Reklama
Pulsar - wyjątkowy portal naukowy. Pulsar - wyjątkowy portal naukowy. Getty Images
Środowisko

Dekada po porozumieniu paryskim. Świat się ocieplił, ale ludzkość zaczyna iść w dobrym kierunku

Biały Ląd schłodzi sobie klimat, ale nam nie pomoże
Środowisko

Biały Ląd schłodzi sobie klimat, ale nam nie pomoże

Odsłaniające się spod lodu antarktyczne skały mogą zahamować ocieplenie klimatu. Nie stanie się to jednak ani w tym, ani w przyszłym stuleciu – podkreślają odkrywcy nowego mechanizmu regulującego temperatury na Ziemi.

W chwili podpisywania porozumienia paryskiego zdawało się, że jest dość czasu na utrzymanie w ryzach globalnego ocieplenia. Unijny serwis klimatyczny Copernicus wskazywał wtedy, że jeśli nic nie zrobimy, granica zostanie przekroczona w 2042 r. Obecne prognozy mówią o maju 2029 r. [Artykuł także do słuchania]

Gdy w grudniu 2015 r. podpisywano porozumienie paryskie, średnia temperatura na Ziemi była wyższa od temperatury z drugiej połowy XIX w. o ok. 1,1 st. C. W 2024 r. – już o 1,55 st. C. Ten rok jeszcze się nie skończył, a dane do końca października sugerują, że może być nieco chłodniejszy od poprzedniego. Wciąż jednak będzie należał do rekordowych w historii pomiarów.

Maksima z ostatnich lat błyskawicznie przyspieszają moment oficjalnego ogłoszenia przez klimatologów, że oto w porównaniu z epoką przedprzemysłową świat stał się cieplejszy o 1,5 st. C – wartość wyznaczającą przekroczenie pierwszego progu klimatycznego bezpieczeństwa. W chwili podpisywania porozumienia paryskiego zakładano, że ludzkość dzielą od niego co najmniej trzy dekady – zdawało się, że jest dość czasu na utrzymanie w ryzach globalnego ocieplenia. Unijny serwis klimatyczny Copernicus wskazywał wtedy, opierając się na danych historycznych i symulacjach, że jeśli nic nie zrobimy, granica zostanie przekroczona w 2042 r. Dziś widać, że scenariusz był zbyt optymistyczny. Obecne prognozy mówią o maju 2029 r. Trzy dekady skróciły się do trzech lat. Podobne wyliczenia ogłosił też międzynarodowy zespół Global Carbon Project złożony z ok. 120 naukowców.

W praktyce osiągnęliśmy próg 1,5 st. C już teraz – średnie temperatury miesięczne oscylują wokół niego od lipca 2023 r. Klimatolodzy pozostają jednak ostrożni i poczekają kilka lat, aby ogłosić trwałe przekroczenie granicy, którego następstwem może być rozchwianie całego systemu klimatycznego i uruchomienie procesów przyspieszających ocieplenie oraz fali sprzężeń zwrotnych podkręcających tempo wzrostu temperatur.

To tempo jest już teraz ponaddwukrotnie większe niż 100 lat temu. W pierwszej połowie XX w. świat ocieplał się z każdą dekadą o ok. 0,1 st. C, po czym nastąpiła krótka przerwa. Ok. 50 lat temu trend przyspieszył do 0,2 st. C na dekadę. W rezultacie zaraz przekroczymy pierwszy ostry zakręt klimatyczny (1,5 st. C), a jeśli nie spowolnimy wzrostu emisji, za kolejne dekady czeka nas drugi, jeszcze ostrzejszy wiraż (2 st. C).

Zimny prysznic

Wahania temperatury nie są nowością. Przed 20 tys. lat temperatura na Ziemi spadła do ok. 8 st. C, a dużą część Europy pokrył lądolód. Potem ciepło powróciło, a temperatura podniosła się o 6–7 st. C. Trwało to jednak ponad 10 tys. lat. Zdarzały się też gwałtowniejsze zmiany, jak przed 13 tys. lat na początku kryzysu klimatycznego nazwanego Młodszym Dryasem, gdy temperatury w Europie spadły o 5–6 st. C w ciągu ok. 100 lat. Przyczyną było zniknięcie prądów morskich w Atlantyku ogrzewających nasz kontynent. Jednak tak szybkie zmiany zdarzają się rzadko i traktowane są jak kataklizmy – wyobraźmy sobie powtórkę z Młodszego Dryasu. To byłby szok dla naszej cywilizacji, która powstała w stabilnym klimacie holocenu i nie zna innego środowiska.

Mimo to zaczęliśmy prowokować naturę. Naukowcy już pół wieku temu ostrzegali, że antropogeniczne emisje gazów cieplarnianych mogą doprowadzić do załamania klimatu. W 1985 r. podczas konferencji w Villach w Austrii pojawił się pomysł powołania Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatycznych (IPCC).

Fizyczne czynniki globalnego ociepleniaWikipediaFizyczne czynniki globalnego ocieplenia

Klimat stał się tematem gorącym politycznie, społecznie i ekonomicznie. Już pierwszy raport IPCC z 1990 r. wzbudził spore zainteresowanie. Odegrał kluczową rolę w podpisaniu dwa lata później Ramowej Konwencji ONZ w sprawie zmian klimatu, Coroczne konferencje sygnatariuszy, zwane szczytami klimatycznymi, są głównym forum, podczas którego podejmowane są próby powstrzymania galopady temperatur. Pierwszą był protokół z Kioto podpisany w 1997 r. i obligujący kraje rozwinięte do zmniejszenia emisji gazów cieplarnianych. Nic z tego nie wyszło. Stany Zjednoczone go nie ratyfikowały, Rosja zrobiła to ze znacznym opóźnieniem, a Chiny… zwiększyły emisje trzykrotnie.

Dla klimatologów był to zimny prysznic. Kolejne szczyty klimatyczne nie przyniosły przełomu . Nie pomogła nawet Nagroda Nobla dla IPCC w 2007 r. Emisje dwutlenku węgla rosły w szalonym tempie, osiągając w 2010 r. poziom blisko 40 mld ton (w tym bilansie uwzględniane są emisje związane z użytkowaniem ziemi, głównie z wylesieniami). Na szczęście połowę z tego, co dorzucaliśmy do atmosferycznego pieca, przejmowały rośliny i oceany. Reszta powiększała jednak rozmiary antropogenicznej nadwyżki gazów ogrzewających planetę, szacowanej obecnie na mniej więcej 1 bln ton dwutlenku węgla, którą trzeba uzupełnić o metan i inne emitowane przez nas związki węgla.

Przełom nastąpił dopiero w grudniu 2015 r., kiedy na szczycie w Paryżu niemal 200 państw zobowiązało się do powstrzymania globalnego wzrostu temperatur. Ustalono, że wzrost nie powinien przekroczyć 2 st. C, licząc od początku epoki przemysłowej, a najlepiej pozostać poniżej 1,5 st. C. Zdecydowano, że każdy kraj sam określi swój wkład w redukcję emisji gazów cieplarnianych, jednak składanie raportów z realizacji tego celu – nazwano go NDC (ang. nationally determined contribution) – było już obowiązkowe. Zakładano, że do 2030 r. emisje uda się zmniejszyć o 45 proc. i w ten sposób utrzymać wzrost temperatur na Ziemi poniżej progu 1,5 st. C.

Co zostało z tego planu po dziesięciu latach? Niewiele. Gdy większość państw przedstawiła swoje wstępne wersje NDC, okazały się mało ambitne. Ich realizacja doprowadziłaby do wzrostu temperatury do końca tego stulecia o ok. 3 st. C w porównaniu z początkiem epoki przemysłowej. Przygnębiające były również wnioski z raportu IPCC z 2018 r. Naukowcy stwierdzili, że gazy cieplarniane, które już są w atmosferze, podniosą temperaturę o kolejne pół stopnia w ciągu kilku dekad, nawet gdyby ludzkość wstrzymała wszystkie emisje. Prognozowali, że próg 1,5 st. C zostanie przekroczony ok. 2040 r., a jedyny scenariusz, który mógłby temu zapobiec, zakładał równoczesne zmniejszenie emisji o połowę w ciągu dekady oraz masowe wdrożenie technologii wychwytywania dwutlenku węgla wprost z atmosfery. Dziś wiemy już, że pierwszy z tych szańców nie zostanie utrzymany.

Gazów cieplarnianych w atmosferze nadal bowiem przybywa. W 2025 r. ich emisje będą o 10 proc. wyższe niż w 2015 r. i o 1,1 proc. większe niż w 2024 r. – oszacowali badacze z Global Carbon Project. W liczbach bezwzględnych oznacza to 38,1 mld ton dwutlenku węgla, pochodzącego głównie ze spalania węgla kamiennego, ropy naftowej i gazu ziemnego. Udział tych trzech surowców w emisjach wyniesie odpowiednio 15,9 mld, 12,6 mld i 8,1 mld ton, a resztę dołożą cementownie. W tym bilansie trzeba uwzględnić także emisje szacowane na 4,1 mld ton związane z użytkowaniem ziemi, czyli głównie z wylesieniami oraz ekspansją rolnictwa, miast i infrastruktury technicznej. „Łącznie daje to 42,2 mld ton, czyli nieco mniej niż rok temu, a to dlatego, że od lat systematycznie spadają emisje wynikające z użytkowania ziemi. To przede wszystkim zasługa sadzenia nowych lasów oraz przywracania starych, które wcześniej zostały zdegradowane” – podkreślają badacze.

Szybciej, szybciej!

Oczywiście przy takiej skali emisji bitwa o 1,5 st. C jest już w zasadzie przegrana. Jednak nie musi to oznaczać przegrania całej wojny, a utracony szaniec może zostać odzyskany w ciągu paru dekad. W latach 2015–25 łączne emisje rosły średnio o 0,3 proc. rocznie – znacząco wolniej niż w poprzedniej dekadzie, gdy tempo wzrostu wynosiło średnio 1,9 proc. rocznie.

Warto odnotować ten fakt, zamiast niemal każdy szczyt klimatyczny kwitować słowem „fiasko”. Jeszcze dekadę temu dość powszechnie obawiano się czarnych scenariuszy, w których temperatura na Ziemi podnosiłaby się o 4–5 st. C, a nawet więcej, do końca XXI w. Dziś większość modeli pokazuje wzrost w granicach 2,5–3 st. C – wciąż zdecydowanie za dużo, ale znacznie bliżej celu wyznaczonego w porozumieniu paryskim. W 2015 r. Międzynarodowa Agencja Energetyczna publikowała dość przerażające prognozy na 2040 r., według których świat miał wyemitować 50 mld ton dwutlenku węgla. W najnowszych scenariuszach tej organizacji mowa jest o 30 mld ton. Niektórzy eksperci Agencji nie wykluczają skorygowania tej prognozy w ciągu kilku lat, jeśli się okaże, że ludzkość uwalnia się od paliw kopalnych szybciej, niż dotąd przewidywano.

Szybciej – to kluczowe słowo, które powtarza się w większości raportów opublikowanych przed ostatnim, listopadowym szczytem COP30 w Belém w Brazylii z okazji 10-lecia porozumienia paryskiego. Liczący ponad 100 stron dokument „State of Climate Action 2025”, przygotowany przez World Resources Institute, ocenił postępy „na drodze ku 1,5 st. C” za pomocą 45 wskaźników opisujących rozmaite przejawy aktywności człowieka wpływające na emisje gazów cieplarnianych – od produkcji energii elektrycznej, poprzez ocieplanie budynków, masowy transport towarów i przewóz ludzi, aż po hodowlę zwierząt. Doceniono rozpowszechnienie i spadek kosztów produkcji zielonej energii – na nią przypadły trzy czwarte nowych mocy przyłączonych do sieci w 2024 r. Autorzy raportu stwierdzili, że w przypadku 35 wskaźników sprawy idą w dobrym kierunku, czasami nawet szybciej niż spodziewano się dekadę temu. Jednak wszystko to odbywa się wciąż w tempie typowym dla zwykłej transformacji jednego systemu energetycznego w drugi, co trwa zwykle 50–70 lat. Raport podkreśla, że aby w dłuższym okresie utrzymać wzrost temperatur poniżej 1,5 st. C, przechodzenie na energetykę odnawialną musi odbywać się dziewięciokrotnie szybciej, wdrażanie technologii wychwytywania gazów cieplarnianych z powietrza dziesięciokrotnie szybciej, a redukcja konsumpcji mięsa w krajach wysoko rozwiniętych – pięciokrotnie szybciej.

Niespodziewanie w gronie największych optymistów klimatycznych odnalazł się Bill Gates, który przez dekady postrzegał wzrost temperatury na Ziemi jako jedno z najpoważniejszych zagrożeń dla ludzkości, wspierając miliardami dolarów naukowców i firmy opracowujące rozwiązania, mające – jak mówił jeszcze niedawno – „uratować świat przed katastrofą klimatyczną”. Tymczasem pod koniec października założyciel Microsoftu opublikował niespodziewanie kilkunastostronicowy manifest, w którym napisał, że choć nadal uważa zmiany klimatyczne za poważny problem, to jego zdaniem ludzkość wkrótce upora się z tym wyzwaniem dzięki innowacjom, a obecnie największym wyzwaniem jest szybka poprawa jakości życia i zdrowia mieszkańców krajów biednych oraz wzrost ich dochodów. „To nie sama zmiana klimatu stanowi dla nich największe zagrożenie, lecz fakt, że z powodu braku zasobów nie są w stanie się do niej zaadaptować. Rolnicy z Afryki Subsaharyjskiej nie mają czasu czekać, aż klimat na Ziemi się ustabilizuje. Muszą już dziś zwiększyć dochody, by wykarmić i wzmocnić swoje rodziny” – napisał, a w jednym z wywiadów dodał: „Gdybym miał do wyboru ograniczone fundusze, zgodziłbym się na wzrost temperatury na globie o 0,1 st. C w zamian za wykorzenienie malarii z naszej planety”.

Czytaj też (Pulsar): W Alpach klimat jak w Toskanii? To jest rzeź. W dwa lata znikło więcej lodu niż w trzy dekady

Jeszcze nie koniec świata?

Odpowiedź była natychmiastowa. „Błędne jest przekonanie, że walka z ociepleniem klimatu musi się odbywać kosztem zdrowia i dobrobytu mieszkańców krajów tropikalnych. To fałszywa dychotomia. Jest odwrotnie: w ocieplającym się świecie pokonanie malarii stanie się jeszcze trudniejsze” – napisał w „Nature” znany klimatolog Michael Mann. Zżymał się przy tym na miliardera, że argumenty w stylu „zmiana klimatu to poważny problem, ale jeszcze nie koniec świata” dostarczają paliwa sceptykom klimatycznym, podczas gdy Ziemia przekracza kolejne punkty krytyczne i w każdej chwili sytuacja może się wymknąć spod kontroli. Ostrzega przed tym m.in. 500-stronicowy raport „Global Tipping Points Report 2025”, przygotowany pod koniec października przez 160 naukowców.

Gates ripostował, że jego krytycy zachowują się tak, jakby nie dostrzegali, iż pieniądze mają kluczowe znaczenie – zwłaszcza że po cięciach programów pomocowych przez USA jest ich dziś mniej niż wcześniej. Finanse były zresztą jednym z głównych tematów szczytu w Belém. Świat wydaje bowiem coraz więcej na powstrzymanie zmian klimatycznych, ale wciąż zbyt mało na dostosowanie się do nich. Tymczasem kraje biedniejsze potrzebują przede wszystkim środków adaptacyjnych, aby uodpornić się na skutki szalejącego klimatu, którego same przecież nie sprowokowały. Prawdą jest, że w cieplejszym świecie ekstremalne zjawiska będą zdarzać się częściej, jednak ich śmiertelność i skala zniszczeń zależeć będą przede wszystkim od jakości opieki medycznej, sprawności służb ratunkowych, stanu budynków, wytrzymałości infrastruktury technicznej oraz wielu innych czynników, w tym poziomu zamożności mieszkańców. Katastrofa naturalna uderza średnio dziesięć razy silniej w PKB kraju biednego niż bogatego.

Niestety, w Belém nie zapadły żadne konkretne ustalenia – ani w sprawie funduszu adaptacyjnego (poza przesunięciem jego startu na 2035 r.), ani harmonogramu odchodzenia od paliw kopalnych, ani działań powstrzymujących masowe wylesiania. Z tego powodu część państw zagroziła zerwaniem szczytu. Ostatecznie podpisano deklarację końcową – i był to jedyny sukces tegorocznej konferencji.

Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną