Piotr Molęcki / East News
Struktura

Polska nauka: nieetyczna gra z systemem nie może być wynagradzana

Polska nauka, czyli stajnia Augiasza. Oto plan sprzątania
Struktura

Polska nauka, czyli stajnia Augiasza. Oto plan sprzątania

Ta sytuacja to rezultat lat zaniedbań i decyzji politycznych. Wiele absurdalnych nieprawidłowości stało się normą. Przedstawiamy herkulesowe zadania nowego ministra.

Polska nauka? Ewaluacja to prosty przepis na patologię. Oto przebieg tej choroby
Struktura

Polska nauka? Ewaluacja to prosty przepis na patologię. Oto przebieg tej choroby

W systemie polskiej nauki rozwija się rak patologicznej ewaluacji. Konieczne jest radykalne cięcie.

Jak zważyć naukowca. „Punktoza” to nasz węzeł gordyjski, pora go rozwiązać
Opinie

Jak zważyć naukowca. „Punktoza” to nasz węzeł gordyjski, pora go rozwiązać

Jakość pracy naukowej próbujemy oceniać metodami hurtowymi i biurokratycznymi. A można inaczej.

Czy PAN na głowę upadł? Ministerialny projekt jest szkodliwy i zły. Skutki zostaną na długo
Struktura

Czy PAN na głowę upadł? Ministerialny projekt jest szkodliwy i zły. Skutki zostaną na długo

System nauki i szkolnictwa wyższego pod rządami różnych partii ma pewne cechy wspólne. To brak zaufania, centralizacja i ręczne sterowanie. Ministerialny projekt zmian ustawy o Polskiej Akademii Nauk przejawia je wszystkie.

Odroczenie ewaluacji i zrobienie jej rygorystycznie, według sensownych zasad, wydaje się jedynym sposobem, abyśmy nie zacementowali bylejakości na kolejną czterolatkę. [Artykuł także do słuchania]

Minister Marcin Kulasek dopiero co objął stery w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego, a już czeka go nie lada zadanie: co zrobić z ewaluacją jednostek naukowych. Wykonuje się ją, zgodnie z ustawą, co cztery lata, a wyniki z założenia przekładają się na wysokość finansowania. Nie jest to zatem czcze ćwiczenie. Sporo wysiłków uczelni o pozyskiwanie środków wkładanych jest właśnie w uzyskanie dobrego wyniku w tej ocenie.

Problem polega na tym, że minister Przemysław Czarnek skutecznie zdemolował system ewaluacji: arbitralnie zmodyfikował listę czasopism punktowanych, stanowiącą podstawę oceny, i ręcznie wskazał te, które powinny być uznawane za najbardziej wartościowe. Skala dysonansu w niektórych przypadkach wręcz porażała. Dość powiedzieć, że pewne czasopismo publikujące niechlujne copy-pasty z internetu, ale na temat katolickiego wychowania, zostało ustawione na równi z „Nature” i „Science”. Minister Dariusz Wieczorek co prawda wycofał część najbardziej absurdalnych zmian, ale nie poczynił żadnych kroków, aby sytuację realnie uzdrowić, a do końca okresu ewaluacji pozostał niecały rok.

Koszt utajony

W systemie nauki narosło w Polsce sporo innych patologii. Ostatnio najgłośniej było o tzw. papierniach, czyli dopisywaniu za łapówki współautorów do tekstów, z którymi nie mieli żadnego związku – często także na podstawie sfałszowanych lub splagiatowanych wyników badań. Problem jest jednak głębszy: zgodnie z prawem Goodharta, które mówi, że każdy wskaźnik, który zaczyna być wykorzystywany do celów regulacyjnych, przestaje być dobrym wskaźnikiem, wiele jednostek skupiło się na śrubowaniu wyniku w grze o punkty bez oglądania się na sens, etykę czy interes publiczny. Jak zauważa prof. Grzegorz Mazurek, rektor Akademii Leona Koźmińskiego: – Waluta pomiaru jakości, jaką są punkty ministerialne, stała się w wyniku wielu modyfikacji niczym innym jak rublem transferowym. Miast oprzeć się na globalnych miarach jakości stosowanych powszechnie (IF, ABS, Scopus, WoS), wymyśliliśmy coraz mniej skorelowaną z „walutami światowymi” własną walutę jakości nauki – polskie punkty ministerialne.

W praktyce wiele jednostek zapłaciło kosmiczne pieniądze za wydawanie artykułów w tzw. czasopismach drapieżnych obecnych na ministerialnej liście. Niestety, w ten proceder zaangażowana była większość uczelni w Polsce. Co prawda niektóre wiodące, np. Akademia Leona Koźmińskiego, Szkoła Główna Handlowa czy Akademia Ekonomiczna w Poznaniu, już dawno przestały finansować i nagradzać podobne publikacje, ale znacząca część pozostałych uznała, że co prawda system jest głęboko zepsuty, ale działałaby na własną szkodę, nie optymalizując wyniku w ocenie parametrycznej. A najprościej było to uzyskać, publikując tam, gdzie jest to łatwe, szybkie i premiowane dużą liczbą punktów.

Dość powiedzieć, że w samym wydawnictwie MDPI, często przywoływanym w kontekście czasopism, w których stosunek możliwych do uzyskania punktów do nakładu czasu i pracy jest szczególnie korzystny, w okresie poprzedniej ewaluacji opublikowano blisko 10 proc. wszystkich artykułów zgłoszonych do oceny, a Polska stała się dla tego wydawcy kluczowym klientem. Prof. Przemysław Hensel z Uniwersytetu Warszawskiego wykazał, że łącznie kosztowało to nas nawet 270 mln zł. Tymczasem na liście ministerialnej znajduje się wiele czasopism bezdyskusyjnie gorszych niż którekolwiek u wspomnianego wydawcy, który zapewnia jednak pewne mechanizmy recenzyjne.

Wyrób pseudonaukowy

Wszyscy są świadomi zapaści, w jakiej się znaleźliśmy. Wiele ciał piętnuje naganne strategie publikacyjne, ale praktyczny problem pozostaje: w świetle obecnych regulacji minister nie może wstecznie zmienić punktacji dla czasopism z listy, a ustawa obliguje go do przeprowadzenia ewaluacji. Ma zatem przed sobą iście hamletowski dylemat. Jeśli zgodnie z ustawą zrobi w przewidzianym czasie ewaluację, de facto da premię cwaniakom i oszustom, a poszkodowane będą uczelnie, które w warunkach nonsensownych regulacji starały się działać etycznie. Co więcej, w przyszłości z pewnością ktoś zada mu zasadne pytanie, jak to możliwe, że – wiedząc, do jakich patologii i manipulacji dochodziło – nikt nie podjął nawet realnej próby zmiany przepisów i rzetelnej oceny dorobku naukowego, zamiast nagradzać działania głęboko nieetyczne. Jeżeli natomiast minister spróbuje ewaluację odłożyć w czasie, będzie musiał stoczyć ciężki bój o zmianę ustawy w Sejmie. I nadal pozostanie z kłopotem, jak to w niedalekiej przyszłości zrobić sensowniej.

Ministerstwo unika sprawy jak ognia i sygnalizuje, że co prawda na zmianę ustawy jest rzekomo za późno, ale daje też nieformalne sygnały, uspokajając część środowiska, że w przeprowadzonej ewaluacji nikt nie zostanie poszkodowany względem ocen z poprzedniej. Tylko nie oznacza to, że działające nieetycznie jednostki nie uzyskają lepszych wyników, co w praktyce oznaczać będzie łącznie inflację ocen i, koniec końców, także mniej środków dla najlepszych.

Ponadto warto spojrzeć na sytuację z następującej strony: skoro uważamy za poważny problem zmarnowanie dziesiątków milionów złotych na ostatecznie niezorganizowane nielegalne wybory kopertowe, jak możemy akceptować setki milionów wydawane na pseudonaukę i ewidentne działanie na szkodę finansów publicznych? Jeśli ewaluacja będzie realizowana w dotychczasowym trybie, możemy wkrótce oczekiwać szaleńczego runu na czasopisma drapieżne, bo chętnych na załapanie się na punkty w zamian za publiczne pieniądze i wyroby naukopodobne będzie znacząco więcej.

Nie chodzi o same finanse. Prof. Marcin Miłkowski z Instytutu Socjologii i Filozofii PAN zauważa: – Przede wszystkim ewaluacji nie warto przeprowadzać, bo mimo że jej koszty wydają się stosunkowo nikłe, to są ponoszone w postaci ogromu pracy w jednostkach naukowych. Obecne wyniki zaś są na tyle niemiarodajne, że nie powinny decydować o uprawnieniach do nadawania stopni i tytułów naukowych czy prowadzenia studiów. Jeśli ewaluacja pozostanie w obecnej formie, nawet przy karkołomnym prawnie ustaleniu, że jednostki nie będą miały obniżanych ocen, to przecież te, które dzięki publikacjom w czasopismach drapieżnych zbiorą więcej punktów, będą miały prawo domagać się zarówno podwyższenia kategorii, jak i uprawnień.

Plan szkicowy

Co zatem należałoby zrobić? Po pierwsze, zmienić ustawę tak, aby odłożyć ewaluację o co najmniej dwa lata.Wiem, że brzmi to przed wyborami prezydenckimi jak mission impossible, ale trzeba pamiętać, że chodzi o zmianę stosunkowo drobną, w dodatku z precedensem z czasów pandemii. Lewica może nie mieć wystarczającej mocy sprawczej, ale przecież premier Donald Tusk całkiem niedawno dał wyraźny sygnał, że nauka będzie sprawą priorytetową. Do rozważenia powinna być jednak osobna i możliwie rychła ocena zasadności wydatkowania środków na tzw. IDUB (Inicjatywa Doskonałości – Uczelnia Badawcza) zwiększających wsparcie dla uczelni aż o 10 proc. ich subwencji – aby nie cementować obecnego podziału.

Kolejnym niezbędnym krokiem jest wprowadzenie regulacji, które pozwolą na wsteczne eliminowanie niepożądanych czasopism z wykazu. Oczywiście trzeba stworzyć także sensowną procedurę oceny. Ale w każdej z dyscyplin naprawdę da się wyłonić grono, które jednoznacznie może jej dokonać – najlepiej z dużym udziałem ekspertów i ekspertek międzynarodowych. Nie trzeba tych czasopism nawet nazywać drapieżnymi, bo otworzyłoby to furtkę do procesów i odwołań. Minister ma przecież prawo wskazywać, które publikacje ceni, z czego pośrednio wynika, których nie. Brak też realnych przeszkód, aby regulacje jasno zapowiadały, że ostateczna punktacja wykorzystywana w ewaluacji będzie podawana na koniec okresu.

Choć można spodziewać się głosów sprzeciwu o rzekomym działaniu prawa wstecz, wystarczy, aby wcześniej, co roku, publikowane były robocze warianty owej punktacji. Gdyby istotne zmiany dotykały jedynie czasopism szemranych, to mimo pewnego dyskomfortu związanego z niepewnością („Czy na pewno moja publikacja zostanie doceniona tak, jak to teraz wygląda?”), uczciwa część środowiska naukowego by na tym jedynie zyskała. Sam fakt, że czasopismo może w szczególnych, nieczęstych przypadkach zniknąć z wykazu z mocą wsteczną, powinien zadziałać jako skuteczny straszak. Gdyby nie dało się zmienić ustawy i opóźnić procesu oceny, ten krok ratowałby także chociaż trochę sytuację i w obecnym rozdaniu. Następnym logicznym posunięciem powinno być oczywiście stworzenie systemu oceny czasopism w trybie ciągłym. To nonsens, że obecnie przeprowadza się je w trybie pospolitego ruszenia co cztery lata.

Zaplanować z głową należy też samą logikę systemu ewaluacji. Obecnie, poza premiowaniem czasopism drapieżnych, sprawia ona, że naukowcy mają wyrabiać określone normy publikacyjne – w dużym uproszczeniu – dzięki jednej publikacji samodzielnej albo we współautorstwie z kimś z innej dyscypliny lub jednostki rocznie. Powoduje to równanie w dół. W uproszczeniu: ponieważ uczelnia może wykazać jedynie cztery publikacje na głowę, wybitni naukowcy i naukowczynie, którzy mają ich więcej, nie przynoszą uczelni wartości dodanej. Tymczasem w dalszej perspektywie celem całego systemu nauki nie jest przecież ilość (to nie koks!), tylko jakość. Choćby kilkanaście przełomowych publikacji w skali kraju rocznie jest ważniejszych niż dziesiątki tysięcy przyczynków. Dlatego należałoby skonstruować system, który silnie docenia wybitne osoby, dla pozostałej większości ustawiając sensowne normy oczekiwań. Tak, by uczelniom nie opłacało się utrzymywać osób mocno ustosunkowanych towarzysko, ale biernych naukowo.

Błąd systemowy

Nie można tego wszystkiego zrobić na łapu-capu. Prof. Janusz Bujnicki z Międzynarodowego Instytutu Biologii Molekularnej i Komórkowej w Warszawie zauważa: – Najgorsze to wprowadzać kolejne chaotyczne zmiany bez przewidzenia ich skutków. Proponuję, żeby najpierw rozważyć alternatywne warianty rozwiązań ustawowych zgłaszane przez interesariuszy i koniecznie poddać je symulacjom efektów na danych historycznych niezależnym recenzjom eksperckim i szerokim konsultacjom. Zanim nowy system wejdzie w życie, obecny powinien zostać „zamrożony”, bo chociaż jest zły, to przynajmniej jest znany. Nowe zasady powinny być ogłoszone z odpowiednim wyprzedzeniem, najlepiej co najmniej dwuletnim, żeby wszyscy mieli czas na ich zrozumienie i podjęcie odpowiednich działań projakościowych. Nasz zespół stworzony przez PAN już opracował ramową propozycję nowego systemu ewaluacji – warto ją potraktować jako punkt wyjścia do stworzenia konkretnych rozwiązań legislacyjnych.

To zdecydowanie słuszny kierunek, choć w logice politycznej trudny do realizacji, bo wymaga planowania z długim horyzontem czasowym. Pewne jest jednak to, że nowy system ewaluacji powinien zawierać elementy oceny jakościowej przez peer review (recenzje niezależnych anonimowych ekspertów – przyp. red.), co zresztą postuluje też wspomniany zespół doradczy przy prezesie PAN. Wbrew pozorom taka ocena nie musi być kosmicznie droga. Ponadto łatwo można sobie wyobrazić, że do uzyskania podstawowej kategorii naukowej jednostki wystarczy poddanie się ocenie ilościowej w formie zbliżonej do dotychczasowej.

Prof. Grzegorz Mazurek mówi: – Największym błędem całej tej reformy było wrzucenie wszystkich uczelni do jednego systemu, czyli oczekiwanie, by każda uczelnia grała w tej samej lidze. Uczelnie, a nawet jednostki naukowe uczelni działające w ramach określonej dyscypliny powinny same decydować, czy chcą walczyć o doskonałość na poziomie regionalnym, krajowym czy międzynarodowym. I pod takie strategie powinny być wyznaczone miary naukowego sukcesu. Jak najmniej uznaniowości, jak najmniej stosowania kryteriów innych niż jakość.

Dla wielu jednostek naukowych uzyskanie bazowej oceny wyłącznie na podstawie kryteriów ilościowych może zatem wystarczyć. Natomiast dla uzyskania najwyższych kategorii jednostka musiałaby przedłożyć do dogłębnej oceny eksperckiej jedynie małą liczbę swoich najdonioślejszych dokonań (sukces wiązałby się nie tylko z większym finansowaniem, ale też z szerszymi uprawnieniami w zakresie np. kształtowania i realizacji nowych programów nauczania). Gdyby przedstawiała za cały okres ewaluacji określonej dyscypliny – dajmy na to – jedną publikację na każdych dziesięciu pracowników, trzeba by było ocenić w skali kraju raptem kilka tysięcy prac. Oczywiście rzetelne wykonanie, z międzynarodowymi recenzjami i procesem weryfikacji samych ocen, wymagałoby pewnych nakładów i koordynacji, ale jest to skala niewspółmierna wobec marnotrawstwa środków na publikacje śmieciowe. A przecież celem, przypomnę, powinno być nie tyle tworzenie zachęt do publikowania tekstów bez większego znaczenia, nawet w czasopismach o dobrych wskaźnikach, ile dokonywanie przełomów naukowych i rozwijanie sumy ludzkiej wiedzy.

Sygnał etyczny

Realizacja polityki naukowej w Polsce to stąpanie po polu minowym. Świetnie, że minister Kulasek popiera postulaty zwiększania finansowania nakładów na naukę do 3 proc. PKB i – mam nadzieję – pokaże mapę drogową dochodzenia do tej kwoty. Jednak tu i teraz kluczowe jest wysłanie jasnego sygnału, że nieetyczna gra systemem nie będzie wynagradzana. Odroczenie ewaluacji i zrobienie jej rygorystycznie, według sensownych zasad, wydaje się jedynym sposobem, abyśmy nie zacementowali bylejakości na kolejną czterolatkę. Samo realne podjęcie próby napiętnowania uczelni grających systemem wyraźnie da wszystkim do zrozumienia, że uczciwość popłaca.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną