Mirosław Gryń / pulsar
Człowiek

Homo rzekomo, czyli fałszywy obrazek ewolucji

Szczęka sprzed ponad miliona lat, czyli pytanie o nowego przodka
Człowiek

Szczęka sprzed ponad miliona lat, czyli pytanie o nowego przodka

Kim byli pierwsi Europejczycy? Skąd – o ile w ogóle – przybyli? I jaką wiedzę o ewolucji człowieka mogą nam dać? Odpowiedzi dostarcza nowe odkrycie z w Hiszpanii.

Homo się nie spóźnił ani nie nadszedł zbyt wcześnie
Człowiek

Homo się nie spóźnił ani nie nadszedł zbyt wcześnie

Czy na globach takich jak Ziemia pojawienie się inteligentnego życia jest naturalną konsekwencją zmian geologicznych i biologicznych?

Płodność, tworzenie sojuszy i ludzka chciwość, czyli jak powstały pierwsze społeczeństwa
Człowiek

Płodność, tworzenie sojuszy i ludzka chciwość, czyli jak powstały pierwsze społeczeństwa

Ludzie to zwierzęta stadne. Ale kiedy i jak zaczęli się organizować, by współdziałać na rzecz ogółu? Jakie pierwsze reguły życia społecznego tworzyli? Są już odpowiedzi.

Moja grota z kraja! O naszych relacjach z neandertalczykami
Człowiek

Moja grota z kraja! O naszych relacjach z neandertalczykami

Nasze losy i dzieje neandertalczyków splatały się wielokrotnie. Dlaczego te kontakty były tak przelotne? Dlaczego nie inspirowały żadnej ze stron?

Paleoantropologia, czyli nauka o pochodzeniu człowieka, usiana jest trupami poległych hipotez. [Artykuł także do słuchania]

Homo sapiens to nie jest dla nas taki sam gatunek jak miliony innych. Po pierwsze dlatego, że wszyscy do niego należymy, po drugie – i to ważniejsze – bo dosłownie „odmienił oblicze tej Ziemi”. Dlatego i naszą ewolucję traktowaliśmy zwykle odmiennie jako coś nieuchronnego, ukoronowanie całej historii życia na naszej planecie. Stąd już tylko krok do zaskoczeń towarzyszących odkryciom, które nie pasują do obrazka. A najbardziej dosłownym obrazkiem, pojawiającym się w licznych artykułach o antropogenezie, jest tzw. korowód homininów – sukcesja sylwetek osobników coraz mniej małpich i coraz bardziej przypominających człowieka.

W bardziej współczesnej wersji to przekonanie zaowocowało kiedyś tzw. hipotezą jednego gatunku (single-species hypothesis), wedle której od pierwszych dwunożnych naczelnych – lub przynajmniej od pewnego momentu ich dziejów (np. od Homo habilis) – na Ziemi istniał zawsze tylko jeden gatunek z naszej rodziny, z którego Homo sapiens wywodzi się w linii prostej. Wyróżnikiem naszej linii rodowej miało być „zejście na sawannę”, które utorowało drogę do późniejszych sukcesów. Pewną pochodną tej tezy była też bardzo do niedawna popularna hipoteza multiregionalna. Według niej nasz poprzednik Homo erectus, gdzie tylko przebywał (w Azji, w Europie i w Afryce), przeobraził się w Homo sapiens. Z ewolucyjnego punktu widzenia taka liniowość jest jednak nieprawdopodobna, bo ewolucja zależy od nieprzewidywalnych i nieskończenie zmiennych okoliczności i nie dąży do żadnego celu.

W świecie darwinowskim procesy ewolucyjne zachodzą metodą prób i błędów. Jeśli cokolwiek je charakteryzuje, to zjawisko, które Stephen Jay Gould nazwał kiedyś „wczesnym eksperymentowaniem i późniejszą standaryzacją”: powstają niezliczone prototypy, które przez długi czas współistnieją, aż w końcu kilka z nich lub tylko jeden staje się nowym standardem. Przykładem jest tzw. rewolucja kambryjska, kiedy to w krótkim czasie pojawiły się wszystkie istniejące do dziś typy zwierzęce i plany budowy ciała – i wiele innych, których już nie ma. Coś podobnego zdarzyło się w naszej linii rodowej – u jej podłoża istniało wiele eksperymentalnych form dwunogów, a my jesteśmy potomkami jednego z nich. Choć liniowy model rozwoju „australopitek – pitekantrop – neandertalczyk – człowiek współczesny” bardzo długo wydawał się oczywisty, dziś wiemy, że ta „linia” wyglądała zrazu jak krzak o wielu konarach i dopiero kolejne wypadanie bocznych gałęzi dało złudne wrażenie ciągłości i kierunku.

Głowa mała

Jedna część ciała zawsze interesowała nas najbardziej – mózg. W niezliczonych periodykach publikowano wielokrotnie zestawy naszych przodków w kolejności chronologicznej, przy każdym kolejnym gatunku podając przybliżoną wielkość mózgu, zawsze rosnącą w czasie. Aż do osiągnięcia szczytu wraz z naszym gatunkiem – objętości ok. 1400 cm sześc. Wybitny brytyjski antropolog Arthur Keith ukuł nawet kiedyś termin „Rubikon mózgowy,” po którego przekroczeniu nasz przodek stawał się przedstawicielem rodzaju Homo. Ten próg określił na poziomie 750 cm sześc. W 2003 r. koncepcja Rubikonu (i inne podobne) rozpadła się jak domek z kart. Wówczas to grupa australijskich antropologów znalazła w jaskini Liang Bua na indonezyjskiej wyspie Flores szczątki przedziwnego hominina (nazwanego LB1 albo Hobbitem). Jego wiek określono z początku na 12 tys. lat (choć dziś mówi się raczej o ok. 50 tys. lat).

W tym czasie na Ziemi od dawna już żyć miał tylko jeden gatunek człowieka – nasz własny (Homo sapiens), a nawet powstały już pierwsze miasta. To było niepojęte. Neandertalczyk wymarł w Europie 20 tys. lat wcześniej, trwała ekspansja człowieka współczesnego na całym globie i – jak się zdawało – żaden inny gatunek ludzki nie był w stanie stawić jej czoła. LB1 zaś był istotą tak małą, że wielu uznało ją za patologicznego karła. Mierzący około metra wysokości Hobbit wyglądał jak dzisiejsze kilkuletnie dziecko. Najdziwniejszy jednak był jego mózg (ok. 380 cm sześc.), mniejszy niż u szympansa i goryla! Nasza ewolucja jakby cofnęła się o kilka milionów lat. Okazało się – raz na zawsze – że nie ma jednego kierunku ewolucji człowieka. Ludzie mogli stawać się coraz więksi i coraz bardziej inteligentni, ale mogli też się zmniejszać, a ich mózg mógł się kurczyć.

Wyspa Flores leży niemal dokładnie w połowie drogi między Jawą i Australią. Nie ma wątpliwości, że zanim przodkowie Hobbita tam dotarli, musieli odwiedzić po drodze Bali, Lombok, Sumbawę, Komodo – i nie ma powodu sądzić, że się tam nie zatrzymywali na dłużej. Jest więc bardzo prawdopodobne, że i tam podlegali swej własnej ewolucji, adaptując się do warunków, a być może i wytwarzając odmienne gatunki (jeden zresztą później znaleziono na wyspie Luzon).

Wszystkie tendencje ewolucyjne, które miały obowiązywać w naszej historii rodowej – wzrost rozmiarów ciała, powiększenie pojemności mózgu, zerwanie z nadrzewnością – zostały tu odwrócone. Ten człowiek zmniejszył się prawie dwukrotnie, jego mózg zmalał niemal trzy razy, a w dodatku, o zgrozo, wygląda na to, że Hobbit zaczął z powrotem wspinać się na drzewa. Parę milionów lat naszej ewolucji w krótkim czasie „poszło na marne”.

Niemal w tym samym czasie zaczęto odkrywać w Dmanisi w Gruzji szczątki dziwnych ludzi sprzed prawie 2 mln lat, najstarszych imigrantów z Afryki, którzy – znów – okazali się zupełnie odmienni od spodziewanych: byli niewysocy (150 cm), mieli małe mózgi (545–775 cm sześc.) i w dodatku byli bardzo zróżnicowani wewnętrznie. Pięć znanych stamtąd czaszek wykazuje taki rozrzut, jakby należały do odmiennych gatunków.

Ci ludzie gruzińscy są jednak bardzo starzy, co po części może tłumaczyć trudności z interpretacją. Jednak kolejne znalezisko okazało się równie sensacyjne jak odkrycie Hobbitów. W jaskini Rising Star w RPA znaleziono w 2013 r. niezwykle bogate skupisko kości homininów, u których – jak na Flores – nic się nie zgadzało: nagromadzenie w jednym miejscu sugerowało intencjonalne działanie (protopochówki?), ale objętość mózgu (ok. 500 cm sześc.) była tak niewielka, że początkowo tylko na tej podstawie sądzono, iż osobniki te mogą mieć ponad 2 mln lat. Zasada Rubikonu, pozornie już porzucona, od razu zadziałała – choć na krótko.

W kilka lat później przy zastosowaniu najnowszych technik udało się w końcu ustalić wiek tych kości (ok. 220 tys. lat). A więc znów, jak w przypadku Hobbitów, były to czasy, gdy nasz gatunek istniał już na świecie. Tym razem nie dało się już tego „zapóźnienia w rozwoju” tłumaczyć izolacją na niewielkiej wyspie – Afryka to ogromny ląd i w dodatku kolebka Homo sapiens, który w nieodległej od Rising Star jaskini Blombos pozostawił po sobie najwcześniejsze ślady swych bardzo zaawansowanych możliwości. Wizja linijnej, kierunkowej ewolucji po raz kolejny legła w gruzach.

Sztuka też nie nadąża

Takich zdziwień było bez liku, i to na wszystkich polach naszej egzystencji. Weźmy sztukę. Gdy w 1880 r. opublikowano pracę o wspaniałych malowidłach naskalnych w hiszpańskiej jaskini Altamira, ówcześni najwybitniejsi archeolodzy twierdzili, że nie jest możliwe, by ludzie umieli się wspiąć na szczyty artystycznej wrażliwości w czasach, kiedy nie umiano wytwarzać nawet najprymitywniejszych garnków z gliny. Dopiero co przyjęty ewolucjonizm zakładał stopniowe doskonalenie umiejętności człowieka – jakim więc cudem wysublimowana sztuka miałaby powstać na długo przed najprymitywniejszym rolnictwem?

Jednak w 1902 r., kiedy znano już kilka innych przykładów sztuki jaskiniowej z regionu franko-kantabryjskiego (największego zagłębia tego typu twórczości), jeden ze sceptyków, archeolog Émile Cartailhac, z rzadkim w dziejach nauki samokrytycyzmem przyznał się do błędu. Pablo Picasso po obejrzeniu malowideł z Altamiry miał powiedzieć: „W ciągu 15 tys. lat niczego nowego nie wynaleźliśmy!”.

Jakim cudem wysublimowana sztuka miałaby powstać na długo przed najprymitywniejszym rolnictwem?

Późniejsze odkrycia, w tym malowideł w jaskini Lascaux, o podobnym wieku zdawały się tylko potwierdzać to przekonanie – najwyraźniej wcześniejsi ludzie, jeszcze bardziej prymitywni, musieli długo doskonalić swoje zdolności artystyczne. Aż w 1994 r. odkryto malowidła naskalne w jaskini Chauveta we Francji, które przebiły kunsztem i rozmachem wszystko, co wcześniej udało się odnaleźć. A co najważniejsze, oceniane na ok. 30 tys. lat okazały się dwukrotnie starsze od Altamiry, Lascaux i innych sanktuariów paleolitycznej sztuki! Steven Jay Gould napisał: „Jeśli najstarsza sztuka jest zarazem najlepsza, wówczas nasze dotychczasowe przekonania o kierunkowym postępie okazują się mitem”.

Odkrywanie Ameryki

Gdy w 1492 r. Krzysztof Kolumb „odkrywał” Amerykę, kontynent ten (a nawet dwa) był już od dawna zamieszkany przez niezliczone plemiona i kilka wysoko rozwiniętych cywilizacji. Europejczycy zresztą „odkryli” Amerykę 500 lat wcześniej, kiedy wikingowie wylądowali na Nowej Funlandii, choć nie zabawili tam długo. I oni, jak później Hiszpanie, spotkali tam ludzi, którzy musieli przybyć znacznie wcześniej. Kiedy?

W 1929 r. koło miasta Clovis w Nowym Meksyku odkopano wiele pięknie wykonanych narzędzi kamiennych, których obecność potwierdzono później na znacznych obszarach Ameryki Północnej. Wiek najstarszych szacuje się na ok. 13 tys. lat. Nigdzie nie napotkano wcześniejszych, stąd tzw. koncepcja Clovis First, zgodnie z którą właśnie tam żyli pierwsi osadnicy.

Do Ameryki dotarli poprzez miejsce, gdzie Stary i Nowy Świat niemal się stykają, między Czukotką i Alaską. To jeden z najbardziej niegościnnych dla ludzi terenów na Ziemi. Wiemy też, że ten łącznik między Ameryką i Azją był pod koniec plejstocenu (ok. 30–15 tys. lat temu) odsłonięty, tworząc mikrokontynent zwany Beringią. To tam ludzie z Syberii dotarli przed ok. 20 tys. lat i osiedli na kilka kolejnych tysiącleci, niejako czekając, aż otworzy się dalszy szlak na południe, ku preriom dzisiejszych środkowych stanów USA z niezliczonymi stadami dzikich i nieznających ludzi, a więc łatwych do upolowania zwierząt. Drogę tę zagradzał wówczas lądolód amerykański zlepiony niejako z dwóch części: jedna pokrywała Kordyliery, a druga północną Kanadę. Gdy ok. 15 tys. lat temu kończyła się epoka lodowa i zaczęło wielkie topnienie, obie części się rozstąpiły, tworząc długi korytarz między ścianami lądolodów.

Historia kolonizacji Ameryki przez lud Clovis urzeka nie tylko romantyczną wizją nieustraszonych łowców, ale i spójnością archeologicznych, ekologicznych, a ostatnio i genetycznych dowodów. Niemal wszyscy tubylczy Amerykanie na południe od dawnej granicy lądolodów są bowiem genetycznie bliscy sobie nawzajem, ludziom Clovis i dawnym mieszkańcom wschodniej Syberii.

Koncepcja Clovis First na dziesięciolecia stała się w USA rodzajem mitu założycielskiego, a w nauce nieomal tabu, mimo licznych głosów sugerujących, że ludzie Clovis nie byli jednak pierwszymi Amerykanami. Lista stanowisk, gdzie znaleziono ślady mające dokumentować wcześniejszą obecność ludzi, jest długa, ale wszystkie z początku odrzucano jako niepewne, źle datowane, a przede wszystkim podważające ów dogmat. Znanych jest też sporo czaszek, zarówno starszych, jak i młodszych od Clovis, które po rekonstrukcji twarzy metodami znanymi z kryminalistyki ukazują oblicza zupełnie niepodobne do „indiańskich”, przywołujące raczej skojarzenia z Papuasami, mieszkańcami Oceanii lub nawet Europejczykami. Odkryte zaś niedawno odciski ludzkich stóp na stanowisku White Sands w Nowym Meksyku, wiarygodnie datowane na ok. 23 tys. lat, zdają się stanowić gwóźdź do trumny tej pięknej koncepcji.

Pożegnania z Afryką

Na koniec najświeższy przykład czegoś, co można by nazwać odkrywaniem Europy przez człowieka współczesnego. Gdy w 1868 r. w Cro-Magnon we Francji odkryto szczątki kilku osobników należących do naszego gatunku, narodziło się pojęcie kromaniończyków. Mieli być pierwszymi ludźmi współczesnymi na naszym kontynencie, którzy przybyli ok. 35 tys. lat temu z Afryki i w krótkim czasie zajęli całą Europę wypierając (wybijając?) zamieszkałych tu od bardzo dawna neandertalczyków. Pogląd ten był przez dziesięciolecia dominującym sposobem myślenia o najwcześniejszych Europejczykach.

Jednak w ostatnich czasach zaczęło się to zmieniać. Najpierw, po odczytaniu pełnego genomu Homo sapiens (w 2000 r.) i neandertalczyka (w 2010 r.) okazało się, że „my” i „oni” nawiązaliśmy intensywne kontakty (w tym intymne) po pierwszym spotkaniu na Bliskim Wschodzie, więc nasze wzajemne relacje były inne, niż się z początku wydawało. I tak narodziła się nowa wersja „Pożegnania z Afryką”, uznana wkrótce za kanoniczną: Homo sapiens opuścił Czarny Ląd ok. 50 tys. lat temu. Wychodząc przez Synaj i Bliski Wschód, spotkał tamtejszych neandertalczyków, wymienił się z nimi genami, a zrodzeni z tych związków ludzie roznieśli neandertalskie geny po świecie, choć sami neandertalczycy wkrótce wymarli.

Najwyższy czas przestać się dziwić, że fakty nie chcą pasować do obrazka. To nie fakty są winne, to obrazek jest fałszywy.

Potem zaczęto znajdować starsze od kromaniończyków szczątki praludzkie (np. w Peştera cu Oase w Rumunii czy Baczo Kiro w Bułgarii) i okazało się, że zawierają DNA odmienne od jakiegokolwiek obecnego u żyjących dziś ludzi. Najwcześniejsi Homo sapiens w Europie wymarli tak samo jak neandertalczycy, co wydaje się niezłą analogią do „odkrywania” Ameryki.

Rok 2022 przyniósł kolejną sensację. We francuskiej jaskini Grotte Mandrin nad Rodanem Ludovic Slimak znalazł czytelne ślady krótkiego pobytu ludzi współczesnych przed ok. 55 tys. lat w miejscu zamieszkanym przedtem i potem przez neandertalczyków. To przypominało późniejsze lądowanie wikingów na 500 lat przed „odkryciem” Ameryki przez Kolumba. W obu przypadkach przybyszom nie udało się opanować od dawna już zamieszkanych terenów i po krótkim pobycie odeszli lub wymarli. W Grotte Mandrin ich pobyt trwał nie dłużej niż 100 lat, na Nowej Funlandii – jeszcze krócej.

A w grudniu 2024 r. dwie, niemal równoczesne, prace przyniosły rewelacje dotyczące dwóch europejskich stanowisk – Zlatý kůň w Czechach i Ranis w Turyngii. Choć tamtejsze szczątki kostne znane są od kilkudziesięciu lat i wiadomo, że należą do jednych z najstarszych Homo sapiens w Europie (oceniane są na 40–45 tys. lat), to dopiero w ostatnich latach udało się z nich wyekstrahować kopalne DNA, a w zeszłym roku ukazała się interpretacja wyników. Zadziwiająca!

Okazało się, że na tych oddalonych od siebie o ok. 200 km stanowiskach żyli ludzie blisko ze sobą spokrewnieni (w sensie rodzinnym, nie ewolucyjnym), którzy mogli być członkami jednego klanu, a nawet znać się osobiście! Byli członkami jakiejś niezbyt licznej populacji, która wtargnęła na krótko do neandertalskiej wciąż Europy, ale – inaczej niż ludzie z Grotte Mandrin – potrafiła spenetrować dalekie zakątki naszego kontynentu, gdyż jej przedstawiciele znani są od Walii po Polskę. Wkrótce i ona wymarła, a jej geny przepadły, podobnie jak geny neandertalczyków. I pewnie w tym samym czasie (ok. 40 tys. lat temu).

Znów więc była to raczej próba kolonizacji niż trwałe opanowanie, ale – jak się okazuje – takich prób było więcej, a do niektórych dochodziło znacznie wcześniej. W 2019 r. na końcu „środkowego palca” Peloponezu w jaskini Apidima znaleziono ludzką czaszkę o cechach sugerujących przynależność do gatunku Homo sapiens, ale datowaną na ok. 200 tys. lat. Co ten człowiek robił w Grecji na dobre 150 tys. lat „przed czasem”? Czy był częścią większej populacji, która – najwyraźniej – nie przetrwała zbyt długo w Europie? To na razie pytania bez odpowiedzi. Są jednak pewne czysto genetyczne wskazówki, że i on mógł należeć do populacji archaicznych Homo sapiens, która ok. 250 tys. lat temu zawitała na nasz kontynent i tu krzyżowała się z wczesnymi neandertalczykami. Ślady tych kontaktów mają być czytelne w neandertalskich genach mitochondrialnych (mtDNA) i w ich męskich chromosomach Y.

Najwyższy czas przestać się dziwić, że fakty nie chcą pasować do obrazka. To nie fakty są winne, to obrazek jest fałszywy. Człowiek jest przedziwnym gatunkiem, a ewolucja, która doprowadziła do jego powstania, nie była ani prosta, ani jasna, ani przewidywalna.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną