Choroby autoimmunologiczne: czy może tu pomóc Słońce?
Każdego ranka Kathy Reagan Young w swoim domu w Virginia Beach bierze prysznic, wyciera się ręcznikiem, zakłada ochronne okulary i staje w odległości około 25 cm od lampy wielkości niewielkiego grzejnika. Naciska przycisk, a świetlówki zaczynają świecić upiornym, fioletowym światłem. Każdą stronę ciała wystawia na działanie promieniowania ultrafioletowego przez cztery minuty. Potem zaczyna dzień.
To, że może być to zwyczajny dzień, jest czymś niezwykłym. W 2008 roku u Young zdiagnozowano stwardnienie rozsiane (sclerosis multiplex, SM) – poważną chorobę, w której układ odpornościowy organizmu atakuje osłonki mielinowe nerwów, stopniowo je niszcząc. Objawy zaczynają się od osłabienia, skurczów, problemów z widzeniem i mową, silnego zmęczenia oraz – jak to nazywa Young – „mgły poznawczej”, czyli przewlekłego, łagodnego upośledzenia funkcji umysłowych. Nasilenia objawów mogą prowadzić do czasowej utraty kontroli nad ciałem, a nawet paraliżu. Young, aktywistka działająca na rzecz osób z SM i twórczyni popularnego podcastu, przeszła przez wiele takich epizodów. Ale sytuacja się zmieniła, gdy pojawiła się w jej życiu pewna lampa.
Specjalne lampy emitujące promieniowanie ultrafioletowe (UV), ograniczone do bezpiecznego pasma niewiązanego z ryzykiem raka skóry, od lat stosuje się w leczeniu łuszczycy. Young dostała receptę od lekarza, a urządzenie dostarczyła firma Cytokind, producent sprzętu medycznego, który testuje jego zastosowanie w leczeniu SM i innych chorób autoimmunologicznych, prosząc pacjentów o opinie. Young przetestowała urządzenie i przesłała swoje uwagi: należy aparat zmniejszyć i sprawić, by łatwiej mieścił się w dłoni – ponieważ SM powoduje drętwienie rąk – a także dodać funkcję przypomnień, by pokonać „mgłę poznawczą”. I, po kilku miesiącach korzystania z lampy, ku swojemu zaskoczeniu, zauważyła, że zniknęło chroniczne zmęczenie.
Przez lata kilka razy w ciągu dnia musiała się zdrzemnąć – ale to się skończyło. Mówi o tym jako o swoim „odrodzeniu zasilanym promieniami UV”. „Byłam na spotkaniu i ktoś powiedział, że jestem pełna energii – wspomina Young. – I dopiero wtedy to do mnie dotarło. Dwa dni później moja córka spytała, co nowego biorę. Myślę, że dla wszystkich było niespodzianką, że tak szybko i zdecydowanie to zadziałało”. Wskaźnik aktywności choroby SM (Multiple Sclerosis Disease Activity, MSDA) – oparty na poziomach kluczowych cząsteczek zapalnych we krwi – wyniósł u Young 1 na 10, czyli był najlepszy możliwy. Utrzymuje się na tym poziomie już od ponad roku. Choć SM nadal daje o sobie znać bólem i mrowieniem, to powrót sił witalnych sprawia, że wszystko stało się łatwiejsze do zniesienia. „To niesamowite – mówi Young – Kiedyś, gdy przyjaciele mnie gdzieś zapraszali, najpierw się zgadzałam, ale zawsze odwoływałam, bo byłam wykończona. Teraz to się zmieniło”.
Young jest jedną z pierwszych osób w USA testujących fototerapię UV jako metodę leczenia SM – i możliwe, że to początek rewolucji w terapii światłem chorób autoimmunologicznych. Takie schorzenia – jak SM czy cukrzyca typu 1 – pojawiają się wtedy, gdy układ odpornościowy zaczyna niszczyć własne komórki i narządy. Szacuje się, że choroby autoimmunologiczne dotykają ponad 350 mln ludzi na całym świecie. Dotychczas brakowało ich skutecznych terapii.
Choć na razie przeprowadzono tylko kilka badań klinicznych nad światłem UV w leczeniu SM, wyniki wielu analiz wskazują, że promieniowanie to – będące najbardziej energetyczną częścią światła słonecznego docierającego na Ziemię – potrafi zaskakująco skutecznie uspokajać nadpobudliwy układ odpornościowy. Nowe badania dają nadzieję, że terapia UV pomoże również w innych powszechnie występujących schorzeniach autoimmunologicznych, takich jak cukrzyca typu 1, reumatoidalne zapalenie stawów, choroba Crohna czy wrzodziejące zapalenie jelita grubego. Wszystkie te choroby są częstsze u osób, które mają mały kontakt ze słońcem – podobnie jak alzheimer i choroby układu krążenia, które także mogą mieć związek z układem odpornościowym i stanem zapalnym.
Teraz naukowcy próbują odkryć, jak dokładnie promienie UV zmieniają działanie układu odpornościowego. Badają, jak cząsteczki w skórze – takie jak kwas urokanowy czy lumisterol – reagują na światło i uruchamiają sygnały, które docierają do wszystkich narządów. Zwolennicy leczenia promieniowaniem UV twierdzą, że te badania mogą doprowadzić do stworzenia przełomowego leku – czegoś w rodzaju Ozempiku dla autoimmunologii.
Inni naukowcy są ostrożniejsi, ale zgadzają się, że odkryto coś istotnego. „Fototerapia UV ma potencjał – mówi dr Annette Langer-Gould, neurolog i badaczka SM z Kaiser Permanente w Los Angeles. – Ale potrzebujemy więcej badań, większych prób klinicznych i lepszego zrozumienia mechanizmu działania tej terapii”.
Taka wiedza mogłaby również rozwiązać zagadkę, która nurtuje badaczy od ponad wieku: dlaczego ludzie żyjący w miejscach z mniejszym nasłonecznieniem częściej chorują?
Droga, która doprowadziła do odkrycia korzystnych efektów promieniowania UV, zaczęła się od potwierdzenia jego zagrożeń. W 1974 roku badaczka Margaret L. Kripke – późniejsza założycielka wydziału immunologii w MD Anderson Cancer Center w Teksasie – wykazała, że można wywołać nowotwory skóry u myszy za pomocą światła UV. Ale te same guzy nie rosły, gdy przeszczepiano je innym myszom – ich układ odpornościowy szybko się ich pozbywał. Gdy jednak Kripke osłabiała odporność nowej myszy lekami, guzy zaczynały rosnąć. „To był klucz!” – wspominała.
Dlaczego więc guz rósł w ciele pierwszej myszy? Czy promieniowanie UV, które go wywołało, jednocześnie tłumiło odpowiedź immunologiczną? Seria eksperymentów wykazała, że promieniowanie UV ma podwójny efekt – uszkadza DNA i sprzyja mutacjom, ale jednocześnie osłabia zdolność układu odpornościowego do wykrywania i eliminowania komórek rakowych. To był przełom w zrozumieniu, jak rozwija się rak skóry – ale ewolucyjnie wydawało się to bez sensu. Dlaczego organizm miałby osłabiać odporność wobec tak powszechnego zagrożenia?
Okazuje się, że komórki odpornościowe skóry musiały balansować na cienkiej granicy. Skóra – jako pierwsza linia kontaktu ze światem – nieustannie doświadcza stresorów: gorąca, zimna, ran, ukąszeń, ataku drobnoustrojów. Przez miliony lat nasi przodkowie żyli pod tropikalnym słońcem – a promieniowanie UV było codziennością. „To ogromne wyzwanie dla organizmu – mówi Prue Hart, immunolog z Kids Research Institute w Australii, która bada wpływ światła słonecznego na odporność od ponad 30 lat. – To najważniejszy bodziec środowiskowy, z jakim musimy sobie radzić. Ewoluowaliśmy, by go tolerować”.
Gdyby jednak układ odpornościowy reagował na każdy promień słońca jak na zagrożenie, mówi Hart, żylibyśmy w stanie permanentnego zapalenia, z wysypkami, pokrzywkami i innymi chorobami skóry. Nauczył się więc powściągać swoją reakcję.
W czasach prehistorycznych miało to sens – uszkodzenia były niewielkie, skóra się regenerowała, życie toczyło się dalej. Dziś, kiedy żyjemy wystarczająco długo, by nowotwory miały czas się rozwinąć, ceną tej strategii bywa rak skóry. Interesującym potwierdzeniem tej teorii są wielopostaciowe osutki świetlne (polymorphic light eruption, PLE) – schorzenie, w którym układ odpornościowy nie reaguje tłumieniem na promieniowanie słoneczne. Pacjenci z PLE dostają swędzących wysypek, ale rzadziej zapadają na raka skóry.
Odkrycie, że światło UV tak silnie wpływa na odporność, dało początek nowej dziedzinie: fotoimmunologii. Początkowo badacze, jak Kripke, skupiali się na negatywnym wpływie osłabienia odporności. Szybko jednak zauważyli też korzyści. Na przykład w końcu udało się wyjaśnić, dlaczego lekarze od wieków donosili, że słońce łagodzi objawy łuszczycy – choroby skóry, w której układ odpornościowy atakuje własne komórki naskórka. Światło UV – słoneczne lub z lampy – łagodzi stan zapalny i poprawia stan skóry.
Co ciekawe, efekt ten nie ogranicza się do miejsca naświetlania. Naświetlanie jednej zmienionej chorobowo części ciała potrafi złagodzić objawy w innych miejscach. Jeszcze dziwniejsze: osoby z łuszczycą często cierpią też na inne choroby autoimmunologiczne – i fototerapia niekiedy łagodzi również te objawy.
Gdy fotoimmunolodzy zaczęli głębiej badać przyczyny tej zależności, zaczęli się zastanawiać, czy reakcja organizmu na światło UV nie sięga głębiej niż tylko skóry. W laboratorium naświetlali myszy promieniowaniem UV i obserwowali, jak ich układ odpornościowy przechodzi w stan przeciwzapalny. U myszy cierpiących na choroby autoimmunologiczne zauważono poprawę stanu zdrowia. Naukowcy zaczęli wymieniać się spostrzeżeniami z epidemiologami, którzy dokumentowali oznaki tego samego zjawiska u ludzi.
Od ponad stulecia badacze zauważają, że wiele chorób – zwłaszcza autoimmunologicznych i sercowo-naczyniowych – występuje z różną częstością w zależności od szerokości geograficznej. Gdy uwzględni się zmienne zakłócające, takie jak dieta, aktywność fizyczna czy status społeczno-ekonomiczny, okazuje się, że zachorowalność rośnie wraz z oddaleniem od równika. Tłumaczono to różnie – klimatem, dietą, promieniowaniem kosmicznym, występowaniem jakiejś substancji w wodzie – ale żadna z hipotez nie pasowała.
W 1940 roku lekarz z Medical College of Virginia, Frank Apperly, wykazał, że stany USA i prowincje Kanady otrzymujące więcej promieniowania słonecznego notowały co prawda wyższą śmiertelność z powodu raka skóry, ale niższą ogólną śmiertelność nowotworową. Wiadomo było, że rak skóry jest wywoływany przez promieniowanie słoneczne, jednak Apperly zasugerował, że słońce może też w jakiś sposób chronić przed nowotworami wewnętrznymi. Nie wiedział jeszcze jak, ale w 1980 roku dwaj epidemiolodzy z Johns Hopkins University – bracia Frank i Cedric Garland – analizując mapy zachorowalności na raka, przygotowane w ramach rządowej „wojny z rakiem”, zauważyli silny gradient północ-południe w przypadku raka jelita grubego. W przełomowym artykule opublikowanym w „International Journal of Epidemiology” zaproponowali, że za to zjawisko odpowiada witamina D.
Do tego momentu witamina D była znana głównie jako mikroskładnik zapobiegający krzywicy. Powstaje w skórze pod wpływem światła słonecznego i pomaga dostarczać wapń do kości, czyniąc je odporniejszymi na złamania. Bracia Garland zasugerowali, że jej rola może być znacznie większa – i rzeczywiście, gdziekolwiek naukowcy zaczynali się przyglądać, tam odkrywali odwrotną korelację między poziomem witaminy D a ryzykiem dziesiątek chorób: raka piersi, nadciśnienia, cukrzycy, zawału serca, udaru, demencji, depresji czy wielu schorzeń autoimmunologicznych.
Tak rozpoczęła się era witaminy D. Lekarze na całym świecie zaczęli zalecać suplementację tego „cudownego leku” – i do dziś zalecają ją osobom z poważnym niedoborem. Jednak – jak ostatnio opisywano w tym czasopiśmie [„Świat Nauki”, nr 02/24] – rygorystyczne badania kliniczne wykazały, że dodatkowa suplementacja witaminy D jako forma leczenia nie przynosi poprawy w żadnym z tych schorzeń. Choroby te dotykają ludzi przyjmujących suplementy i tych, którzy ich nie biorą – w takim samym stopniu. Większość z nas otrzymuje wystarczającą ilość witaminy D dzięki odrobinie słońca lub diecie – dobrym źródłem są na przykład wzbogacone w witaminę D produkty mleczne czy tłuste ryby, takie jak łosoś. Cokolwiek słońce robi, by zapobiegać tym licznym chorobom – to jest to coś znacznie bardziej złożonego niż tylko stymulowanie skóry do produkcji witaminy D.
Chorobą wykazującą najbardziej wyraźny gradient szerokości geograficznej jest stwardnienie rozsiane (SM). Częstość jego występowania w pobliżu równika jest bliska zeru, a z każdym stopniem szerokości geograficznej wzrasta średnio o 3,64 przypadku na 100 000 osób, osiągając ponad 100 przypadków na 100 000 w północnej Europie i Ameryce Północnej. Ten gradient występuje na całym świecie i z biegiem czasu staje się coraz silniejszy. Widać go nawet w obrębie poszczególnych krajów, takich jak Francja, Wielka Brytania, Szwecja, Nowa Zelandia, Kanada czy USA.
Jedne z najlepszych danych pochodzą z Australii – jedynego kraju, który może się pochwalić dużym zakresem szerokości geograficznych, stosunkowo jednolitą populacją i systemem opieki zdrowotnej z dobrą dokumentacją. Badanie z 1981 roku wykazało, że częstość występowania SM wzrastała od 12 przypadków na 100 000 osób w tropikalnym Townsville (19° szerokości) do 21 w Brisbane (27°), 37 w Newcastle (33°), aż do 76 na 100 000 osób w Hobart (43°). Związek z szerokością geograficzną został potwierdzony na początku XXI wieku, kiedy to badanie różnych czynników środowiskowych mogących wpływać na rozwój SM wykazało wielokrotnie wyższe wskaźniki zachorowalności na południu Australii.
W tamtym czasie – mówi Robyn Lucas, epidemiolożka z Australian National University i jedna z liderek wspomnianych badań – wielu naukowców zakładało, że za wszystko odpowiada niedobór witaminy D w wyższych szerokościach geograficznych. „Witamina D była wtedy na topie. Brak witaminy D to był rak. To były choroby serca. Choroby autoimmunologiczne – wspomina. – Suplementację witaminą D uważano za panaceum.”
Ale w 2010 roku Lucas natrafiła na badanie, które pokazywało, że naświetlanie promieniami UV chroni myszy przed SM – mimo że nie zmienia ich poziomu witaminy D. Myszy nie zawsze są dobrym modelem dla ludzi, ale doniesienie wystarczyło, by wzbudzić ciekawość. „Właśnie zakończyłam analizę dotyczącą witaminy D, a tu ukazuje się to badanie, więc pomyślałam, że trzeba się temu bliżej przyjrzeć – mówi. – Wróciłam do naszych danych i faktycznie odkryłam znacznie silniejszy efekt ekspozycji na słońce”.
Od tego czasu Lucas i inni badacze znajdowali oznaki ochronnego działania światła słonecznego przed SM niemal wszędzie, gdzie spojrzeli. U osób z najwyraźniejszymi oznakami uszkodzenia skóry przez słońce na grzbietach dłoni – co jest wyjątkowo dobrym wskaźnikiem całkowitej ekspozycji na słońce w ciągu życia – ryzyko zachorowania na SM było aż trzykrotnie mniejsze w porównaniu z tymi, u których takich oznak było mniej. U dzieci, które spędzały na zewnątrz mniej niż 30 min dziennie, ryzyko rozwoju SM było dwukrotnie wyższe niż u tych, które przebywały na zewnątrz od 30 min do godziny, i aż pięciokrotnie wyższe w porównaniu z dziećmi, które przebywały na świeżym powietrzu ponad godzinę dziennie.
Warto jednak zaznaczyć, że badania obserwacyjne tego typu nie dowodzą związku przyczynowo-skutkowego. Mogą istnieć inne wyjaśnienia tych zależności. Być może osoby z pierwszymi, jeszcze niezdiagnozowanymi objawami SM częściej przebywają w domu, bo źle się czują. A może to coś innego w środowisku wyższych szerokości geograficznych sprzyja rozwojowi choroby. Dlatego epidemiolodzy zaczęli szukać dodatkowych dowodów – i wiele ich znaleźli. Nawet w obrębie jednego regionu liczba nawrotów SM wykazuje cykl sezonowy – wzrasta zimą, gdy słońca jest najmniej – a częstość zachorowań silnie koreluje z miesiącem urodzenia. Najwyższa jest u osób, które przeszły pierwszy trymestr ciąży zimą, czyli wtedy, gdy rozwijają się mózg i układ odpornościowy.
Dodatkowego potwierdzenia dostarczyło niewielkie badanie kliniczne przeprowadzone przez Prue Hart. Zrekrutowała ona 20 pacjentów z tzw. zespołem klinicznie izolowanym – to wczesne stadium SM, które zwykle prowadzi do pełnoobjawowej choroby. Połowa badanych przez osiem tygodni korzystała z terapii światłem UVB o wąskim paśmie, podobnym do tego, jakiego używa Kathy Reagan Young – trzy sesje tygodniowo, każda trwająca zaledwie kilka minut. Druga połowa nie otrzymała takiej terapii. Już tydzień po rozpoczęciu naświetlań poziom białek zapalnych we krwi w grupie leczonej UV spadł – i pozostał obniżony nawet po zakończeniu leczenia. Trzy miesiące od rozpoczęcia badania wskaźniki nasilenia choroby spadły w tej grupie o 13%, podczas gdy w grupie kontrolnej wzrosły o 14%. Wyniki te korelowały z subiektywnie odczuwanym zmęczeniem u pacjentów. Po roku od zakończenia sesji, u wszystkich pacjentów z grupy, która nie otrzymała terapii UV, rozwinęła się pełnoobjawowa postać SM – podczas gdy grupa naświetlana została oszczędzona.
To, że efekt utrzymywał się przez wiele miesięcy po zakończeniu terapii UV, było niezwykle intrygujące. Komórki układu odpornościowego są stale produkowane w szpiku kostnym i nie żyją długo, więc promieniowanie UV nie tylko tłumiło już istniejące komórki – ono przeprogramowywało cały system w kierunku większej tolerancji. „Uważam, że UV to element wrodzonego treningu immunologicznego – mówi Hart. – Reprogramuje podzbiory komórek odporności wrodzonej już na etapie ich powstawania w szpiku. Stają się mniej zapalne, a bardziej regulacyjne”.
To podejście jest podobne do ostatnich badań pokazujących, że wczesna ekspozycja na niewielkie ilości alergenów może nauczyć układ odpornościowy odpowiedniej reakcji i zapobiec jego nadmiernej aktywności w przyszłości. „To taki efekt przywracania równowagi – mówi Hart. – Światło UV łagodzi stany zapalne w skórze, ale potem również w ośrodkowym układzie nerwowym. Uspokaja stan zapalny w trzustce i jelitach. Dlatego uważam, że jego potencjał jako regulatora homeostazy całego organizmu wciąż nie został w pełni wykorzystany”.
Konsekwencje tych odkryć wykraczają daleko poza SM czy choroby autoimmunologiczne. W ostatnich latach badacze ustalili, że wiele innych przewlekłych chorób również ma składnik zapalny. Choroby układu krążenia są częściowo spowodowane przez komórki odpornościowe atakujące i uszkadzające ściany naczyń krwionośnych. Choroba Alzheimera wiąże się z przewlekłym, niskopoziomowym stanem zapalnym w mózgu. Zapalenie odgrywa rolę także w takich schorzeniach, jak artretyzm, astma, alergie, cukrzyca, a nawet depresja. Coś w nowoczesnym, zamkniętym, przesadnie higienicznym stylu życia może sprawiać, że nasz układ odpornościowy traci zdrowy punkt odniesienia.
Efekty ekspozycji na słońce zaobserwowano także w chorobach, w których układ odpornościowy atakuje trzustkę, zaburzając produkcję insuliny. W południowej Australii zachorowalność na tę chorobę jest trzykrotnie wyższa niż w północnej części kraju. W Stanach Zjednoczonych najmniej przypadków notuje się wśród dzieci urodzonych jesienią, które rozwijały się w łonie matki latem. Ale różnice są najbardziej wyraźne w północnych rejonach kraju i najmniejsze w słonecznych miejscach, takich jak Hawaje czy południowa Kalifornia.
„Jak widać – mówi Robyn Lucas – te odkrycia zaczynają tworzyć bardzo przekonującą całość. Wykazaliśmy to już w przypadku dziecięcego SM, w chorobie Leśniowskiego-Crohna, w cukrzycy typu 1. Dowody są spójne w różnych chorobach autoimmunologicznych o podobnej immunopatologii”.
Wziąwszy pod uwagę tę spójność danych – co powinniśmy z tym zrobić? Choć niektórzy naukowcy postulują zwiększenie ekspozycji na słońce u osób z wysokim ryzykiem choroby autoimmunologicznej, niewielu lekarzy odważyłoby się zalecić pacjentom znany czynnik rakotwórczy. Świętym Graalem – jeśli chodzi o powszechną akceptację – byłoby odkrycie tajemniczego szlaku molekularnego, dzięki któremu skóra przekazuje układowi odpornościowemu sygnał: „wyluzuj”, i przekształcenie tego mechanizmu w lek biologiczny, czyli preparat pozyskany z organizmów żywych.
„Co będzie odpowiednikiem Ozempicu dla autoimmunologii? – pyta John MacMahon, współzałożyciel firmy Cytokind. – Skąd się to weźmie? Czy w tej fotoodpornościowej kaskadzie jest coś, co da się zidentyfikować?”
„Nie wiemy, czym jest ta złota cząsteczka. Wiemy tylko, że to nie witamina D – mówi Prue Hart. – Dlatego robimy krok wstecz i podajemy UV, które pozwala skórze wytworzyć… cokolwiek to jest”. Ale, dodaje MacMahon, pigułka byłaby lepsza niż lampy UV. „Ludzie wolą pigułki – mówi. – Lekarze wolą przepisywać pigułki, a firmy farmaceutyczne z całą pewnością wolą je produkować”.
Problem w odnalezieniu „cokolwiek to jest” polega na tym, że kiedy naświetlasz skórę światłem UV i przyglądasz się, co ona produkuje, trafiasz na mikroskopijną aptekę. Poza witaminą D skóra wytwarza melatoninę, serotoninę, endorfiny, endokannabinoidy, kortyzol, oksytocynę, leptynę, tlenek azotu, kwas cis-urokanowy, itakonian, lumisterol, tachysterol i kilkanaście innych związków podobnych do witaminy D, które nawet nie mają jeszcze nazw.
Większość z tych substancji to hormony albo neuroprzekaźniki – i to wcale nie powinno dziwić. Choć wiele osób uważa skórę wyłącznie za barierę, to w rzeczywistości jest ona największym narządem ciała i kluczowym elementem układu neuroendokrynnego. Nieustannie „rozmawia” z mózgiem i ciałem, informując, jak dostosować funkcjonowanie organizmu, by utrzymać zdrowie. To również główne pole działania układu odpornościowego – z magazynem limfocytów T, makrofagów, neutrofili, cytokin, peptydów przeciwdrobnoustrojowych i innych ważnych graczy.
Sposób, w jaki światło UV miesza ten „wielosmakowy gulasz” biochemiczny, jest zarazem elegancki i złożony. Na przykład organizm magazynuje w skórze prekursor witaminy D zwany 7-dehydrocholesterolem. Gdy molekuła ta zostaje napromieniowana odpowiednią dawką UV, jedno z jej wiązań pęka, co pozwala atomom ustawić się w nowej konfiguracji. Ale gdy UV dostarczy jeszcze więcej energii, cząsteczka przechodzi w inną formę – lumisterol – który występuje we krwi w większych stężeniach niż witamina D i ma znane działanie przeciwzapalne i przeciwnowotworowe. Skóra wykorzystuje „rozbijającą wiązania” moc promieniowania UV do produkcji różnych związków, w tym kwasu cis-urokanowego i tlenku azotu – który obniża ciśnienie krwi i redukuje stany zapalne w całym ciele.
Inne komórki skóry reagują na światło słoneczne, zwiększając produkcję białka o nazwie proopiomelanokortyna. Jest ono następnie rozkładane przez enzymy na trzy kluczowe molekuły: beta-endorfinę – neuroprzekaźnik wywołujący uczucie dobrostanu i zmniejszający poziom hormonów stresu; hormon adrenokortykotropowy – który pobudza wydzielanie kortyzolu, regulującego stres i tłumiącego stan zapalny; oraz alfa-hormon stymulujący melanocyty – który naprawia uszkodzone komórki, hamuje molekuły prozapalne i stymuluje produkcję melaniny, pociemniającej skórę.
Immunolog Scott Byrne z University of Sydney niedawno odkrył sześć nowych lipidów – o nazwach takich jak acylokarnityna i fosfatydyloetanoloamina – które skóra produkuje pod wpływem światła UV i wysyła do węzłów chłonnych pod skórą, gdzie spotykają się różne komórki układu odpornościowego i wymieniają informacjami. Tam te lipidy wysyłają sygnał do limfocytów T – potężnych komórek odpornościowych, które u osób z SM wymykają się spod kontroli i atakują układ nerwowy – by się uspokoiły i przestały się mnożyć. Co ważne, ten szlak jest niezależny od tego, który osłabia nadzór przeciwnowotworowy w skórze, co oznacza, że można byłoby wykorzystać dobroczynne skutki UV bez tych szkodliwych.
Nikt jeszcze w pełni nie rozumie, jak ten biologiczny „automat do gry w pachinko” sam się organizuje, gdy wszystkie te komórki i sygnały się ze sobą zderzają – więc poszukiwanie „złotej cząsteczki” na pewno nie zakończy się jutro i prawdopodobnie nie będzie miało prostego finału. „Czy to nie naiwność sądzić, że jedna molekuła rozwiąże wszystkie problemy zdrowotne kontrolowane przez UV?” – pyta Hart. Jedna przyczyna byłaby z pewnością wygodna – „ale ewoluowaliśmy pod słońcem przez miliony lat. To raczej coś wieloskładnikowego”.
Podobnie sama fototerapia raczej nie dostarczy wszystkich korzyści płynących z pełnego spektrum światła słonecznego – ale nie musi. Jej bezpieczeństwo, prostota i niskie koszty oznaczają, że wystarczy, by dawała choć trochę efektów. „Fototerapia jest tak tania w porównaniu z lekami biologicznymi – mówi Hart. – To prawie oczywiste, że powinna być leczeniem wspomagającym w chorobach zapalnych i autoimmunologicznych”.
To właśnie ten fakt zainteresował firmy ubezpieczeniowe. Lampa UV do użytku domowego kosztuje około 2000 dolarów, podczas gdy adalimumab (Humira), jeden z czołowych leków biologicznych stosowanych w chorobach autoimmunologicznych, około 80 000 dolarów rocznie – i trzeba go przyjmować do końca życia. Zainspirowana tą kalkulacją oraz wynikami badań klinicznych pokazujących, że fototerapia może być równie skuteczna, jak niektóre leki, przy znacznie mniejszych działaniach niepożądanych, firma Kaiser Permanente zapewniła 2200 pacjentom z łuszczycą bezpłatne lampy UV do stosowania w domu. Mniej niż jedna trzecia chorych sięgnęła później po leki biologiczne. Kaiser Permanente obecnie oficjalnie rekomenduje terapię UV jako leczenie łuszczycy w warunkach domowych.
Jednak Annette Langer-Gould, specjalistka od SM z Kaiser Permanente, mówi, że choć chętnie sprawdziłaby, czy lampy UV stosowane przy łuszczycy mogłyby również pomóc w SM, to jeszcze za wcześnie na takie wnioski. „Dane od Hart są bardzo obiecujące – przyznaje. – Ale obecne dowody nie są wystarczające, by jednoznacznie potwierdzić efekt terapeutyczny i zalecić powszechne stosowanie lamp. Potrzebujemy jeszcze co najmniej jednego badania”. Takie badanie musiałoby być próbą kliniczną wystarczająco dużą, by wykazać znaczącą poprawę stanu zdrowia pacjentów. Firma Cytokind właśnie prowadzi takie badanie, ale wyniki będą znane najwcześniej za kilka lat.
Tymczasem elastyczność fototerapii pozwala osobom takim, jak Kathy Young, tworzyć własne, indywidualne protokoły leczenia – a ta niezależność ma ogromną wartość, gdy zmagasz się z wyniszczającą chorobą. „SM odbiera ci wszystko – mówi Young. – Nie możesz wstać z łóżka, iść do pracy, posprzątać, zrobić zakupów. Musisz organizować transport tylko po to, by dostać się do lekarza”. Ale teraz, przynajmniej na razie, wymieniła to wszystko na dni wypełnione treningiem siłowym, jogą, działalnością charytatywną, chatami, medytacją – i kilkoma minutami naświetlania UV każdego ranka. „To daje niesamowite poczucie sprawczości – mówi. – Znaleźć terapię, która pozwala naprawdę o siebie zadbać – to coś niezwykłego”.
Artykuł przygotowany dzięki wsparciu Nova Institute for Health.