.

150 lat, czyli ciepło niezbadane

Skoro mowa o naszej ingerencji w klimat, naukowcy precyzyjnie określili moment, w którym stała się ona wykrywalna w atmosferze. Posługując się metodami statystycznymi oraz modelami komputerowymi autorzy badań wyliczyli, że pierwszy oczywisty sygnał pochodzący z wyższych warstw atmosfery, informujący o ubytku promieniowania cieplnego Ziemi, wyłapanego i zawróconego przez gazy cieplarniane, zostałby odebrany około 1885 r. Tyle że wówczas nie istniały satelity. Przez długi czas ludzkość nie miała więc pojęcia, że emitując coraz więcej gazów cieplarnianych, zaczyna zmieniać bilans cieplny globu. Dzięki XIX-wiecznym uczonym, takim jak John Tyndall i Svante Arrhenius odkryty został efekt cieplarniany, ale dopiero w drugiej połowie XX w. satelity właśnie wykazały charakterystyczny zestaw zmian: ocieplanie się troposfery i jednoczesne ochładzanie stratosfery.

Siarka, czyli kłopoty lodowców

Paradoksalnie, część ostatniego przyspieszenia wzrostu temperatur wiąże się z ograniczeniem emisji niektórych zanieczyszczeń, przede wszystkim – związków siarki. W lipcowej publikacji w „Communications Earth and Environment” Bjørn Samset i Laura Wilcox wykazali, że masowe instalowanie filtrów siarkowych w chińskim przemyśle odpowiada w dużej mierze za obserwowany od początku minionej dekady skok temperatur globalnych. Związki siarki są groźnym zanieczyszczeniem – powodują choroby układu oddechowego i kwaśne deszcze – ale jednocześnie ich aerozole odbijają część promieniowania słonecznego i sprzyjają powstawaniu chmur chłodzących klimat. Ich szybkie usuwanie z atmosfery odsłania więc pełną skalę ocieplenia wywołanego przez gazy cieplarniane i może przyspieszyć przekroczenie progu 1,5 st. C. Jedną z konsekwencji przekroczenia tego progu będzie zniknięcie większości z ok. 210 tys. lodowców istniejących obecnie na Ziemi – oszacowali w grudniu autorzy publikacji w „Nature Climate Change”. Obecne tempo tego znikania wynoszące 700–800 lodowców rocznie, zwiększy się kilkukrotnie w ciągu najbliższych dekad. W Alpach z około 4 tys. lodowców do końca XXI w. pozostanie mniej niż 500, a przy ociepleniu rzędu 2 st. C – jeszcze o połowę mniej. Skutki społeczne, gospodarcze i środowiskowe będą ogromne – lodowce pełnią kluczową funkcję w zasilaniu wielu wielkich rzek świata.

Paranthropus boisei, czyli opowieść o znikaniu

Wróćmy na koniec do początków epoki lodowcowej. Kto by pomyślał, że w plejstoceńskich chłodach najlepiej odnajdą się homininy, których kolebką są tropiki. Sukces ten okupiony został jednak gwałtownym spadkiem różnorodności. Jakże inaczej wyglądało to przed 1,5–2 mln lat, gdy nad brzegami Jeziora Turkana na pograniczu dzisiejszej Kenii i Etiopii żyły równocześnie co najmniej cztery gatunki bliskich sobie istot człowiekowatych. Były to: Homo habilis, Homo rudolfensis, Homo erectus i Paranthropus boisei. O odkryciu nowej skamieniałości tego ostatniego gatunku poinformowali naukowcy w październiku na łamach „Nature”. Parantrop zamieszkiwał brzegi jeziora przed 1,52 mln lat. Był masywnym, dwunożnym homininem o niezwykle silnych, a zarazem zręcznych dłoniach, niemal na pewno zdolnym do wytwarzania narzędzi. Z jakiegoś powodu jego linia rozwojowa zanikła, a ewolucyjny wyścig wygrał jeden rodzaj – Homo. Staliśmy się samotnymi długodystansowcami, dziś reprezentowanymi przez jeden gatunek. Być może właśnie ta ewolucyjna samotność sprzyja złudzeniu wyjątkowości, co do pewnego stopnia tłumaczyłoby, dlaczego w tak samolubny sposób traktujemy dziś tę „naszą” planetę.

Reklama